Galimatias

Finał naszej rocznej podróży to była Tajlandia. Oczywiście odwiedziliśmy tam sporo miejsc, ale nie mogło zabraknąć stolicy, w końcu zwykle w stolicach są główne lotniska, choć akurat to zdjęcie pochodzi z pierwszego pobytu w Bangkoku.

Miasto to ma różne oblicza – trudno, żeby przy tym rozmiarze mogło być inaczej. Jednak centrum, szczególnie w godzinach szczytu, jest bardzo ruchliwe. Zmysły turysty atakowane są chyba w każdy możliwy sposób – dźwiękami, zapachami, obrazami i ruchem (zmysł dotyku działa w dużym tłumie). Pomyślałem sobie, że przechylenie aparatu zwielokrotni wrażenia, podkreśli kołowrót, kociokwik i harmider, które tam panują.

Lubie!
0

Miara postępu

Jedzenie w Bangkoku

Na pierwszy rzut oka cywilizacja wiąże się z postępem, oświeceniem i ogólnie pozytywami. Ale jak się dobrze zastanowić, są i minusy. Jednym z nich jest dostępność taniego, smacznego i lokalnego jedzenia.

Tendencja jest prosta – im bogatszy, bardziej cywilizowany, tym mniej jest straganów z przekąskami i tanich barów. A jeśli już są, to prezentują międzynorodowy standard, czyli hotdogi, hamburgery, frytki czasem kebab czy pizza. Tymczasem w wielu krajach, w których cywilizacja za mocno się nie rozpanoszyła, można tanio i dobrze zjeść nieomal na ulicy.

W Rosji (choć oczywiście częściej tam, gdzie cywilizacji mniej, czyli na prowincji) i niektórych krajach byłego ZSRR można kupić czeburiaki czy pirażoki (z zewnątrz jakieś ciasto, w środku jakieś nadzienie – mięsne, jajeczne, kapuściane czy ziemniaczane). W Boliwii były tukamany, w Argentynie (choć dość cywilizowana) empanady. Do jedzenia można doliczyć też napitki: w Etiopii delektowaliśmy się sokami z mango a w Indiach lassi.

W Tajlandii typowych lokalnych przekąsek nie stwierdziliśmy, choć na potrzeby turystów smażono naleśniki z bananami, rozłupywano kokosy itp. Za to pełno było ulicznych knajpek z jedzeniem. Wybór był spory, jedzenie smaczne (choć zdarzało się za ostre) i tanie. Jeszcze jednego nie można mu odmówić – bardzo kolorowe.

Lubie!
0

Co tu zjeść

Tajska knajpkaW niektórych krajach wszystko, co do tej pory wiemy i znamy, przestaje mieć znaczenie. Choćby w Chinach, gdzie stajemy się bezradni wobec napisów. Tajlandia była ostatnim krajem w czasie długiej podróży po tamtej części Azji, a okazało się, że doświadczenie z Chin, Laosu, Kambodży i Wietnamu nie pomoże nam w zamawianiu posiłków.

Ze mną nie było problemu, mogłem jeść wszystko (o ile nie było za ostre). Ale Gosia nie je mięsa. W Tajlandii praktycznie nie spotykaliśmy anglojęzycznych menu, słowniczek nic nie dawał, a i przyglądanie się potrawom niezbyt pomagało. W desperacji próbowałem robić zdjęcia ulicznym budkom (bo miały wywieszona nazwę swojej głównej potrawy) i pytać o tłumaczenie w informacji turystycznej, ale chyba nie zostałem zrozumiany. Pozostawało branie na wyczucie i zgadywanie, czy to mięso, czy nie. Bo nierzadko nawet nie dawało się tego stwierdzić organoleptycznie.

Ostatecznie z głodu nie umarliśmy, bo jakoś zawsze dawało się coś wybrać, ale długo mieliśmy z tym problemy. A jedzenie często wyglądało tak: kawał czegoś, z czego odkrawane były jakieś kawałki, do tego ryż i sos. Przyprawy tuszowały prawdziwy smak składników. A i tak do dziś Tajlandia kojarzy się z ryżem z warzywami, jajkiem (obowiązkowo czosnkiem i sosem sojowym) smażonym na ulicy niedaleko hotelu. Pychota!

Lubie!
1