Cmentarz

Cmentarz pod Muzgagh Atą

Kilometrów do przejścia nie było dużo, bo raptem ze siedem. Mimo to nasi koledzy wynajęli wielbłądy. Każdy miał sporo bagażu, bo jedzenia na trzy tygodnie, ubrania, namiot, paliwo, sprzęt biwakowy i górski.

My postanowiliśmy zrobić maksymalnie dużo samodzielnie i szliśmy, niosąc wszystko na plecach. Było zimno i marsz był męczący. Gdy odpoczywaliśmy, podjeżdżali do nas miejscowi na motocyklach, oferując podwiezienie (oczywiście nie za darmo). Pokusa była spora, ale odmawialiśmy konsekwentnie.

Ja na miejscu (czyli w obozie) byłem bardzo zmęczony. Gosia mniej i o to ona poszła (już nie pamiętam z kim) odwiedzić niedaleki cmentarz. Akurat kończył się dzień, więc światło było fotograficzne, chmury na niebie też.

Mi pozostało potem żałować, że nie wykrzesałem z siebie tej odrobiny sił i że to nie ja jestem autorem powyższego zdjęcia.

Lubie!
0

Staruszka

Ujgurka

Wychodzi na to, że targ w Kaszgarze jest zagłębiem ludzkich twarzy. Przynajmniej tych, które nadawały się do uwiecznienia na fotografii. W tłumie, jaki przewalał się wśród różnobarwnych straganów, okazji do robienia zdjęć było sporo. Twarze i stroje zdecydowanie różniły się od tego, co można zobaczyć w Polsce, a nawet jeśli jakiś czas już się było na miejscu, to różnorodność postaci i fizjonomii przewyższała te widziane na co dzień. Nic dziwnego – na targ ściągali ludzie nie tylko z miasta, ale też z wiosek, zapewne niekiedy dość odległych. Niedzielny targ w Kaszgarze – zdecydowanie chciałbym jeszcze kiedyś odwiedzić.

Lubie!
0

Twarze

Ujgur

Wśród zdjęć podróżniczych poczytne miejsce zajmują fotografie twarzy. Często tworzone są cykle czy wystawy złożone z samych tylko twarzy (np. „Twarze Tybetu”).

Skąd się to bierze?

W odległym kraju wszystko (lub prawie wszystko) jest inne, egzotyczne: począwszy od przyrody, poprzez pogodę, architekturę, pojazdy, ubrania do ludzi. Różne od naszych są też twarze, a twarz to właśnie ten element, który zdaje się zawierać czy oddawać najwięcej prawdy o człowieku. Oczywiście to ułuda, bo co prawda z twarzy chyba najłatwiej odczytać emocje, ale przecież dopiero rozmowa pozwoli nam dotrzeć do drugiego człowieka.

Cóż – przyznać muszę, że nie należę do osób, które łatwo nawiązują kontakty i dlatego przeważnie pozostaje mi przyglądanie się i odczytywanie ludzkich emocji z twarzy, gestów, tonu głosu. Są co prawda wyjątki, ale tym razem tak nie było – powyższe zdjęcie powstało podczas kaszgarskiego bazaru, a człowiek był jedną z tysięcy odwiedzających go osób. Tak jak i ja.

Lubie!
0

Życie na stoku

Na stoku

Stok kojarzy się przede wszystkim z narciarzami. Ale oni na stoku nie żyją. Nawet jeśli spędzają tam mnóstwo czasu, to tylko od rana do wieczora. A jeśli w nocy, bo stok jest oświetlony, to i tak tam nie śpią. Turyści z kolei po górach maszerują, a śpią zwykle w schronisku. Bywają tacy, co chodzą po górach wyższych, ale i oni przeważnie mają dość wygodne miejsca biwakowe.

Na stoku śpi się podczas wypraw wysokogórskich, kiedy często nie ma za wiele miejsca na rozbicie namiotu. Często, bo bywa inaczej. Są obozy rozkładane na rozległych, płaskich miejscach, gdzie łatwo o względną wygodę.

Ale często trzeba się rozbić tam, gdzie akurat brakło sił czy gdzie zastały nas zmrok lub niepogoda. W śniegu, jeśli tylko znajdziemy odrobinę energii, można spróbować wykopać płaską platformę. Aha – trzeba mieć jeszcze czym. Obowiązkowym wyposażeniem w górach jest czekan, ale nim nie przerzucimy setek litrów śniegu. Niezbędna jest łopata śnieżna. Teraz można kupić gotowe, bardzo lekkie i wygodne, ale kiedyś trzeba było sobie zrobić.

Na pierwszej wyprawie w śnieżne góry zazdrościłem tym, co taką łopatę mieli. Oczywiście pożyczali, ale to nie to samo. Potem sobie zrobiłem. Kawał blachy aluminiowej i mocowanie na śrubki/nakrętki-motylki do czekana. Nie miała takiej pojemności, jak te „sklepowe”, ale mimo wszystko pozwalała w miarę wygodnie wykopać platformę pod namiot czy dołek do załatwiania potrzeb fizjologicznych. To pierwsze było ważniejsze – jeśli nie zadbamy o w miarę poziome miejsce do spania, noc może być koszmarem.

Lubie!
0

Droga w Chinach

Droga w Chinach

Pamiętam, jak pierwszy raz jechałem do egzotycznego kraju (Węgry za taki uznać ni mogę). Od razu do Afryki, choć północnej, muzułmańskiej, a nie czarnej, która w hierarchii podróżniczo chyba stoi wyżej, no i jest bardziej typowa dla Afryki.

Wtedy byłem mocno przejęty i wszystko było nowe. Nowe zapachy, widoki, nowe niebezpieczeństwa, nowe niewygody. Główną niewygodą byli różnej maści nagabywacze, a niebezpieczeństwo okazało się tkwić tylko w naszej głowie. Wsiedliśmy bowiem do wagonu z grupą młodych ludzi i przez sporą część podróży patrzyliśmy na siebie wilkiem. Mieliśmy w głowie obrazy, jak budzimy się rano (wyjeżdżaliśmy wieczorem, dojechać mieliśmy rano) bez bagaży, bez dokumentów, czy może dostajemy po głowach pałkami.

Teraz już nie pamiętam, ale coś spowodowało, że zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że to bardzo mili ludzie i nie żywią wobec nas żadnych wrogich zamiarów. Jeden nawet zaprosił nas do siebie, ale ostatecznie nie skorzystaliśmy. Oczywiście do końca pobytu nie było tak sielankowo i jakaś kradzież nam się przytrafiła, ale to się zdarza wszędzie.

Gdy wjeżdżaliśmy do Chin, nie byliśmy nowicjuszami w podróżniczym rzemiośle. Mimo to wkraczaliśmy do nieznanego. W Chinach prawie wszystko jest inne – inny alfabet (a nawet dwa, bo w Sinciangu w użyciu jest też arabski), inne jedzenie, architektura, ludzie, samochody, czy system (komunizm kapitalistyczny czy jakoś tak). Nawet czas jest inny, bo pekiński. Jak w Kaszgarze wstaliśmy o 8 rano, był środek nocy.

Lubie!
0

Blask złota

Ujgurka ze złotymi zębami

Powyższe zdjęcie zostało zrobione w starej dzielnicy Kaszgaru, niedaleko meczetu. Interesujących fotek powstało wtedy więcej i jeszcze się tu pojawią.

Lubię szwędać się po takich miejscach, gdzie nasza zaborcza cywilizacja jeszcze nie dotarła lub co najwyżej docierają jej echa. Ostatnio czytałem wywiad z reportażystą, który pisał o slumsach w Manili. Przeciwstawiał pracę reportera wizycie turysty. Nie da się ukryć – miał rację. On spędził w jednym miejscu kilka miesięcy, poznał ludzi, ich problemy. Siłą rzeczy jest tam gościem, ale można powiedzieć, że stałym. Turysta wpada, liĹşnie temat, raz zaciągnie się zapachami, zostawi w swojej wyobraĹşni przypadkowo uchwycone obrazy.

Czy po tym wie więcej? Niby nie, trudno go zestawiać w jakikolwiek sposób z reporterem, dziennikarzem. Ale samo to, że gdzieś jest, ogląda pewne rzeczy z bliska, nieomal dotyka, sprawia, że inaczej do niego podchodzimy. Bo choćby możemy się zastanowić tylko nad nim, przeanalizować rzeczy w zasadzie oczywiste, które każdy „czuje”. Zdawać sobie sprawę z jakiejś rzeczy to jedno, dajmy na to obejrzeć materiał w telewizji to drugie, a pojechać gdzieś i obejrzeć (choćby pobieżnie) to trzecie.

Wojciech Tochman opowiadał też o człowieku (mieszkańcu slumsów), który organizuje wycieczki dla turystów. Budzą one niesmak, bo jest to przedmiotowe traktowanie ludzi mieszkających w slumsach: oglądamy ich jak zwierzęta. Ale gdyby rozpatrywać to tylko tak, to czy etyczny turysta powinien wyłącznie kontemplować widoki lub smażyć się na plaży? Na pewno nie. Granica jest płynna, ale gdzieś jest. Choćby dlatego my pojechaliśmy do doliny Omo w Etiopii, gdzie podgląda się barwnych tubylców.

Lubie!
0

Wózek z osiołkiem

Wózek z osiołkiem

Pod Muztaghatę wyruszyliśmy z Kaszgaru. Dzień wcześniej odwiedziliśmy pierwszy raz chińską restaurację i było zabawnie. Oczywiście menu nie rozumieliśmy ni w ząb. Kelner na migi próbował wytłumaczyć, co zawierają potrawy, koledzy pomagali mu, rysując, śmiechu było co niemiara. Ale coś udało się zamówić i zjeść (choć pałaczkami nie było łatwo).

Na drugi dzień wstaliśmy wcześnie. Spakowaliśmy rzeczy, których nie zabieraliśmy w góry do worków na śmieci, zakleiliśmy i zdokumentowaliśmy fotograficznie. W plecakach mieliśmy cały nasz dobytek na pół roku, np. letnie ubrania, kąpielówki czy maskę do nurkowania. Rzeczy niepotrzebne powędrowały do agencji, która wiozła nas w góry.

Ostatnie zakupy (suszone owoce, orzechy) i w drogę. Po godzinie tankowanie, po kolejnej zatrzymaliśmy się w jakiejś wiosce. Było to ostatnie większe osiedle i spędziliśmy tam pół godziny, fotografując ludzi, zwierzęta, stragany itp. Kupiliśmy też arbuzy i trochę pysznych ujgurskich bułek.

Potem do końca podróży, która w sumie trwała 9 godzin, wiedzieliśmy tylko kilka betonowych pojedynczych domków. Po południu dotarliśmy na miejsce, wypakowaliśmy bagaże i przegnaliśmy się z kierowcą autobusu, który miał odebrać nas za trzy tygodnie.

Lubie!
0

Stary Kaszgar

Stary Kaszgar

Powyższe zdjęcie nie powstało na Półwyspie Arabskim ani w Afryce Północnej. Z lewej strony widać fragment minaretu, a architektura oraz asortyment sklepiku z głównego planu sugerują coś orientalnego w typie arabskim.

Tymczasem to zachodnie Chiny i jedna z najbardziej nietypowych (dla Chin) prowincji zamieszkała przez muzułmanów – przynajmniej oryginalnie, bo obecnie Chińczyków Han przybywa tam w bardzo dużym tempie.

Centralnym punktem starego miasta jest największy w Chinach meczet Id Kah. Zniszczony, jak większość zabytków w czasie rewolucji kulturalnej, został odbudowany i służy miejscowej ludności do modlitwy oraz turystom do zwiedzania. Dookoła rozciąga się stare miasto, pełne wąskich uliczek, w których przyczaił się duch miasta. Tkwi tam osaczony przez zmiany, przez przebudowę, przez Chińczyków, którzy intensywnie kolonizują Sinciang.

Myślę, że Kaszgar to jedno z miejsc, które chciałbym jeszcze odwiedzić, tylko pytanie, czy będzie po co?

Lubie!
0

Koniec świata

Kapusta pekińska w Kaszgarze - 3400 km od PekinuGdzie jest koniec świata? Nigdzie, Ziemia jest kulą (lekko spłaszczoną), więc nie ma końca. Obecność osi obrotu wyróżnia bieguny i rzeczywiście są to końce świata – odległe, trudno dostępne.

A z bardziej przyziemnych? Dla mnie cechy końca świata ma Kaszgar, skąd pochodzi powyższe zdjęcie. Po pierwsze bo Chiny – a to już daleko samo w sobie. Po drugie kraniec Chin. Co prawda geograficznie bliższy nam, ale jeśli chodzi o dostępność już nie. Sinciang, gdzie leży Kaszgar, to najbardziej zachodnia prowincja Kraju Ĺšrodka (ha! środek, więc jaki koniec?). Tyle tylko, że z Pekinu tam najdalej. Od naszej, zachodniej strony dostęp też nie jest łatwy. Po drodze jest Kirgistan, kraj względnie dostępny, ale – przynajmniej parę lat temu – dostanie się do Chin nie było stamtąd proste. A przynajmniej najkrótszą drogą, przez przełęcz Torugart. Trzeba było wynająć samochód, mieć odpowiednie papiery itp.

Na szczęście XXI wiek dotarł i tam, bo my załatwiliśmy wszystko przez… Internet. Firm wożących turystów trochę było i można je było znaleĹşć w Sieci. Tak więc wszystko ustaliliśmy z Polski. Musieliśmy się tylko dostać do Narynu, miasta niezbyt często odwiedzanego przez turystów. Dojechaliśmy tam autobusem, znaleĹşliśmy kwaterę i szwendaliśmy się dwa dni – niezbyt intensywnie, bo bolało mnie kolano.

Raz, gdy odpoczywaliśmy na murku, podszedł do nas miejscowy. Zaczął opowiadać, jak to był ekonomistą, miał własny interes, kupił samochód ciężarowy, po czym coś tam się zmieniło i zbankrutował. Utrzymuje go żona, która handluje na bazarze. Opowiadał o jakiejś koncesji, na którą potrzeba milion czy dwa dolarów, a da dostęp do ropy. Oczywiście nie mieliśmy przy sobie drobnych na koncesję. Na zakończenie poprosił o drobny datek na 50 g wódki. Mieliśmy, ale nie daliśmy.

Koniec świata występuje też w Argentynie, w Ushuaii, która dzierży tytuł miasta położonego najbardziej na południe. Polecam też inny Koniec świata.

Lubie!
0

Zbocze

Zbocze MuztaghatyNa temat tej wyprawy napisałem chyba wystarczająco. Kolejne zdjęcie z oddali, które daje trochę poczucie rozmiaru tej góry.

Lubie!
0