Miara postępu

Jedzenie w Bangkoku

Na pierwszy rzut oka cywilizacja wiąże się z postępem, oświeceniem i ogólnie pozytywami. Ale jak się dobrze zastanowić, są i minusy. Jednym z nich jest dostępność taniego, smacznego i lokalnego jedzenia.

Tendencja jest prosta – im bogatszy, bardziej cywilizowany, tym mniej jest straganów z przekąskami i tanich barów. A jeśli już są, to prezentują międzynorodowy standard, czyli hotdogi, hamburgery, frytki czasem kebab czy pizza. Tymczasem w wielu krajach, w których cywilizacja za mocno się nie rozpanoszyła, można tanio i dobrze zjeść nieomal na ulicy.

W Rosji (choć oczywiście częściej tam, gdzie cywilizacji mniej, czyli na prowincji) i niektórych krajach byłego ZSRR można kupić czeburiaki czy pirażoki (z zewnątrz jakieś ciasto, w środku jakieś nadzienie – mięsne, jajeczne, kapuściane czy ziemniaczane). W Boliwii były tukamany, w Argentynie (choć dość cywilizowana) empanady. Do jedzenia można doliczyć też napitki: w Etiopii delektowaliśmy się sokami z mango a w Indiach lassi.

W Tajlandii typowych lokalnych przekąsek nie stwierdziliśmy, choć na potrzeby turystów smażono naleśniki z bananami, rozłupywano kokosy itp. Za to pełno było ulicznych knajpek z jedzeniem. Wybór był spory, jedzenie smaczne (choć zdarzało się za ostre) i tanie. Jeszcze jednego nie można mu odmówić – bardzo kolorowe.

Lubie!
0

Mała zaciszna plaża

Tajlandia, okolice Koh Lipe

Czego się szuka w Tajlandii? Jest kilka dobrych odpowiedzi. Wśród nich (np. egzotyki, jedzenia, seksu) z pewnością jest taka: słońca, plaż i morskiej wody.

Gdy prawie 9 lat temu odwiedziliśmy ten piękny kraj, przewodnik (papierowy) twierdził, że da się jeszcze znaleźć piaszczyste plaże, na których nie ma turystów. Nie nastawialiśmy się jednak na takie poszukiwania – z pewnością niełatwe. Na początek namierzyliśmy Koh Tao (koh to po tajsku wyspa), gdzie Gosia zrobiła kurs nurkowy.

Potem wybór padł na Koh Lipe. Wyspę szczególną, bo położoną na terenie parku, ale wyłączoną spod niego. Należała do prywatnych właścicieli, morskich Cyganów (nie, choćby nie wiem jak starali się zwolennicy poprawności politycznej, nie da się powiedzieć morskich Romów). Była tam niezbyt bogata infrastruktura, trochę chatek, przystanie, szkoła, domy. My zamieszkaliśmy w namiocie na plaży (bo było najtaniej).

Wyspę można było przejść w kilkadziesiąt minut, a było warto, bo po drugiej stronie było dogodne stanowisko do obserwacji życia morskiego (wystarczyło zanurkować z maską). Skorzystaliśmy też z możliwości zanurkowania. Wypad nurkowy prowadził Holender. Mówił, że płacą mu marnie, ale liczy się wygodne życie – słońce i plaża.

I tu dochodzimy do konkluzji – 9 lat to szmat czasu. Już jakiś czas temu zauważyłem, że Koh Lipe ma stronę WWW. No cóż – to jeszcze nie zbrodnia. A pisząc ten tekst popatrzyłem, co widać na zdjęciu satelitarnym. Na tej stronie, gdzie chodziliśmy się kąpać i jeść (ja np. lubiłem smażonego kurczaka z nerkowcami) widać teraz wielki ośrodek.

A czy w Tajlandii są jeszcze małe plaże bez tłumu turystów? Wątpię.

Lubie!
0

Co tu zjeść

Tajska knajpkaW niektórych krajach wszystko, co do tej pory wiemy i znamy, przestaje mieć znaczenie. Choćby w Chinach, gdzie stajemy się bezradni wobec napisów. Tajlandia była ostatnim krajem w czasie długiej podróży po tamtej części Azji, a okazało się, że doświadczenie z Chin, Laosu, Kambodży i Wietnamu nie pomoże nam w zamawianiu posiłków.

Ze mną nie było problemu, mogłem jeść wszystko (o ile nie było za ostre). Ale Gosia nie je mięsa. W Tajlandii praktycznie nie spotykaliśmy anglojęzycznych menu, słowniczek nic nie dawał, a i przyglądanie się potrawom niezbyt pomagało. W desperacji próbowałem robić zdjęcia ulicznym budkom (bo miały wywieszona nazwę swojej głównej potrawy) i pytać o tłumaczenie w informacji turystycznej, ale chyba nie zostałem zrozumiany. Pozostawało branie na wyczucie i zgadywanie, czy to mięso, czy nie. Bo nierzadko nawet nie dawało się tego stwierdzić organoleptycznie.

Ostatecznie z głodu nie umarliśmy, bo jakoś zawsze dawało się coś wybrać, ale długo mieliśmy z tym problemy. A jedzenie często wyglądało tak: kawał czegoś, z czego odkrawane były jakieś kawałki, do tego ryż i sos. Przyprawy tuszowały prawdziwy smak składników. A i tak do dziś Tajlandia kojarzy się z ryżem z warzywami, jajkiem (obowiązkowo czosnkiem i sosem sojowym) smażonym na ulicy niedaleko hotelu. Pychota!

Lubie!
1

W pozycji leżącej

W pozycji leżącej

Kolejne zdjęcie z Parku Buddy z Nong Khai.

Lubie!
0

Budda i cała reszta

Park BuddySala Keoku (Park Buddy), o którym już pisałem, to zbiór betonowych rzeĹşb o charakterze religijnym, inspirowanych buddyzmem i hinduizmem. Nie jestem znawcą, ale buddyzm sam z siebie nie dostarcza rzeĹşbiarzom zbyt wielu inspiracji. Postać Buddy jest w zasadzie jedna, czasem zdarzy się leżący, czasem wesoły mnich udający Buddę.

Pod tym względem zdecydowanie lepszy jest hinduizm. Jak czytam w Wikipedii, hinduizm nie istnieje jako jednorodna religia. Jest to zbiór różnych wierzeń, które spaja kilka zasad. Nie chcę wnikać w szczegóły, ale lista postaci z mitologii hiduistycznych jest pokaĹşna. Na dodatek prawie każda ma różne wcielenia – tak czy inaczej, jest co przedstawiać.
I to widać w Sala Keoku.

Lubie!
0

Budda ze Świebodzina

Park Buddy w Nong KhaiTym, którzy kręcą nosem na Jezusa ze Świebodzina, polecam przyjrzenie się Parkowi Buddy w Wientianie. Po drugiej stronie rzeki (Mekongu) jest jego starszy brat – Sala Keoku. Oba stworzył ten sam człowiek, których chciał połączyć (a może w jego umyśle ta synteza dokonała się samoistnie, a on ją tylko w ten sposób wyartykułował) buddyzm i hinduizm.

Efektem są fantastyczne postacie – duże i małe. Te największe mają rozmiary sporego budynku, najmniejsze człowieka. Widać też różną technikę – większość jest betonowa, ale są i z cegieł. Park po stronie tajskiej (z niego pochodzi powyższe zdjęcie) jest nowszy. Po prostu po dojściu komunistów do władzy jego autor uciekł za Mekong i zrobił kopię. Ale nie kopię ślepą, bo figury są inne, dużo bardziej fantastyczne. Jeszcze się pojawią na tym blogu.

Tak czy inaczej – efekt jest lekko kiczowaty, choć ciekawy.

Lubie!
0

Stado słoni

Stado słoniTajlandia wydaje się rajem dla turystów. Rzeczywiście – oferuje sporo i w 2005 roku nie była całkowicie skomercjalizowana (choć oczywiście to nie była ta dzikość, co w Laosie czy Kambodży). Ponadto nie wszystko co komercyjne od razu jest do niczego. Przykładem jest święto słoni w Surinie, z którego pochodzi powyższe zdjęcie. A dlaczego nie ma na nim żywych słoni? Będę, ale na kolejnych zdjęciach. W sumie do tego zbioru załapały się 4 fotki (zrobiłem duuuużo więcej), choć pewnie dałoby się wybrać więcej i lepiej. Ale jest jak jest.

Ta fotografia powstała pierwszego dnia święta. Rozpoczęło się one zbiórką koło dworca, a potem nastąpiła parada zwierząt, poganiaczy stylizowanych na 19. wiek i ludzi w tradycyjnych strojach. Była orkiestra, były tancerki. Słonie szły przez całe miasto, policja ochraniała całość, ludzie stali po bokach, albo i dołączali się do korowodu. Słonie były głaskane, karmione, a przemarsz skończył na jakimś placu, gdzie zdaje się, ktoś przemawiał (pewnie otworzył oficjalnie imprezę).

Potem słonie rzuciły się do wyżerki. Stoły zastawione były wszelkim słonim jadłem. Zauważyłem, że najchętniej wcale nie jadły arbuzów czy innych owoców, ale wiązki ryżu – nie ziaren, ale całych roślin, których większość stanowiły łodygi.

Co bardziej obrotni właściciele zwierząt ładowali dobra do koszy (więc chciwa jest nie tylko baba z Radomia), inni za stosowną opłatą świadczyli usługi przejażdżki na słoniu (skorzystaliśmy). Ci którzy nie mieli słoni, też chcieli skorzystać, sprzedając pamiątki, jak te ze zdjęcia.

Lubie!
0

Boska Tajlandia

Ko Lipe

Tajlandia przede wszystkim kojarzy się z tropikalnym rajem. Zgadza się, są tropiki i jest wiele miejsc jak z pocztówki – palmy, drobny biały piasek, turkusowe morze. Na tym idyllicznym obrazku prawie zawsze jest rysa – tłumy turystów i wszystko złe, co się z tym kojarzy. Oczywiście są (lub były, gdy odwiedziliśmy ten kraj) inne miejsca. Jedno z nich to Ko Lipe.

Ko to po tajsku wyspa. Wyspa Lipe leży w obrębie parku narodowego Tarutao, ale że dawno temu została „nadana” tzw. morskim Cyganom, rządzi się swoimi prawami. Oczywiście morscy Cyganie nie mają nic wspólnego z naszymi – może tylko to, że są niespokojnymi duchami.

Tak czy inaczej – Ko Lipe leży na uboczu i trafiają tam tylko „wybrani”, którzy nie szukają zgiełku, dyskotek i typowej infrastruktury turystycznej. Wyspę można przejść na wylot w ciągu kilkudziesięciu minut. Do dyspozycji turystów są różne domki oraz miejsce na plaży (my rozbiliśmy namiot). Do tego kilkanascie (kilkadziesiąt) knajpek, kafejka internetowa i kilka firm nurkowych. Mając maskę, można nurkować z plaży i podziwiać mieszkańców rafy.

Można też podziwiać zachody słońca, pięknie oświetlającego kołyszące się łodzie oraz sąsiednie wysepki.

Lubie!
1