Wózek z osiołkiem

Wózek z osiołkiem

Pod Muztaghatę wyruszyliśmy z Kaszgaru. Dzień wcześniej odwiedziliśmy pierwszy raz chińską restaurację i było zabawnie. Oczywiście menu nie rozumieliśmy ni w ząb. Kelner na migi próbował wytłumaczyć, co zawierają potrawy, koledzy pomagali mu, rysując, śmiechu było co niemiara. Ale coś udało się zamówić i zjeść (choć pałaczkami nie było łatwo).

Na drugi dzień wstaliśmy wcześnie. Spakowaliśmy rzeczy, których nie zabieraliśmy w góry do worków na śmieci, zakleiliśmy i zdokumentowaliśmy fotograficznie. W plecakach mieliśmy cały nasz dobytek na pół roku, np. letnie ubrania, kąpielówki czy maskę do nurkowania. Rzeczy niepotrzebne powędrowały do agencji, która wiozła nas w góry.

Ostatnie zakupy (suszone owoce, orzechy) i w drogę. Po godzinie tankowanie, po kolejnej zatrzymaliśmy się w jakiejś wiosce. Było to ostatnie większe osiedle i spędziliśmy tam pół godziny, fotografując ludzi, zwierzęta, stragany itp. Kupiliśmy też arbuzy i trochę pysznych ujgurskich bułek.

Potem do końca podróży, która w sumie trwała 9 godzin, wiedzieliśmy tylko kilka betonowych pojedynczych domków. Po południu dotarliśmy na miejsce, wypakowaliśmy bagaże i przegnaliśmy się z kierowcą autobusu, który miał odebrać nas za trzy tygodnie.

Lubie!
0

Kirgizi

KirgiziRok 2004 był w moim fotografowaniu przełomem, bo pierwszy raz zabrałem na wakacje aparat cyfrowy. Było to Canon A80, 4 megapiksele, uchylny ekran i pełna kontrola ekspozycji. Żeby nie było – miałem ze sobą także Nikona N70, co było przyczyną lekkiego rozdwojenia jaźni. W Nikonie były slajdy, więc zrobione nim fotografie nie nadawały się do pokazania np. w Internecie (ze skanerem wtedy było krucho). Z kolei zdjęcia cyfrowe nie miały szans trafić do pokazu (rzutnik miałem i mam tylko analogowy). Musiałem więc po pierwsze nosić oba aparaty, a po drugie część zdjęć robiłem podwójnie.

Odwiedziliśmy wtedy Kirgistan z zamiarem wejścia na wysoką górę, potocznie zwaną Pikiem Lenina. Obecnie to Szczyt Awicenny, ale wszyscy posługują się starą nazwą. Usłyszeliśmy o nim od kolegi, który próbował na niego wejść jakiś czas wcześniej. Czemu więc nie spróbować?

Pik Lenina nie jest trudny techniczne, choć jak każda góra tej wysokości (trochę ponad 7000 metrów), może być niebezpieczny. Dodatkowo między obozami pierwszym a drugim jest sporo szczelin. Gdy był tam kolega, były odsłonięte. Z kolei kiedy my próbowaliśmy, pokrywał je śnieg. Co lepsze? Trudno powiedzieć. Śnieg tworzy mosty, po których można przechodzić, ale które mogą się załamać. Gdy szczeliny widać, można je okrążać – trwa to dłużej, ale jest bezpiecznie.

A teraz coś o zdjęciu. Baza mieści się na Cebulowej Polanie (zwanej Polaną Łukową – od rosyjskiego słowa łuk, oznaczającego właśnie cebulę). Rzeczywiście – dzika cebula tam rośnie. Baza jest przyjemna, bo poza cebulą jest trawa i ogólnie jest zielono. Do siedzib ludzkich jest daleko, na polanę dostać się można tylko wynajętym samochodem. Chyba że jest się Kirgizem, który akurat gdzieś niedaleko ma swoją jurtę.

Jurty były też na polanie, jako coś w rodzaju hotelu. Do bazy przyjechaliśmy późno, po ciemku i pierwszą noc spędziliśmy właśnie w jurcie. Zapach tego domostwa w połączeniu z pierwszymi objawami wysokości skutkować mógł jednym – w najlepszym razie nudnościami. Potem było już tylko lepiej.

Lubie!
1