Datsun się nie zepsun

W 2006 powstał film „Auta”. Gdyby nie był animowany, pewnie zostałby obsypany „normalnymi” nagrodami, bo historia, którą przedstawiał chwytała za serca, a opowiedziana była po mistrzowsku. I jak to we współczesnym przemyśle filmowym, producenci poszli za ciosem, tworząc kolejną część oraz serial.

W „Autach 2” oraz „Bujdach na resorach” bohaterem był Złomek, postać drugoplanowa w „Autach”. „Bujdy na resorach” to małe perełki z czasem absurdalnym poczuciem humoru i nawiązaniem do różnych znanych filmów oraz książek.

W „Japońskim Złomku” tytułowy bohater spotyka japoński samochód, który wymaga holowania. Wita go zdaniem, którego współczesny widz raczej nie zrozumie: „Datsun się zepsun?”.

Na polskich drogach aut tej marki nie ma od wielu, wielu lat. Ale jak widać w Peru jest (było?) inaczej. W trudnych tropikalnych warunkach Datsun służył wiernie. Służba to była raczej ciężka, bo z asfaltem tam krucho, w powietrzu wilgoć, a kierowcy pewnie się z samochodami nie certolą.

Lubie!
0

Przystanek

O naszej wizycie w Boca Manu parę razy pisałem. Tym razem prezentuję kadr z podróży powrotnej. A wracaliśmy zawiedzeni (bo całość miała wyglądać inaczej) i raczej przegrani, choć nie do końca. Jak by na to nie patrzeć, koczowanie w Boca Manu było interesującym doświadczeniem. Nie dopłynęliśmy tam, gdzie sobie zaplanowaliśmy, ale cóż – jak chce się mieć wszystko wg planu, to się kupuje wycieczkę w biurze podróży.

Ta fotografia pochodzi z Shintui – miejsca, gdzie w powrotnej drodze wypadł nasz nocleg. Dopłynęliśmy późnym wieczorem i nie było innego wyjścia. Gdzie spaliśmy – nie pamiętam. Rano po 3 godzinach złapaliśmy ciężarówkę, która zawiozła nas do kolejnej miejscowości, a stamtąd kursowym autobusem udaliśmy się do Cuzco.

Lubie!
0

Noc na komisariacie

Gdy dopłynęliśmy do Boca Manu, był wieczór. Przywitała nas jakaś impreza na przystani. Do dziś nie wiem, co to było. Pytaliśmy o hotel – miejscowi coś pokazywali i wymieniali kwoty, które były poza naszym zasięgiem. Szliśmy więc przez miasteczko, rozglądając się. Dotarliśmy do jakiegoś miejsca, spotkaliśmy jakichś ludzi i spytaliśmy o to samo. Ich odpowiedź nie dawała szans na znalezienie sensowego hotelu, ale zaproponowali, że możemy się przespać u nich. Okazało się, że to byli policjanci.

Na posterunku grali w karty i spożywali jakieś trunki. Zaprowadzili nas wgłąb i z jakiegoś pomieszczenia wyeksmitowali sporych rozmiarów papugę. Dostaliśmy jakieś łóżka i po prostu położyliśmy się spać.

Wymknęliśmy się o świcie, chcą złapać łódź. Nie wiedzieliśmy, że tamtędy prawie nic nie pływa. Na kolejne noce rozbijaliśmy namiot.

To była pierwsza i ostatnia w moim życiu noc spędzona na komisariacie.

Lubie!
0

Nadal płynie

Tak się złożyło, że dwa prawie identyczne zdjęcia pojawiły się po kolei. Poprzednie jest wycinkiem poprzedniego, co łatwo poznać po tej samej gałęzi wystającej z wody. Nic dziwnego, że fotografowałem te same motywy wielokrotnie, skoro w tym samym miejscu spędziliśmy kilka dni, bezskutecznie czekając na łódź, która w końcu nigdy nie przypłynęła.

Wydawać by się mogło, że ten fragment naszej podróży okazał się porażką, ale nie, wręcz przeciwnie. Byliśmy w miejscu, do którego mało kto zagląda, mieliśmy okazję przyjrzeć się życiu miejscowych – powierzchownie, ale zawsze. Trudno jednak o coś innego, skoro nie znaliśmy języka. Pogryzły nas meszki, ale pochodziliśmy po lesie tropikalnym, przepłynęliśmy przez niego – bilans zdecydowanie pozytywny.

Lubie!
0

Amazonia o poranku

Boca Manu

Naczytałem się w młodości o puszczy Amazońskiej. Że gęsta roślinność, że wielka rzeka, dzikie zwierzęta, kiedyś dzikie plemiona (teraz pewnie też, ale zdecydowanie mniej). Będąc więc w Peru, zebrałem do kupy kilka informacji z przewodnika i postanowiłem popłynąć łodzią najpierw do Boca Manu, potem do Puerto Maldonado, następny przystanek miał być w Brazylii, a koniec w Boliwii. Czasu było w bród, więc czemu nie?

Pierwszy odcinek kończył się w Boca Manu – miasteczku, do którego można dolecieć lub dopłynąć. Frajdę dawało tylko to drugie. Wsiedliśmy więc w autobus, który wieczorem dowiózł nas do Pilcopaty. Rano złapaliśmy ciężarówkę, którą do jechaliśmy do Shintuii, a tam poszliśmy na przystań i złapaliśmy łódź.

Podróż trwała cały dzień i na miejsce dopłynęliśmy w nocy. Niedaleko jest znany park narodowy, więc nie spodziewaliśmy się żadnych kłopotów ze znalezieniem noclegu. Niestety – hotelu nie było żadnego. Co prawda ktoś chciał nas przenocować, ale za jakąś olbrzymią kwotę. Wtedy olbrzymią, bo teraz 15 dolarów za osobę uważam za umiarkowaną cenę. Na szczęście przygarnęli nas policjanci i zaoferowali darmowy nocleg na posterunku (nie, nie – nie byliśmy aresztowani za włóczęgostwo, rzeczywiście pozwolili się przespać). Rano zerwaliśmy się wcześnie, chcąc złapać łódź dalej i naszym oczom ukazał się taki widok, jak na zdjęciu – miasteczko budziło się ze snu wśród mgły.

A co było dalej? O tym opowiem przy innej okazji.

Lubie!
0

Matka boska – tym razem z Peru

Matka boska - Madre de DiosOstatnia Matka boska, o której pisałem, była jej w miarę dobrym, choć chińskim, odpowiednikiem matki Jezusa. Ta, o której piszę dziś, ma wspólną tylko nazwę. To rzeka o hiszpańskiej nazwie Madre de dios.

Będąc w Ameryce Południowej, miałem w pamięci obrazy rejsów po Amazonce i jej dopływach, setki kilometrów dżungli, masy wolno przepływającej wody i czasu. Postanowiliśmy spróbować – w przewodniku wyszukaliśmy trasę, której pokonanie wydawało się możliwe i pojechaliśmy do Pilcopaty. Tam przespaliśmy się w hotelu („de Ruso” – bo jego właścicielka miała kiedyś męża/chłopaka Rosjanina) i na drugi dzień wsiedliśmy na ciężarówkę, która pełniła funkcję autobusu i obwoĹşnego sklepu.

Pojazdem tym dotarliśmy do rzeki, wsiedliśmy do łodzi i dopłynęliśmy do Boca Manu – sennego miasteczka w dżungli. O miasteczku opowiem jeszcze przy okazji, a dziś przedstawiam zdjęcie przystani, przy której spędziliśmy kilka dni, wyczekując łodzi. Jako że nie chcieliśmy przegapić okazji do wydostania się z miasta, zrywaliśmy się o świcie (6 rano) i czekaliśmy do popołudnia. My lekko nerwowo przygryzaliśmy palce, a Matka boska leniwie toczyła swe wody, jak to robi od tysięcy lat.

Lubie!
0

Ekspresowe usługi wulkanizacyjne

PilcopataZachwalałem tu parę razy zbaczanie z utartych ścieżek. Podczas pobytu w Ameryce Południowej klika razy zrobiliśmy takie grubsze zejście ze standardowych szlaków. Jednym z nich była próba przepłynięcia (nie wpław – łodziami) przez Amazonię. Akurat wyszło nam, że z Peru, z Pilcopaty można dostać się na raty do Brazylii. Co prawda przewodnik przestrzegał, że transport jest nieregularny, ale postanowiliśmy spróbować.

Emocji było co niemiara, ale o tym opowiem przy innej okazji. Gdy wróciliśmy do Pilcopaty (jak łatwo się domyślić, nie przedostaliśmy się tam, gdzie chcieliśmy), mieliśmy jeden wieczór, bo rano odjeżdżał autobus do Cusco. Chodziliśmy więc o małym, nieomal zagubionym w dżungli miasteczku i obserwowaliśmy.

Na przykład papugi, które tłumnie przelatywały z lewa na prawo czy też z prawa na lewo – już nie pamiętam kierunku. Potwierdziło się powiedzenie, że papugi latają parami, bo zawsze na niebie były podwójne punkciki.

A ekspresowe usługi wulkanizacyjne? Brzmi o tyle ciekawie, że w takich miasteczkach wszystko jest senne i powolne. Pilcopata miała przynajmniej połączenie drogowe ze światem, więc nie była aż tak odległym miejscem, ale gdy spojrzy się na Polskę A.D. 2013, tamten spokój i brak pośpiechu wydają się czymś z innej planety.

Lubie!
0