Czego się szuka w Tajlandii? Jest kilka dobrych odpowiedzi. Wśród nich (np. egzotyki, jedzenia, seksu) z pewnością jest taka: słońca, plaż i morskiej wody.
Gdy prawie 9 lat temu odwiedziliśmy ten piękny kraj, przewodnik (papierowy) twierdził, że da się jeszcze znaleźć piaszczyste plaże, na których nie ma turystów. Nie nastawialiśmy się jednak na takie poszukiwania – z pewnością niełatwe. Na początek namierzyliśmy Koh Tao (koh to po tajsku wyspa), gdzie Gosia zrobiła kurs nurkowy.
Potem wybór padł na Koh Lipe. Wyspę szczególną, bo położoną na terenie parku, ale wyłączoną spod niego. Należała do prywatnych właścicieli, morskich Cyganów (nie, choćby nie wiem jak starali się zwolennicy poprawności politycznej, nie da się powiedzieć morskich Romów). Była tam niezbyt bogata infrastruktura, trochę chatek, przystanie, szkoła, domy. My zamieszkaliśmy w namiocie na plaży (bo było najtaniej).
Wyspę można było przejść w kilkadziesiąt minut, a było warto, bo po drugiej stronie było dogodne stanowisko do obserwacji życia morskiego (wystarczyło zanurkować z maską). Skorzystaliśmy też z możliwości zanurkowania. Wypad nurkowy prowadził Holender. Mówił, że płacą mu marnie, ale liczy się wygodne życie – słońce i plaża.
I tu dochodzimy do konkluzji – 9 lat to szmat czasu. Już jakiś czas temu zauważyłem, że Koh Lipe ma stronę WWW. No cóż – to jeszcze nie zbrodnia. A pisząc ten tekst popatrzyłem, co widać na zdjęciu satelitarnym. Na tej stronie, gdzie chodziliśmy się kąpać i jeść (ja np. lubiłem smażonego kurczaka z nerkowcami) widać teraz wielki ośrodek.
A czy w Tajlandii są jeszcze małe plaże bez tłumu turystów? Wątpię.