Po angielsku są wyrażenia „must have” i „must see” – czyli coś, co trzeba koniecznie mieć i coś, co trzeba koniecznie zobaczyć. W jeśli mówimy o podróżach, to są to miejsca, o których każdy słyszał, często znajdujemy je w przewodnikach na stronach kolorowymi zdjęciami. Jednym z takich obowiązkowych punktów wycieczek po Ameryce Południowej jest Machu Picchu.
Nie dziwota – chciałoby się rzec. Miejsce ma niesamowitą historię i nieziemskie położenie. Ma też zaporową cenę – bilet i koszty dotarcia, bo mieści się w środku niczego. Można dojechać pociągiem (dość drogo), można przejść się po dżungli (tzw. Inca Trail), odwiedzając po drodze różne zabytki i ruiny inkaskie.
My wybraliśmy rozwiązanie inne. W przewodniku Lonely Planet „Trekking in the Central Andes” znaleĹşliśmy opis dłuższej wycieczki, którą zaadaptowaliśmy do naszych potrzeb i przeszliśmy się przez dżunglę za dużo mniejsze pieniądze.
Jeśli chodzi zaś o samo Machu Picchu… Nie było nas stać, żeby odwiedzić to miejsce dwa razy, więc pierwszy strzał musiał być celny. Gdy dotarliśmy na górę (autobusem po serpentynach), okazało się, że przez inkaskie miasto przewalają się masy chmur. Z jednej strony ciekawe warunki do robienia zdjęć, ale z drugiej słońca nie było ani odrobiny.
Cóż robić? Wykorzystać maksymalnie sytuację. A ta zmieniała się – początkowo niemrawo, potem dynamicznie. Słońce zaczęło przebijać się przez kłęby mgły, chmury przerzedzać i po jakimś czasie światło zalało ruiny.
Powyższe zdjęcie powstało w początkowym okresie naszego pobytu w tym miejscu. Wydaje mi się, że oddałem na nim to, co najlepsze – nie ruiny, które same nie powalają – ot, trochę kamiennych chatek. Klimat tego miejsca robi położenie – na płaskim szczycie, otoczone głębokimi dolinami, na dnie których srebrzą się wstążki rzek. I jeśli chodzi o tzw. obowiązkowe atrakcje, to mogę powiedzieć, że Machu Picchu nie jest przereklamowane. Warto je zobaczyć.