Wózek z osiołkiem

Wózek z osiołkiem

Pod Muztaghatę wyruszyliśmy z Kaszgaru. Dzień wcześniej odwiedziliśmy pierwszy raz chińską restaurację i było zabawnie. Oczywiście menu nie rozumieliśmy ni w ząb. Kelner na migi próbował wytłumaczyć, co zawierają potrawy, koledzy pomagali mu, rysując, śmiechu było co niemiara. Ale coś udało się zamówić i zjeść (choć pałaczkami nie było łatwo).

Na drugi dzień wstaliśmy wcześnie. Spakowaliśmy rzeczy, których nie zabieraliśmy w góry do worków na śmieci, zakleiliśmy i zdokumentowaliśmy fotograficznie. W plecakach mieliśmy cały nasz dobytek na pół roku, np. letnie ubrania, kąpielówki czy maskę do nurkowania. Rzeczy niepotrzebne powędrowały do agencji, która wiozła nas w góry.

Ostatnie zakupy (suszone owoce, orzechy) i w drogę. Po godzinie tankowanie, po kolejnej zatrzymaliśmy się w jakiejś wiosce. Było to ostatnie większe osiedle i spędziliśmy tam pół godziny, fotografując ludzi, zwierzęta, stragany itp. Kupiliśmy też arbuzy i trochę pysznych ujgurskich bułek.

Potem do końca podróży, która w sumie trwała 9 godzin, wiedzieliśmy tylko kilka betonowych pojedynczych domków. Po południu dotarliśmy na miejsce, wypakowaliśmy bagaże i przegnaliśmy się z kierowcą autobusu, który miał odebrać nas za trzy tygodnie.

Lubie!
0

Zbocze

Zbocze MuztaghatyNa temat tej wyprawy napisałem chyba wystarczająco. Kolejne zdjęcie z oddali, które daje trochę poczucie rozmiaru tej góry.

Lubie!
0

Muztaghata

Muztaghata

Z dużymi obiektami jest tak, że do ogarnięcia ich w całości potrzebna jest odpowiednia perspektywa. Z bliska widać szczegóły, a żeby zrozumieć skalę, niezbędne jest oddalenie. My Muztaghatę widzieliśmy z daleka pierwszego dnia po przybyciu w góry, ale to była za duża odległość. Potem, gdy szliśmy do bazy, nie miałem siły, by rozkoszować się widokiem i analizować szczegóły. Dopiero gdy wracaliśmy (z tarczą), był czas na refleksję. Ale nawet wtedy nie było widać tyle, co potem w domu, gdy analizowałem zrobione wtedy (czyli podczas powrotu) zdjęcia.

Proponuje obejrzeć je w powiększeniu. Od prawej krawędzi fotografii, w odległości 1/4 od dołu zdjęcia, zaczyna wić się ścieżka, którą się wchodzi. Pierwszy odcinek wiedzie po bezśnieżnym terenie, dopiero pod koniec przechodzi się przez spory plac śniegu, chwilę drepczemy po suchym, by szlak definitywnie już przybrał biały kolor. Nieco wyżej widać poziomą kreskę ustawionych namiotów. To pierwszy obóz, który od bazy dzieli ok. 1000 metrów w pionie. Sto metrów wyżej, pod serakami jest druga lokalizacja pierwszego obozu. To to miejsce, które wygląda jakby warstwa śniegu załamała się, tworząc szeroki rów. W rzeczywistości, z bliska, wyglądało to zupełnie inaczej. Zamiast rowu była ściana potrzaskanego lodu.

Droga do drugiego obozu i na szczyt wiedzie mniej więcej dalej podobnie (przynajmniej tak to wygląda z tej perspektywy). Szczyt jest tuż nad krawędzią rozpadliny, która jest z lewej strony zdjęcia. Góra jakby pękła i powstał rów, którego dno jest ok. 1000 metrów poniżej wierzchołka.

Po stronie przeciwnej od tej, którą widać, jest jeszcze lepiej. Wygląda to tak, jakby pół góry ktoś zabrał i zieje kilkukilometrowa przepaść. Dla tego widoku warto było się męczyć.

Lubie!
1

Wielbłąd

WielbłądTo kolejne zdjęcie zrobione, gdy wyruszaliśmy pod bazę pod Muztaghatą. Nie wiem, czy wielbłądy były tylko dla dodania całości egzotyki i kolorytu, ale potem w Kaszgarze raczej ich nie widziałem. Osły – owszem.

Większą ilość tych zwierząt na ulicach widziałem w Radżastanie, w Indiach. Wielbłąd wydaje się sporym zwierzęciem, ale jego udĹşwig nie jest za duży. W mojej pamięci utkwiła jakaś niewielka liczba, ale teraz znajduję, że jest to 80 kg. Wydaje mi się, że wtedy specjalnie było to zaniżone, żeby wziąć więcej zwierząt.

Tak czy inaczej – przed wyruszeniem odbyło się oficjalne ważenie. Przynajmniej tych bagaży, które jechały na wielbłądach. Ja i Gosia zrezygnowaliśmy z tego ułatwienia. Jednym z powodów była chęć zaoszczędzenia, drugim – chęć uniknięcia zbytnich ułatwień.

Nasze plecaki były ciężkie. Wszystko, czego potrzebowaliśmy było w nich lub… przy nich. Sporo sprzętu nie zmieściło się po prostu do środka i było przytroczone na zewnątrz. Mieliśmy namiot, karimaty, buty plastikowe (tzw. skorupy), których używaliśmy od bazy w górę, ubrania (w tym kurtki puchowe), jedzenie, paliwo (benzynę 78 oktanów kupioną w Kirgistanie), kuchenkę, menażkę, trochę sprzętu (czekan, raki, linę, szable śnieżne, które służyły tylko do umocowania namiotu) walkie-talkie (okazały się nieprzydatne), aparat, obiektywy, statyw i rakiety śnieżne. W sumie dawało to ponad 60 kg na naszą dwójkę.

Masz po równym do bazy nie był taki trudny. W pewnym momencie zrobiło się tylko bardzo zimno i szło się gorzej. Po drodze mijali nas miejscowi na motocyklach, oferując transport (nie wątpię, że nie za darmo), ale nie ulegliśmy pokusie i doszliśmy. Schody zaczęły się, gdy tachaliśmy to wszystko pod górę. W bazie zostawiliśmy trochę jedzenia i buty (zwykłe górskie), resztę trzeba było wtargać, co nie było łatwe. Ale było warto.

Lubie!
0

Góra

Muztagata i jezioro Karakul

Cała historia zaczęła się od znajomego znajomej, który ponoć chciał pobić rekord wysokości, z której zjechano rowerem. W ten sposób dowiedzieliśmy się o istnieniu wysokiej i łatwej góry.

Zaczęło się szukanie informacji. Wtedy nie było ich dużo, ale tyle, że się „napaliliśmy”. Wcześniej była tam jedna czy dwie polskie wyprawy i naszym znajomym udało się skontaktować z jednym z jej uczestników.

Muztaghata, choć wysoka (7536 m), uważana jest raczej za obiekt turystyki wysokogórskiej niż wspinaczki, ale dla początkujących jest oczywiście wyzwaniem. Trudności technicznych nie ma, po prostu wchodzi się dość łagodnym stokiem na szczyt. Problem sprawiają sprawy normalne w takich warunkach (wysokość, chłód, wiatry) oraz głęboki śnieg, więc warto wchodzić na nartach lub rakietach śnieżnych.

Zaletą, poza brakiem specjalnych trudności, jest dostępność i cena. Oczywiście za pełną wyprawę z kucharzem, tragarzami itp. trzeba zapłacić sporo, ale naszemu koledze udało się wynegocjować dobrą cenę bez tych luksusów. Mieliśmy zapewniony tylko transport od granicy z Kirgistanem do Kaszgaru (najbliższego miasta), tam hotel, potem autobus do bazy i z powrotem nad granicę. W bazie nie mieliśmy opiekuna, jak wyprawa, którą spotkaliśmy przed wyjazdem.

Obecnie chyba do drugiego obozu jest nawet zasięg telefonii komórkowej, sama góra jest doskonale obfotografowana w Google Mapsach. Nic dziwnego, że tłok tam prawie jak na trasie do Morskiego Oka.

Lubie!
1

Bez komfortu

Ostatnio zauważyłem gdzieś takie zdjęcie: (link dla tych, co nie mają konta na FB). Pasuje do foty, którą chcę dziś pokazać.

Muztagata, I obóz, 5600 m n.p.m.Fotografię tę zrobiliłem na stokach Muztaghaty, a przedstawia I górny obóz (dolny był 150 m niżej). Gdy tam dotarliśmy, zauważyliśmy śmieci pozostawione przez inną wyprawę. Były w dwóch miejscach. Jedno przeszukiwał jakiś Kazach, ja sprawdziłem drugie. Opłaciło się – znalazłem dwie puszki tuńczyka! Na tej wysokości, przy monotonnym jedzeniu z własnych zapasów dźwiganych na plecach, był to prawdziwy rarytas. Jedną puszkę zjedliśmy od razu, a drugą zostawiłem – miała być nagrodą albo pocieszeniem w drodze powrotnej. Okazała się tym pierwszym.

Po powrocie do Polski pokazywałem w kilku miejscach zdjęcia z tego wyjazdu i po jednym pokazie zadano mi pytanie: jak to jest, że w mojej opowieści wszystko jest takie łatwe i przyjemne? Powiedziałem, że było, ale po powrocie do domu sprawdziłem zapiski. Okazało się, że prawie każdego dnia zaczynałem notatki od opisu własnych cierpień, jaki to byłem wypompowany i z jakim trudem dotarłem do obozu. Skąd więc moje wspomnienia? Nasz umysł ma chyba taki mechanizm, żeby pozbywać się obrazów złych doświadczeń, żeby nie stanowiły potem balastu.

Tu następuje klamra – żeby człowiek był zadowolony, żeby czuł, że żyje, musi się najpierw umęczyć i umordować. Cieplarniane warunki są dobre, ale tylko na jakiś czas, a najlepiej jako nagroda za wysiłek. Choć w przypadku zdjęć nie ma to aż takiego znaczenia, chyba że dla samego fotografa. Fajna fota jest fajną fotą, bez względu na to, jak ją zrobiliśmy.

 

Lubie!
2

Spalona słońcem

Kazaszka pod MuztaghatąGdy dotarliśmy pod Muztaghatę, czekał na nas taki oto obrazek: kolega rozbijał namiot (jego bagaże przyjechały częściowo na wielbłądach, więc doszedł szybciej), a obok niego swój kram rozkładał Kazach. Kolega robił swoje, a Kazach czekał. Czekał, czekał, ale się nie doczekał, więc zwinął wyszywany koc, jakieś sztylety (nie przyglądałem się dokładnie, co ma) i odszedł.

Gdy opuszczaliśmy bazę, również roiło się w niej od miejscowych. Zwijała się wtedy jakaś większa wyprawa i część mężczyzn szukała okazji do zarobku przy transporcie lub pakowaniu sprzętu. Z pewnością mieli wypatrywali też różnych pozostałości, które dla zachodnich turystów-wspinaczy były śmieciami, ale dla nich miały wartość.

Kawałek liny, złamany kijek, resztki zapasów – to wszystko może się przydać w miejscu, w którym są tylko góry, kamienie, suche trawy. Sklepów nie ma żadnych, a do miasta trzeba jechać kilka godzin. Natura serwuje albo gorąco (promieniowanie UV dla nas jest nieomal zabójcze), albo ziąb – deszcz, śnieg czy przenikliwy wiatr.

Czego szukała ta kobieta, nie mam pojęcia. Może liczyła na jakiś zarobek, może chciała znaleĹşć coś przydatnego? A może za dziećmi, które kręciły się po obozie? Raczej nie, bo te są dużo bardziej samodzielne niż mali Polacy i Polki. Niewykluczone, że po prostu była ciekawa. Na górskim pustkowiu wiele się nie dzieje, a szczególnie podczas jesieni i zimy, które zbliżały się wielkimi krokami.

Lubie!
0

Na początek – trzy głowy

Jak chyba każda osoba lubiąca robić zdjęcia mam ich sporo. Wiele z nich jest nieudanych, cześć takich sobie, ale co jakiś czas trafia się fotka, która po prostu mi się podoba.

Na podobaniu się kończy, bo brak jest czasu/sił, żeby coś z tym zrobić, jakoś je wyeksponować. Kiedyś zrobiłem galerię, ale dobranie sensownych albumów też wymaga czasu i wysiłku.

W nowym Windowsie odkryłem możliwość utworzenia wygaszacza oraz pulpitu z własnych zdjęć. Przejrzałem archiwum i wybrałem trochę poziomych zdjęć. Kilka pionowych przyciąłem do odpowiednich proporcji, nadałem losowe nazwy i tak powstał zbiór 427 zdjęć.

Postanowiłem publikować co tydzień jedną fotografię oraz komentarz. Nie łudzę się, że wszystkie powalają. Kryterium wyboru była chęć ujrzenia danego zdjęcia na pulpicie. Zobaczymy, na ile wystarczy mi wytrwałości. Pierwsze zdjęcie poniżej:

Trzy głowyZdjęcie powstało w zachodnich Chinach. Wielbłądy były wykorzystywane do transportu bagaży turystów wspinaczy pod Muztagh Atę, podobno najłatwiejszy siedmiotysięcznik. Ten region o nazwie Sincjang zamieszkują Ujgurzy, ludność turecka. Jako że to pogranicze, sporo tam zapewne Kirgizów, z którymi Ujgurzy są spokrewnieni. Wielbłądy to nie tylko atrakcja dla turystów, są tam używane dość powszechnie, podobnie jak konie czy osły. Nie zmienia to faktu, że kto może, korzysta z samochodów czy motocykli.

Sincjang, kiedyś Turkiestan Wschodni, był podobnie jak Tybet niepodległy. Obecnie zdarzają się zamachy i próby walki z dominacją chińską, ale trudno im wróżyć powodzenie.

A wielbłądy? Dużo więcej o nich nie mogę powiedzieć, bo nie skorzystaliśmy z nich. W ramach oszczędności zadĹşwigaliśmy nasze bagaże sami.

 

Lubie!
1