Skąd te lwy

470DSC_3105

Dziś kolejne zdjęcie ze świątyń Sambor Prei Kuk. Przyglądając się temu zdjęciu zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, lwy z Sambor Prey Kuk przypominają  te przedstawiane w chińskich świątyniach. Są różne od wysmukłych przedstawień króla zwierząt z Angkoru. Po drugie zaś, skąd dawni mieszkańcy Kambodży znali lwy?

Współcześnie lwy żyją w Afryce, na bliskim wschodzie i niedobitki w Indiach. Kilkadziesiąt tysięcy lat temu można je było spotkać także w Europie, Azji i obu Amerykach, Dwa tysiące lat temu były jeszcze na Bałkanach, w Persji (czyli obecnym Iranie), Indiach i Afryce.

Gdyby więc ktoś znał wyjaśnienie zagadki, jak mieszkańcy Kambodży zetknęli się z tymi kotami, proszę o informację.

Lubie!
0

Pada deszcz

Deszcz w Malezji

O świątyni Kek Lok Si był już jeden wpis. Prezentowane dziś zdjęcie nie pochodzi z tego samego dnia, co tamto, przedstawiające świątynię i trochę nieba. To powstało dwa dni wcześniej. Wtedy nie dotarliśmy do świątyni, między innymi przez deszcz, który – jak to w tropikach – pojawił się niespodziewanie, chlusnął sporą ilością wody i zniknął.

Mówią, że względem deszczu w niektórych można ustawiać zegarki. Potwierdzam, ale najpierw trzeba chyba mieć zegarek, żeby stwierdzić regularność. Gdy byliśmy w czasie pory deszczowej w Kambodży, padało często, ale o różnych porach. Największą powtarzalność zarejestrowałem w Kenii w lesie Kakamega. Jest to ostatni skrawek dżungli, która kiedyś pokrywała tamte tereny. Spędziłem tam kilka dni i rzeczywiście – padało zawsze o tej samej porze. Krótko i intensywnie. Taki deszczowy klimat to zupełne przeciwieństwo naszej jesieni, kiedy potrafi siąpić całymi dniami, a zza ołowianych chmur słońce wychyla się bardzo rzadko. W Kenii po deszczu od razu pojawiały się promienie słońca. Tyle tylko, że do ziemi ledwo docierały przez gęsty parasol liści.

Lubie!
0

Szklana trumna

Droga krzyżowa w Uyunii

O procesji drogi krzyżowej już co nieco pisałem. Kolejne zdjęcie z tego wydarzenia. Proszę zwrócić na szklaną (lub przynajmniej przeszkloną) trumnę. Do tej pory znałem ją tylko z bajki o Królewnie Śnieżce.

Lubie!
0

Ryż na drodze

My son

Wietnam to ciekawy kraj. Niby daleki, a wydaje się dość bliski (choćby dlatego, że jesteśmy zaznajomieni z Wietnamczykami, których w Polsce jest dość sporo). Można tam dolecieć w miarę tanio, z jednej strony jest tam egzotycznie, z drugiej jest sporo ułatwień dla turystów. Tego ostatniego jest dużo, a nawet za dużo.

Wygodną rzeczą w Wietnamie są autobusy dla turystów, które pozwalają wygodnie i względnie tanio przemieszczać się między głównymi atrakcjami. Z drugiej strony bardzo trudno zboczyć z wyznaczonej przez nie trasy. Oczywiście jeśli ma się odpowiednio dużo pieniędzy, problemem to nie jest, ale gdy się oszczędza, sprawa wygląda zupełnie inaczej.

My w pewnym momencie byliśmy zmęczeni ciągłym wykłócaniem się, podwójnymi cenami, nachalnym wręcz zachęcaniem do korzystania z tego, co dla turystów przygotowano. Chcąc wyrwać się z macek turystycznej mafii (tak to wtedy odczuwaliśmy), zdecydowaliśmy się wypożyczyć motocykl.

Podstawowym problemem mogła się okazać umiejętność jazdy taką maszyną. Koledzy w dzieciństwie dali mi się kilka razy przejechać jakimś komarem czy podobną maszyną, ale to było bardzo dawno temu. Na szczęście okazało się, że jakoś sobie daję radę. Motocykl miał 110 cm3 pojemności i bezsprzęgłową skrzynię biegów, której obsługa była dość intuicyjna. Oczywiście brakiem prawa jazdy się nie przejmowałem.

Na miejsce dotarliśmy… nie bez problemów, bo po pierwsze pomyliliśmy drogę i musieliśmy jej trochę nadłożyć (jakieś 50 km). Po drodze oprócz kierowców wariatów czyhał na nas ryż, który wieśniacy suszyli na asfalcie. Na szczęście udało się weń nie wjechać i nie przewrócić się.

Ciekawy był też powrót, bo odbywał się już po ciemku. Około połowy pojazdów nie używała świateł, jechaliśmy więc ostrożnie. I tu szczęście nam dopisało.

A same ruiny? Jak przeczytałem niedawno, ruinami są po części dzięki Amerykanom, którzy nie oszczędzili ich podczas nalotów. Prace konserwatorskie trwały i pewnie trwają nadal. My Son przy Angkorze to drobiazg, ale ponieważ w okolicy to jedyne tego typu budowle, warto je zobaczyć.

Lubie!
0