Galimatias

Finał naszej rocznej podróży to była Tajlandia. Oczywiście odwiedziliśmy tam sporo miejsc, ale nie mogło zabraknąć stolicy, w końcu zwykle w stolicach są główne lotniska, choć akurat to zdjęcie pochodzi z pierwszego pobytu w Bangkoku.

Miasto to ma różne oblicza – trudno, żeby przy tym rozmiarze mogło być inaczej. Jednak centrum, szczególnie w godzinach szczytu, jest bardzo ruchliwe. Zmysły turysty atakowane są chyba w każdy możliwy sposób – dźwiękami, zapachami, obrazami i ruchem (zmysł dotyku działa w dużym tłumie). Pomyślałem sobie, że przechylenie aparatu zwielokrotni wrażenia, podkreśli kołowrót, kociokwik i harmider, które tam panują.

Lubie!
0

Ten znak drogowy

Luang Prabang

Po drobnej przerwie związanej z przenosinami serwera wracamy do zdjęć. Niestety na krótko, bo wyjeżdżam na wakacje i znów czeka nas przerwa.

Powyższe zdjęcie podobnie jak poprzednie pochodzi z Luang Prabangu. To po prostu jedna z ulic z kolonialną zabudową. Ciekawi mnie widoczny znak drogowy. Nigdy takiego nie widziałem. Czy ktoś wie, co on oznacza?

Lubie!
0

Ryż na drodze

My son

Wietnam to ciekawy kraj. Niby daleki, a wydaje się dość bliski (choćby dlatego, że jesteśmy zaznajomieni z Wietnamczykami, których w Polsce jest dość sporo). Można tam dolecieć w miarę tanio, z jednej strony jest tam egzotycznie, z drugiej jest sporo ułatwień dla turystów. Tego ostatniego jest dużo, a nawet za dużo.

Wygodną rzeczą w Wietnamie są autobusy dla turystów, które pozwalają wygodnie i względnie tanio przemieszczać się między głównymi atrakcjami. Z drugiej strony bardzo trudno zboczyć z wyznaczonej przez nie trasy. Oczywiście jeśli ma się odpowiednio dużo pieniędzy, problemem to nie jest, ale gdy się oszczędza, sprawa wygląda zupełnie inaczej.

My w pewnym momencie byliśmy zmęczeni ciągłym wykłócaniem się, podwójnymi cenami, nachalnym wręcz zachęcaniem do korzystania z tego, co dla turystów przygotowano. Chcąc wyrwać się z macek turystycznej mafii (tak to wtedy odczuwaliśmy), zdecydowaliśmy się wypożyczyć motocykl.

Podstawowym problemem mogła się okazać umiejętność jazdy taką maszyną. Koledzy w dzieciństwie dali mi się kilka razy przejechać jakimś komarem czy podobną maszyną, ale to było bardzo dawno temu. Na szczęście okazało się, że jakoś sobie daję radę. Motocykl miał 110 cm3 pojemności i bezsprzęgłową skrzynię biegów, której obsługa była dość intuicyjna. Oczywiście brakiem prawa jazdy się nie przejmowałem.

Na miejsce dotarliśmy… nie bez problemów, bo po pierwsze pomyliliśmy drogę i musieliśmy jej trochę nadłożyć (jakieś 50 km). Po drodze oprócz kierowców wariatów czyhał na nas ryż, który wieśniacy suszyli na asfalcie. Na szczęście udało się weń nie wjechać i nie przewrócić się.

Ciekawy był też powrót, bo odbywał się już po ciemku. Około połowy pojazdów nie używała świateł, jechaliśmy więc ostrożnie. I tu szczęście nam dopisało.

A same ruiny? Jak przeczytałem niedawno, ruinami są po części dzięki Amerykanom, którzy nie oszczędzili ich podczas nalotów. Prace konserwatorskie trwały i pewnie trwają nadal. My Son przy Angkorze to drobiazg, ale ponieważ w okolicy to jedyne tego typu budowle, warto je zobaczyć.

Lubie!
0

Wejście smoka

Głowa smoka - Wietnam

Niedaleko Hoi An są świątynie My Son, które zwiedziliśmy, dojeżdżając do nich na motocyklu. Było to moje pierwsze prowadzenie podobnej maszyny od… wielu lat. Jakoś się udało, choć nie było łatwo. Sporym utrudnieniem był np. suszący się na szosie ryż (gdzieś przecież trzeba to robić) lub Wietnamczycy nie używający po zmroku świateł w swoich motocyklach.

Następnego dnia włóczyliśmy się to tu, to tam, czekając na wyjazd z miasta, ale jeszcze tego wieczoru, kiedy wróciliśmy ze świątyń, czekało nas ciekawe widowisko. Po mieście krążyły grupki nastolatków wyposażone w smoki oraz bębny.

Do obsługi smoka potrzeba było kilku osób – np. jedna trzymała sporą głowę, a pozostałe wiotki, szmaciany tułów. Czasem kilku chłopaków trzymało platformę, z której wystawał długi bambusowy kij, na szczyt którego wchodził jeden ubrany w smoka. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie bicia w bębny, z których przynajmniej niektóre były umieszczone na wózkach.

Nie dowiedzieliśmy się, co to za święto czy zwyczaj. Jakiś zagadnięty człowiek coś tam wybełkotał o zabawach chłopców. Ja oczywiście próbowałem sfotografować „coś”. Kilka prób z lamą błyskową dało marny rezultat. Potem po prostu wydłużyłem czas i chyba zwiększyłem czułość. Z niewiadomych względów tej informacji w EXIF-ie nie ma, ale niebo nie jest czarne, tylko szare (spory szum), więc tak musiało być.

Fotografowanie na czasie rzędu 2 sekundy daje niepewne rezultaty (jeśli aparat trzymamy w ręce, a obiekty się poruszają). Nie pozostaje nic innego, jak próbować wiele razy i liczyć na szczęście. Jeśli na ono nie sprzyja, można sobie dopomóc, lekko „dobłyskując” lampą. Albo pstrykając więcej klatek. Mi udały się dwie, w tym jedna umieszczona powyżej.

Lubie!
0

Kosze, koszyki i koszyczki

Kosze, koszyki i koszyczki - Wietnam, HanoiNo proszę, zaplątało mi się jedno pionowe zdjęcie… Ale do rzeczy. Stare miasto w Hanoi jest bardzo malownicze. Najgorszą rzeczą przy pierwszym kontakcie było to, że ulice zmieniają nazwy. Idziemy ulicą o jakiejś nazwie, po chwili na murach pojawiają się tabliczki z innymi napisami, by ponownie się zmienić. Zdaje się, że do nazw dodawane są fragmenty oznaczające początek, środek i koniec ulicy. Ale w taki dziwny sposób, że poszczególne nazwy nie są do siebie podobne. Na mapach (przynajmniej naszej) niestety są tylko „główne” nazwy, co bardzo utrudniało orientowanie się w terenie.

Na zdjęciu widać rower, do niedawna główny środek lokomocji w Wietnamie. Ale już gdy my tam byliśmy, stracił palmę pierwszeństwa na rzecz motocykli. Rzecz jasna chińskich, bo na japońskie nikogo nie było stać. Horrorem jest jazda – doświadczyliśmy tego, wypożyczając motocykl. Czekało na nas wiele niespodzianek – ryż suszony na asfalcie, ciężarówki nie zważające na motocyklistów, po zmroku inni motocykliści, którzy używanie światła uważają za ekstrawagancję. To wszystko poza miastem. W mieście, w godzinach szczytu obok siebie jedzie pięć, sześć pojazdów, czyli odległości między motocyklami (zarówno z boków jaki przed oraz za) wynoszą po kilkadziesiąt centymetrów.

Lubie!
0