Dlaczego wyjeżdżamy na wakacje do odległych miejsc? Odpowiedź jest prosta: bo jest tam coś, czego nie mamy bliżej. Czasem chodzi o pogodę (w Egipcie latem nie pada jak nad Bałtykiem), czasem o jedzenie (np. uwielbiamy kuchnię grecką), czasem o warunki do uprawiania jakiejś aktywności (fale dla surferów, góry dla wspinaczy, rafy dla nurków). A przeważnie chodzi o całość – inne jedzenie, zapachy, ludzi, otoczenie.
Azja Południowo-Wschodnia oferuje inność globalną, bo trudno o wspólne cechy tych krajów i Polski. W krajach rozwiniętych od biedy wspólne są supermarkety, dostępność Pepsi i podobnych produktów, ale nawet one są różne. W Tajlandii np. piłem Pepsi o smaku cappuccino, której nigdy potem nie spotkałem.
Laos i Kambodża są jeszcze bardziej różne, bo w mniejszych miejscowościach nawet wspólnych elementów cywilizacyjnych jest na lekarstwo. O wioskach jak ta ze zdjęcia nawet nie wspominam.
Za to wspomnę o tym, ze taki stan nie będzie trwał wiecznie. Wszystko się zmienia, ludzie dźwigają się z biedy, kraje się rozwijają, przybywa infrastruktury i udogodnień dla turystów (oraz oczywiście mieszkańców). W globalnym świecie, gdzie każdy ma okienko do podglądania innych (telewizor lub komputer), łatwo rozbudzić aspiracje i to wiadomo w którym kierunku. Taki Laos może chcieć być jak Wietnam, Wietnam naśladuje Chiny, a Chiny spoglądają na Japonię czy Stany. To oczywiście uproszczenie, ale z grubsza tak to wygląda.
We mnie, turyście, odzywa się tęsknota za wszystkim tym, co znika i upodabnia się do tego, co znamy ze świata zachodniego. Czy będzie po co jeździć na drugi koniec świata, skoro wszystko tu i tam będzie takie samo? Oczywiście nie będzie, zawsze będzie lokalny koloryt, ale czy koloryt wystarczy, by uzasadnić taki wyjazd?