Spalona słońcem

Kazaszka pod MuztaghatąGdy dotarliśmy pod Muztaghatę, czekał na nas taki oto obrazek: kolega rozbijał namiot (jego bagaże przyjechały częściowo na wielbłądach, więc doszedł szybciej), a obok niego swój kram rozkładał Kazach. Kolega robił swoje, a Kazach czekał. Czekał, czekał, ale się nie doczekał, więc zwinął wyszywany koc, jakieś sztylety (nie przyglądałem się dokładnie, co ma) i odszedł.

Gdy opuszczaliśmy bazę, również roiło się w niej od miejscowych. Zwijała się wtedy jakaś większa wyprawa i część mężczyzn szukała okazji do zarobku przy transporcie lub pakowaniu sprzętu. Z pewnością mieli wypatrywali też różnych pozostałości, które dla zachodnich turystów-wspinaczy były śmieciami, ale dla nich miały wartość.

Kawałek liny, złamany kijek, resztki zapasów – to wszystko może się przydać w miejscu, w którym są tylko góry, kamienie, suche trawy. Sklepów nie ma żadnych, a do miasta trzeba jechać kilka godzin. Natura serwuje albo gorąco (promieniowanie UV dla nas jest nieomal zabójcze), albo ziąb – deszcz, śnieg czy przenikliwy wiatr.

Czego szukała ta kobieta, nie mam pojęcia. Może liczyła na jakiś zarobek, może chciała znaleĹşć coś przydatnego? A może za dziećmi, które kręciły się po obozie? Raczej nie, bo te są dużo bardziej samodzielne niż mali Polacy i Polki. Niewykluczone, że po prostu była ciekawa. Na górskim pustkowiu wiele się nie dzieje, a szczególnie podczas jesieni i zimy, które zbliżały się wielkimi krokami.

Lubie!
0