Dolina guanako

Nasze wejście na Aconcaguę było satysfakcjonujące. Powodów było kilka. Pierwszym było to, że pół roku wcześniej nie udało się zdobyć Piku Lenina. A tu poszło w zasadzie gładko. W zasadzie, bo oczywiście łatwo nie było i po drodze zdarzyło się kilka przygód.

Jedną z nich było… pomylenie drogi. W okolice Aconcagui dociera się np. autobusem, ale do bazy jest kawał drogi. Idzie się przez góry dwa czy trzy dni. Po drodze spotyka się ludzi, ale właśnie spotyka, mija, nocuje się w tym samym miejscu. Tłoku w każdym bądź razie nie ma. I kiedy należało skręcić w lewo, my poszliśmy potokiem prosto. Mieliśmy GPS i na nim góra jakoś tam się zbliżała, więc było ok.

Potem był nocleg i pogorszenie pogody rano. Wtedy skręciliśmy, ale ścieżka robiła się coraz gorsza i gorsza, aż w końcu po naradzie i analizie, doszliśmy do wniosku, że jesteśmy nie tam, gdzie trzeba. Zawróciliśmy i już po 1,5 dnia skręciliśmy tym razem we właściwym miejscu.

Potem przeczytałem, że szliśmy alternatywną drogą, której nie obejmowało nasze zezwolenie (nasze było tańsze). Droga wiodła przez Dolinę Guanako i udało nam się te zwierzęta zobaczyć. Biegały po okolicznych zboczach, najwyraźniej zainteresowane niecodziennymi gośćmi. Co prawda do zamiast trzech dni szliśmy siedem, ale było warto.

Lubie!
0

Ściana

W górach wszystko co północne ma większą moc. Wiadomo, od południa, wschodu czy zachodu świeci słońce, a od północy nie. Wyjątkiem są góry na drugiej półkuli, gdzie słońce wstaje na wschodzie, wędruje na północ i chowa się na zachodzie. Dlatego to południowa ściana Aconcagui ma moc.

My oczywiście się nią nie wspinaliśmy, ale ze szczytu była doskonale widoczna i robiła wrażenie. Była to dodatkowa nagroda za wejście na wierzchołek, bo widoki z góry (jeśli są), to taka wisienka na torcie, którym jest satysfakcja z pokonania samego siebie, zwycięstwa w zmaganiach z pogodą, wysokością i zmęczeniem. Bez wisienki tort też smakuje, ale z nią bardziej.

Nie trzeba zapominać, że choć wisienka jest na górze, tort czeka na dole. W naszym przypadku wejście okazało się (jak na tamte warunki) relatywnie nie aż takie trudne. Ale żeby odebrać nagrodę, musieliśmy sporo dać z siebie podczas zejścia. Udało się i pozostały: satysfakcja, zdjęcia i jakiś kamyk, który podczas przeprowadzki gdzieś został wetknięty. Ale jeszcze się znajdzie.

Lubie!
0

Podróże kształcą

Przekrój lodowca Kiedy pierwszy raz miałem stanąć na morenie lodowca (a było to w lipcu 2004 roku w Kirgistanie), nie wiedziałem, co to jest. Pamiętałem tylko z geografii, że jest coś takiego jak morena, że ma coś wspólnego z lodowcami. Gdy się tam znalazłem i w ciągu kilku następnych dni wszystko stało się jasne. Ale zacząć trzeba od lodowca.

W górach odpowiednio wysoko ciągle przybywa śniegu. Jak pada, to pada tylko śnieg, a z powodu niskich temperatur prawie wcale się nie topi. Pewnie latem przy ostrym słońcu zdarza się, że coś się podtapia, z pewnością odrobine sublimuje, ale kierunek jest jeden – przybywa go. Jak to się dzieje, że góry nie rosną w nieskończoność, przecież przez setki tysięcy lat śniegu przybywa i przybywa!? Ano dlatego, że gdy śniegu jest odpowiednio dużo, jego górne warstwy zaczynają ściskać dolne, które przekształcają się w lód. Jeśli lodu jest odpowiednio dużo i dodatkowo znajduje się na zboczu, zaczyna płynąć. Zachowuje się nie jak woda, bardziej jak gęste ciasto przygotowane na placek.

Lód lodowcowy z jednej strony jest twardy, z drugiej plastyczny. Płynie. Szybkość tego ruchu może być zdumiewająca. Przeczytałem, że największą zanotowano na Grenlandii i wyniosła ona 49 metrów na dzień! Daje to około metra co pół godziny! Taki ruch można już nieomal zauważyć, ale lodowce, na których ja byłem, tak nie pędziły.

Wróćmy jednak do moreny. Lodowiec ciągnięty w dół przez przyciąganie ziemskie rozpycha się. Musi wcinać się w materiał, który jest przed nim. Jak każda w miarę płaska rzecz pchana lub ciągnięta po piasku pokrywa się z przodu i po bokach piaskiem, tak i lodowiec z przodu i z boków jest „brudny”. I ta brudna część lodowca to właśnie morena – czołowa lub boczna. Jest też kilka innych rodzajów, ale będąc na lodowcu, widzi się właśnie te dwie.

Lubie!
0

Szczyt w chmurach

Szczyt w chmurachFotografia z jednej strony rejestruje rzeczywistość, z drugiej pozwala nią manipulować. Przykładem jest powyższe zdjęcie.

Zrobiłem je, gdy szliśmy w kierunku (tak nam się przynajmniej zdawało) bazy pod Aconcaguą. Okoliczne szczyty nie były imponujące, nie było też jakiejś strasznej burzy, zamieci czy czegoś takiego. Tego ranka pogoda się zepsuła, okolica została przyprószona śniegiem i napłynęły chmury lub mgła. Było jasno, choć oczywiście nie słonecznie. Po pół godziny marszu w górę jakiegoś potoku przypuszczenie, które kiełkowało w nas od jakiegoś czasu, przerodziło się w decyzję – idziemy złą drogą i trzeba zawrócić.

W sumie nadłożyliśmy chyba trzy dni marszu, co mogło nam wyjść nawet na zdrowie, bo lepiej się zaaklimatyzowaliśmy. Po wszystkim okazało się, że poszliśmy najrzadszą drogą (z tych dostępnych dla turystów) – przez Dolinę Guanako. Te sympatyczne zwierzęta pojawiały się dość często, tego dnia zrobiłem jednemu zdjęcie. Pojawi się za… za tyle, że aż nie chce mi się liczyć.

Ta fotka nie wyglądała jakoś spektakularnie, aż postanowiłem się pobawić jakimś programem graficznym i zwiększyć jej wartość. Efekt ja wyżej.

Lubie!
0