Pięciolatka

Jak wiadomo, rok nie dzieli się równo na tygodnie. Dodatkowo, gdy zaczynałem publikować fotografie wygrzebane, robiłem to w inny dzień tygodnia. Tak więc z pewnym przybliżeniem mogę stwierdzić, że właśnie mija pięć lat prowadzania tego blogu. Pierwszy wpis pojawił się 23 kwietnia 2012 roku, a ten ma numer 265.

W nową pięciolatkę wpływamy barką. Płynie po Mekongu, jednej z większych rzek Azji. Ujście, gdzie zrobiłem tę fotografię, jest niedaleko Ho Chi Minhu, czyli dawnego Sajgonu. Jak widać, jednostka pływająca prezentuje wysoki standard, ma nawet telewizję (choć nie satelitarną).

Lubie!
0

Z przodu sklepu

Kolejne zdjęcie z wycieczki rowerowej i królewskich grobowców niedaleko Hue. Gdyby ktoś miał ochotę na wirtualną wycieczkę po tej atrakcji, polecam tę stronę.

Lubie!
0

Z tyłu sklepu

Grobowiec

O rowerowej wycieczce w okolicach Hue już pisałem. Nawet zdjęcie z widocznego grobowca było. Tym razem prezentuję to miejsce z innej perspektywy.

P.S.

Wiem, uciekły mi suwaczki przy próbie wyciągnięcia czegoś z tej fotki.

Lubie!
0

W kapeluszu

Na wietnamskiej ulicy

Do Wietnamu wjechaliśmy przez Chiny. Gdy doszliśmy do przejścia granicznego, zobaczyliśmy tłum ludzi czekających na wjazd, i prawie wszyscy byli w charakterystycznych kapeluszach (jak pani na zdjęciu). I choć większości ludzi kojarzą się one z Chinami, to my w Kraju Środka nie widzieliśmy ich wcale.

Za to we Wietnamie było ich pełno. W sumie nic dziwnego, bo są bardzo praktyczne: lekkie, dają duży cień, głowie pod nimi nie jest za gorąco. Powyższe zdjęcie powstało nie tak późno po wjechaniu do Wietnamu, bo zaledwie po kilku dniach. Drugim przystankiem była stolica – Hanoi. Mieszka tam ponad 6 milionów ludzi, ale nie ma klimatu metropolii. W starym Hanoi obrazki takie jak powyżej są dość częste.

Lubie!
0

Mniejszości za mgłą

W Sapie

Sapa była naszym pierwszym przystankiem we Wietnamie. Ponad trzy tygodnie spędziliśmy w górach w Sinciangu, potem przejechaliśmy przez (prawie) całe Chiny, a na końcu weszliśmy do Wietnamu. Weszliśmy, bo granicą był most, który przekraczało się na pieszo. Dalej był chyba autobus, który dowiózł nas właśnie do Sapy.

Miejscowość ta leży w górach, co prawda niezbyt wysokich (ok. 1600 m n.p.m.), ale to wystarcza, żeby było tam chłodno i przyjemnie. W czasach kolonialnych pełniło funkcję kurortu, a i obecnie jest atrakcją turystyczną, tyle tylko, że nie dla „okupanta”, a dla przyjezdnych, takich jak my. No, może nie do końca, bo my po intensywnym pobycie w wysokich górach nie mieliśmy ochoty na męczące wycieczki.

Snuliśmy się więc po bliższej okolicy, tym bardziej, że mglista i deszczowa pogoda nie zachęcała do wędrówek. Nie pomagała tez w robieniu zdjęć. Widoki odpadały (deszcz i mgła), możliwe były tylko pstrykane z ukrycia portrety przedstawicieli mniejszości etnicznych, którzy ubranych w barwne stroje nie brakowało.

Lubie!
0

Nie tylko kiecki

535DSC_2109

O Hoi An już było. To miasto krawców, ale ubrań tam nie kupiliśmy. To zdjęcie powstało ostatniego dnia, kiedy w oczekiwani na odjazd chodziliśmy trochę bez celu.

Lubie!
0

Makaron ryżowy

Produkcja makaronu ryżowego

W Wietnamie wiele atrakcji zwiedzaliśmy na zorganizowanych wycieczkach. Tak było taniej i czasem była to jedyna możliwość, bo daną rzecz zobaczyć. Odwiedzić dolinę Mekongu inaczej raczej się nie dało, bo trzeba by wynająć łódź, a wątpię, by ktoś nam zaufał, a i ja bym się chyba bał samemu poruszać takim środkiem lokomocji.

I sam bym pewnie nie odwiedził fabryki makaronu ryżowego. Dolinę Mekongu odwiedziliśmy z przewodnikiem i wracając, zatrzymaliśmy się w fabryce, fabryczce, no dobrze – najwyżej manufakturze, a może i warsztacie produkcji makaronu ryżowego. W formie „z paczki” paski czy rurki są przeźroczyste, ale w produkcji – jak widać – są mlecznobiałe.

Ryż na miejscu był pozbawiany łusek, gotowany, a uzyskaną tak masę wylewano na płaskie, gorące płyty, gdzie przez chwilę się smażyły. Potem widocznym na zdjęciu przyrządem były przenoszone do suszenia i chłodzenia. Na końcu je cięto i makaron gotowy.

Lubie!
0

Ocalone centrum

508DSC_1927

Hoi An to miasto krawców. Rzeczywiście, mnóstwo tam sklepów z ubraniami, w większości oczywiście damskimi. My tam zakupów nie zrobiliśmy, bo sukienkę Gosia kupiła wcześniej, w innym mieście. Niestety, u źródła ubrania były tańsze, ale nic nie dało się z tym zrobić.

Poza japońskim mostem, o którym już wspominałem, spektakularnych zabytków w mieście nie ma. Ale całość znajduje się na liście światowego dziedzictwa kultury Unesco i jest bardzo urokliwa. Można odnaleść tu polski akcent. W latach 90. władze chciały wyburzyć stare budynki, ale sprzeciwił się temu polski archeolog, pracujący w pobliskim My Son. Za jego namową zmieniono plany, odrestaurowano centrum i Hoi An stało się stałym punktem na mapie wycieczek po tej części Wietnamu.

Lubie!
0

Jaki jest bawół?

Bawoły domowe

Parafrazując znane powiedzenie o koniu, trzeba by powiedzieć „jaki jest bawół, każdy widzi”. Warto przypomnieć, że to „powiedzenie” jest definicją konia z pierwszej polskiej encyklopedii. Mieszkańcy Azji Południowo-Wschodniej o koniu tak by nie mogli powiedzieć, bo tych zwierząt tam wcale nie widziałem (z wyjątkiem kamiennych rzeźb pochodzących sprzed paru wieków).

Za to bawół jest tam bardzo popularny, także jako zwierze pociągowe. Zwierzęta te są tam głównie odpowiednikami naszych krów – dają mleko, mięso i skóry, wykorzystywane są także kości (do wyrobu biżuterii) i rogi. Bawoły domowe Doskonale sprawdzają się też podczas prac polowych, bo – jako że pochodzą od bawołu wodnego – przystosowane są do chodzenia w błocie.

Nie tylko chodzenia – w kilku miejscach (W Indiach, Tajlandii, Malezji i Kambodży) odbywają się wyścigi bawołów. Sport ten ma kilka odmian – jeździ się na oklep, na wozie czy też wózku ciągniętym parę zwierząt albo… biegnie obok. Nigdy nie widziałem takich zawodów, ale jeśli kiedyś będę w planował wyjazd do tamtej części świata, koniecznie muszę sprawdzić, czy w tym czasie gdzieś nie odbywają się takie zawody.

Lubie!
0