Wstawki z polietylenu

O wycieczce do Sambor Prey Kuk pisałem już kilka razy. Oprócz ruin, które były naszym głównym celem, widzieliśmy wiele po drodze. Wtedy (podejrzewam, że nadal jest podobnie) Kambodża to był bardzo słabo rozwinięty kraj. W miastach było z grubsza wszystko, włącznie z kafejkami internetowymi. Wsie wyglądały jednak baaardzo tradycyjnie. Owszem widać było nowoczesne wstawki, jak rury z polietylenu, ale chatki czy metody uprawy roli nie zmieniły się zbytnio od przynajmniej kilkudziesięciu, a może i więcej lat.

Lubie!
0

Ryż po raz czwarty

To już czwarte zdjęcie z tych samych okolic z polem ryżu. Tym razem z człowiekiem i chatką na palach. Taki rodzaj budownictwa to tam rzecz powszechna, co – jak podejrzewam – ma związek ze sposobem uprawy ryżu i klimatem. Po porze deszczowej pola są zalane wodą, więc chata usytuowana przy gruncie szybko by zgniła, a z nią to, co jest w środku.

Lubie!
0

Tradycja i nowoczesność

Kambodża

Dzisiejsze zdjęcie to plon wypadu motocyklowego, którego celem było Sambor Prey Kuk. Po drodze mijaliśmy Kambodżę, której przeciętny turysta nie ogląda, bo przyjechał zobaczyć Angkor. Żeby było jasne, nie kreuję się na jakiegoś badacza czy etnografa – też spoglądaliśmy na to wszystko biernie z siodełka motocykla. Od filmu na kanale National Geographic różniło się to tym, że mieliśmy projekcję 5D: głos, obraz, zapach, dotyk (choćby poprzez wyboje na drodze) i smak (posiłki w lokalnych knajpkach czy przy straganach).

Mijane wioski raczej prezentowały tradycję, ale tu na zdjęciu można dostrzec też nowoczesność w postaci blachy kryjącej dach. Czy rzeczywiście to aż taka nowoczesność? Cóż – kiedy czytałem „Z panem Biegankiem w Abisynii”, moją uwagę zwróciło zdjęcie ze stolicy, na którym było prezentowane „nowoczesne oświetlenie jarzeniowe” – podłużne blaszane lampy kryjące dobrze nam znane rurowate świetlówki. Książka powstała w roku 1962, a w 39 lat później lampy nadal wisiały nad ulicami.

Lubie!
0

Amazonia o poranku

Boca Manu

Naczytałem się w młodości o puszczy Amazońskiej. Że gęsta roślinność, że wielka rzeka, dzikie zwierzęta, kiedyś dzikie plemiona (teraz pewnie też, ale zdecydowanie mniej). Będąc więc w Peru, zebrałem do kupy kilka informacji z przewodnika i postanowiłem popłynąć łodzią najpierw do Boca Manu, potem do Puerto Maldonado, następny przystanek miał być w Brazylii, a koniec w Boliwii. Czasu było w bród, więc czemu nie?

Pierwszy odcinek kończył się w Boca Manu – miasteczku, do którego można dolecieć lub dopłynąć. Frajdę dawało tylko to drugie. Wsiedliśmy więc w autobus, który wieczorem dowiózł nas do Pilcopaty. Rano złapaliśmy ciężarówkę, którą do jechaliśmy do Shintuii, a tam poszliśmy na przystań i złapaliśmy łódź.

Podróż trwała cały dzień i na miejsce dopłynęliśmy w nocy. Niedaleko jest znany park narodowy, więc nie spodziewaliśmy się żadnych kłopotów ze znalezieniem noclegu. Niestety – hotelu nie było żadnego. Co prawda ktoś chciał nas przenocować, ale za jakąś olbrzymią kwotę. Wtedy olbrzymią, bo teraz 15 dolarów za osobę uważam za umiarkowaną cenę. Na szczęście przygarnęli nas policjanci i zaoferowali darmowy nocleg na posterunku (nie, nie – nie byliśmy aresztowani za włóczęgostwo, rzeczywiście pozwolili się przespać). Rano zerwaliśmy się wcześnie, chcąc złapać łódź dalej i naszym oczom ukazał się taki widok, jak na zdjęciu – miasteczko budziło się ze snu wśród mgły.

A co było dalej? O tym opowiem przy innej okazji.

Lubie!
0

Nad wodą

365DSC_2719

Jedną z wycieczek, które odbyliśmy w Wietnamie, była wycieczka do delty Mekongu. Pamiętam, że kombinowaliśmy, jak tu obniżyć koszty, i wyszło nam, że najtańsza opcja to nocleg u rodziny. Jakoś szczególnie tego nie wspominam, bo rodzina była przyzwyczajona do goszczenia turystów i autentyzmu w tym nie było za grosz. Prym wiódł chłopak, bardzo wygadany i rozbujany („too much MTV” – tak to wtedy skomentowałem). Pamiętam, że gdy próbowałem go jakoś zagadywać o sytuację w Wietnamie, odpowiadał, że podążają drogą Chin. Trudno mi powiedzieć, czy tak było, ale rzeczywiście było widać, że Wietnam jest komunistyczny raczej z nazwy. Tzw. prywatna inicjatywa kwitła i w koncesjonowanym kapitalizmie Wietnamczycy dobrze się odnajdują (szczególnie ci z Północy).

Delta Mekongu okazała się raczej dość odporna na nowoczesność. Ludzie żyją tam przy rzece, w rzece. Tradycyjnych chatek jak widać nie brakuje. Tak na oko, to od czasów wojny z Amerykanami, nie zmieniło się wiele. Pojawiło się tylko trochę domków krytych blachą falistą. Wiele budynków ma podłogę ledwie kilka centymetrów nad poziomem rzeki. Nie wiem, co oni robią, jak jest wiatr i na rzece pojawiają się fale. Chlupie im do pokoju przez podłogę?

Najciekawszą rzeczą, którą chyba napotkaliśmy podczas tej wycieczki, były cukierki kokosowe. Ale o tym może przy innej okazji.

Lubie!
0