Gdy pisałem o rysunkach w Nazca, wspomniałem o tym, że niektóre miejsca mamy w głowie jako kultowe, a przy odwiedzinach tracą cały powab. Pasuje jak ulał do Tiahuanako, zwanego też Tiwanako.
Zawsze kojarzyło mi się z jakąś magnetyzującą archeologiczną tajemnicą. Tyle tylko, że tajemnicy nie da się oglądać. Dodatkowo to, co można oglądać, znajduje się w muzeum. Na szczęście muzeum jest na miejscu i zostały zaprojektowane oraz wykonane ze smakiem. Swoim wystrojem (surowy beton) nawiązuje do kamiennych budowli i rzeĹşb. Znajduje się tam wszystko, co ciekawe (pomijając zapewne przedmioty skradzione) w Tihuanaco. Wtedy drobnym problemem był brak angielskojęzycznych etykiet, ale jakoś sobie radziliśmy. Tak więc muzeum były mocnym punktem wizyty w Tiahuanaco. I pierwszym.
Na miejsce wykopalisk idzie się potem. I tu rozczarowanie – zostało niewiele i jakoś mało atrakcyjnie „wystawione”. Najciekawsze obiekty, czyli Brama Słońca czy Monolit Ponce’a, zostały ogrodzone – i to nie dyskretnym sznurkiem, ale siatką i drutem kolczastym. Nie muszę dodawać, że znacznie utrudniało to robienie zdjęć. I tak niepozorne płyty kamienne okazały się najbardziej fotogeniczne. Po części dzięki chmurom.