Miałem kiedyś dyskusję z kolegą na temat przypadkowości robienia zdjęć. Ja twierdziłem (mam swoje zdanie i się z nim zgadzam), że często zdjęcia się robi, wykorzystując szansę, która pewnie nigdy się nie powtórzy. Jestem gdzieś, widzę coś ciekawego, więc wyciągam aparat i pstrykam. Robię to, nawet jeśli warunki nie są idealne. Po prostu staram się maksymalnie wykorzystać zastaną sytuację, bo ona się już nie powtórzy.
Tak było z poprzednim zdjęciem, które oczywiście wyglądałoby lepiej, gdyby przyjść do Angkoru jeszcze raz, gdy słońce jest nisko i oświetla tytułową galerię. Tak jest i tutaj.
O ile pamięć mnie nie myli, tego zdjęcia nie zrobiłem ja, tylko Gosia. Jechaliśmy autobusem przez górskie tereny Laosu. Warunków do robienia zdjęć nie było, bo pechowo nie siedzieliśmy po właściwej stronie, autobusem trzęsło, a światła było na tyle mało, że czasy naświetlania nieomal gwarantowały poruszenie.
Ja się szybko zniechęciłem, ale Gosia pstrykała dalej i jak się okazało, była to właściwa strategia, bo niektóre zdjęcia wyszły. Przejąłem aparat dopiero na jakimś postoju i zdjęcie mojego autorstwa jeszcze się pojawi. Konkretnie – za 55 tygodni. Wcześniej, bo za 24 tygodnie będzie inna fotografia prawdopodobnie zrobiona przez Gosię.
I pewnie wtedy napiszę coś więcej o samej podróży. Teraz dodam jednak kilka słów o przygotowaniu tego zdjęcia. Przede wszystkim użyłem programowego filtru połówkowego, żeby przyciemnić niebo. Oczywiście gdybym taki filtr został wykorzystany w chwili robienia fotografii, efekt byłby dużo lepszy. Ale w podróży nie zawsze można mieć każdy sprzęt, bo kto by to wszystko dĹşwigał. Druga sprawa – usunąłem kilka plamek, które powstały z zachlapań obiektywu. One akurat nie są dużym problemem, bo albo trafią tam, gdzie ich nie widać (tutaj są to lasy i pola), albo tam, gdzie jest je łatwo wyretuszować (czyli chmury).