Tajlandia wydaje się rajem dla turystów. Rzeczywiście – oferuje sporo i w 2005 roku nie była całkowicie skomercjalizowana (choć oczywiście to nie była ta dzikość, co w Laosie czy Kambodży). Ponadto nie wszystko co komercyjne od razu jest do niczego. Przykładem jest święto słoni w Surinie, z którego pochodzi powyższe zdjęcie. A dlaczego nie ma na nim żywych słoni? Będę, ale na kolejnych zdjęciach. W sumie do tego zbioru załapały się 4 fotki (zrobiłem duuuużo więcej), choć pewnie dałoby się wybrać więcej i lepiej. Ale jest jak jest.
Ta fotografia powstała pierwszego dnia święta. Rozpoczęło się one zbiórką koło dworca, a potem nastąpiła parada zwierząt, poganiaczy stylizowanych na 19. wiek i ludzi w tradycyjnych strojach. Była orkiestra, były tancerki. Słonie szły przez całe miasto, policja ochraniała całość, ludzie stali po bokach, albo i dołączali się do korowodu. Słonie były głaskane, karmione, a przemarsz skończył na jakimś placu, gdzie zdaje się, ktoś przemawiał (pewnie otworzył oficjalnie imprezę).
Potem słonie rzuciły się do wyżerki. Stoły zastawione były wszelkim słonim jadłem. Zauważyłem, że najchętniej wcale nie jadły arbuzów czy innych owoców, ale wiązki ryżu – nie ziaren, ale całych roślin, których większość stanowiły łodygi.
Co bardziej obrotni właściciele zwierząt ładowali dobra do koszy (więc chciwa jest nie tylko baba z Radomia), inni za stosowną opłatą świadczyli usługi przejażdżki na słoniu (skorzystaliśmy). Ci którzy nie mieli słoni, też chcieli skorzystać, sprzedając pamiątki, jak te ze zdjęcia.