Tylko na zdjęciu

Góry nad rzeką

Pisałem ostatnio o mojej niechęci do organizowanych wycieczek, ale wspomniałem też, że czasem nie ma wyjścia, a i zdarzają się wycieczki całkiem przyjemne. Jak było z tą do Jaskini 1000 Buddów – nie pamiętam. To znaczy nie pamiętam, czy można się było tam dostać jakoś inaczej. Ale przeglądając zdjęcia zrobione razem z powyższym, przypomniałem sobie, że w pakiecie była wizyta w jakiejś wiosce. Wybaczcie, ale nie pamiętam szczegółów – coś w niej wyrabiali. Sądząc po zdjęciach były to na pewno wyroby tkackie i jakiś bimber (aparatura do jego wytwarzania została przeze mnie uwieczniona). A z bimbru wyrabiano wyjątkowe wyroby, to znaczy flaszki z zalanymi nim różnymi stworzeniami, wśród których królowały te niebezpieczne – węże (także kobry) i skorpiony.

Nie wiem, jak w Laosie wygląda kwestia akcyzy i domowego wyrobu alkoholi, ale butelkowanie różnych stworzeń jest chyba dozwolone. Gorzej z ich przywiezieniem do Polski. Miałem moment zawahania i chciałem kupić taką pamiątkę koledze, ale jakoś zrezygnowałem. I dobrze, bo na granicy mógłbym mieć z tego powodu kłopoty. Zostały mi węże i skorpiony w alkoholu na zdjęciach.

Lubie!
0

Matka boska – tym razem z Peru

Matka boska - Madre de DiosOstatnia Matka boska, o której pisałem, była jej w miarę dobrym, choć chińskim, odpowiednikiem matki Jezusa. Ta, o której piszę dziś, ma wspólną tylko nazwę. To rzeka o hiszpańskiej nazwie Madre de dios.

Będąc w Ameryce Południowej, miałem w pamięci obrazy rejsów po Amazonce i jej dopływach, setki kilometrów dżungli, masy wolno przepływającej wody i czasu. Postanowiliśmy spróbować – w przewodniku wyszukaliśmy trasę, której pokonanie wydawało się możliwe i pojechaliśmy do Pilcopaty. Tam przespaliśmy się w hotelu („de Ruso” – bo jego właścicielka miała kiedyś męża/chłopaka Rosjanina) i na drugi dzień wsiedliśmy na ciężarówkę, która pełniła funkcję autobusu i obwoĹşnego sklepu.

Pojazdem tym dotarliśmy do rzeki, wsiedliśmy do łodzi i dopłynęliśmy do Boca Manu – sennego miasteczka w dżungli. O miasteczku opowiem jeszcze przy okazji, a dziś przedstawiam zdjęcie przystani, przy której spędziliśmy kilka dni, wyczekując łodzi. Jako że nie chcieliśmy przegapić okazji do wydostania się z miasta, zrywaliśmy się o świcie (6 rano) i czekaliśmy do popołudnia. My lekko nerwowo przygryzaliśmy palce, a Matka boska leniwie toczyła swe wody, jak to robi od tysięcy lat.

Lubie!
0

Nad wodą

365DSC_2719

Jedną z wycieczek, które odbyliśmy w Wietnamie, była wycieczka do delty Mekongu. Pamiętam, że kombinowaliśmy, jak tu obniżyć koszty, i wyszło nam, że najtańsza opcja to nocleg u rodziny. Jakoś szczególnie tego nie wspominam, bo rodzina była przyzwyczajona do goszczenia turystów i autentyzmu w tym nie było za grosz. Prym wiódł chłopak, bardzo wygadany i rozbujany („too much MTV” – tak to wtedy skomentowałem). Pamiętam, że gdy próbowałem go jakoś zagadywać o sytuację w Wietnamie, odpowiadał, że podążają drogą Chin. Trudno mi powiedzieć, czy tak było, ale rzeczywiście było widać, że Wietnam jest komunistyczny raczej z nazwy. Tzw. prywatna inicjatywa kwitła i w koncesjonowanym kapitalizmie Wietnamczycy dobrze się odnajdują (szczególnie ci z Północy).

Delta Mekongu okazała się raczej dość odporna na nowoczesność. Ludzie żyją tam przy rzece, w rzece. Tradycyjnych chatek jak widać nie brakuje. Tak na oko, to od czasów wojny z Amerykanami, nie zmieniło się wiele. Pojawiło się tylko trochę domków krytych blachą falistą. Wiele budynków ma podłogę ledwie kilka centymetrów nad poziomem rzeki. Nie wiem, co oni robią, jak jest wiatr i na rzece pojawiają się fale. Chlupie im do pokoju przez podłogę?

Najciekawszą rzeczą, którą chyba napotkaliśmy podczas tej wycieczki, były cukierki kokosowe. Ale o tym może przy innej okazji.

Lubie!
0

Nad rzeką

 

Mekong w okolicach Luang PrabanguMekong spotykaliśmy podczas naszej podróży po Azji wiele razy. Nic dziwnego, rzeka jest długa (9 miejsce na świecie), więc przepływa przez wiele krajów. W Laosie nad Mekongiem można podziwiać zachody słońca, w Wietnamie rozlewa się w imponującą deltę. Powyższe zdjęcie pochodzi z okolic Luang Prabangu. Doskonale na nim widać, jak w górzystym kraju wykorzystuje się każdy skrawek ziemi. Co prawda ta nad brzegiem jest piaszczysta, ale wyraĹşnie widać tarasy.

Aha – zdjęcie nie jest bardzo ostre, a to dlatego, że powstało przez przycięcie fotki pionowej. Niżej dla zainteresowanych oryginał. Warto było ciąć?

Pionowy Mekong

Lubie!
0

Odzyskana rzeka

Rzeka i mostPisałem już o tym, że warto rozglądać się na boki. W Luang Prabangu ciekawych obiektów jest wiele, głównie są to świątynie w mieście. A za miastem można zobaczyć na przykład leżącego Buddę. Z tego co pamiętam, posąg jest na wzniesieniu, więc oprócz atrakcji turystycznych dostajemy gratis trochę ruchu.

Budda jak to Budda – w miarę ciekawy. Jego fotka pojawi się gdzieś za 1,5 roku. Rozglądając się na boki, zobaczyłem rzekę płynącą poniżej, i zrobiłem to zdjęcie. Jakiś czas potem (szczegółów już nie pomnę), straciłem zawartość karty pamięci. Pozostała wizyta w kafejce internetowej i poszukiwania programu do odzyskiwania danych. Coś znalazłem i zdjęcia odzyskałem. Do dziś noszą nazwy nadane im przez ów program. Korzystałem potem z niego jeszcze ze dwa czy trzy razy. Refleksja, jaka się nasuwa, to że choć postęp technologiczny daje nam coraz mniej zawodny sprzęt, to nigdy nie będzie on całkiem bezawaryjny.

Lubie!
0

Nad Mekongiem

Zachód słońca nad MekongiemJadąc do Azji Południowo-wschodniej, raczej nikt nie spodziewa się wczasów (no, z wyjątkiem tych, co jadą do Tajlandii, ale też nie wszystkich). Raczej chodzi o to, żeby coś ciekawego zobaczyć, przeżyć, żeby było ciekawie, choć nie zawsze łatwo i nie komfortowo. Ale każdy potrzebuje chwili oddechu. Czasem taki oddech przychodzi sam.

Jeśli pamięć mnie nie myli, wpłynęliśmy z Kambodży do Laosu. Podróż obfitowała w ciekawe wydarzenia, jak choćby podróż bardzo szybkimi łodziami po Mekongu czy próba uniknięcia dania łapówki pogranicznikom (trwało to dość długo, byli bardzo twardzi).

Koniec końców wylądowaliśmy na jednej z wysepek archipelagu Si Phan Don (Tysiąca Wysp). Dużo tam do roboty nie było – ot, spacery po wyspie i obserwowanie. Domki miały werandy, werandy miały hamaki, a z hamaków co wieczór roztaczał się widok jak powyżej. Czego więcej trzeba turyście do zrelaksowania się?

Lubie!
1

Na pampie

Boliwijska pampaZ czym się kojarzy Boliwia? Pewnie większości ludzi z niczym, może z Indiankami w melonikach. Skojarzenie dobre, bo są. Potem długo nic (w kwestii skojarzeń). Może jeszcze pojawią się góry i wysoko położony płaskowyż, ale bez szczegółów.

Płaskowyż jest, spory i wysoki, suchy i zimny. Ale są i niziny z tropikalną dżunglą, gdzie panuje zgoła odmienny klimat. Będąc w Boliwii, warto je odwiedzić, choćby w ramach popularnych wycieczek do dżungli lub na pampę. W dżungli nie byliśmy, słyszałem tylko, że dostaje się do ręki maczetę i się idzie przez gęsty las, tnąc to, co stanie na drodze, a przeciąć się da.

Pampa jest inna. Tam wszystko zależy od pory roku. Gdy wylewają rzeki, zamienia się w leśny ocean, choć oczywiście są na nim wyspy. Wtedy głównym środkiem lokomocji jest łódĹş, a w środku przewodnik i turyści.

To zdjęcie powstało chyba pierwszego dnia wycieczki, a przedstawia inną grupę, którą spotkaliśmy gdzieś na rzece. Nasza wyglądała zapewne podobnie. Skład ciekawy, jak to się często zdarza. Mieliśmy na przykład w załodze dwóch Ĺ»ydów. Chłopacy pojechali do Ameryki Południowej i przez kilka miesięcy zajmowali się okupowanie dyskotek w Buenos Aires i podrywaniem Argentynek i zapewne turystek z innych krajów. Dzięki temu nauczyli się nieĹşle hiszpańskiego, bo jak bajerować dziewczyny, nie umiejąc mówić w ich języku? Służyli więc za tłumaczy, bo nasz przewodnik z kolei nie mówił za bardzo po angielsku. Za to w swoim fachu był specem i potrafił wypatrzeć zwierzę zawsze jako pierwszy.

Lubie!
0