Boliwia to jeden z tych krajów, które wspominam najmilej. Nie byliśmy tam zbyt długo i wiemy, jak niebezpiecznie tam jest (nasz też okradli), a mimo to lubię ten kraj.
Z jednej strony dotarła tam nowoczesność (10 lat temu oznaczało to komórki i komputer), a z drugiej tradycja jest obecna wszędzie. Objawia się w strojach (jakże innych od średniej południowoamerykańskiej), obrzędach.
Strój ze zdjęcia był uroczysty, ale na co dzień ludzie (głównie kobiety) ubierają się po swojemu. Charakterystyczne meloniki, bufiaste spódnice, inne elementy stroju – to nie jest góralska cepelia, ale codzienność.
Obrzędowość, którą mogliśmy zaobserwować, była… autentyczna. Oczywiście moja ocena tego jest z natury rzeczy powierzchowna i potencjalnie obarczona błędem, ale mimo wszystko, gdy obserwowałem ludzi idących w drodze krzyżowej, widziałem, że robią to sami, z przekonaniem, a nie z rozpędu (bo tak wypada).
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś odwiedzę ten kraj, który przecież się zmienia, ale jeśli to sie stanie, na pewno będę z niecierpliwością czekał na kolejny kontakt z Boliwią.