Do… zobaczenia

„Droga śmierci” wystąpiła już raz w tym blogu. Nie będę się powtarzał, bo niczego do dodania nie ma. Może tyle, że to ostatnie zdjęcie z przygotowanego przeze mnie na początku 2012 roku zbioru. Pierwsze zdjęcie dodałem przed dwoma tysiącami sześciuset dziewięćdziesięcioma dziewięcioma dni, czyli prawie siedem i pół roku temu.

Nie wszystkie fotografie zostały opublikowane. Po pewnym czasie przejrzałem je i odrzuciłem powtarzające się. Ta jest ostatnia… Choć nie wykluczam, że będę przeglądał swoje zbiory i dorzucał co jakiś czas coś nowego.

Tak więc – do zobaczenia!

Lubie!
0

Dwa oblicza

Stolice to zwykle miejsca najmniej przeze mnie lubiane. Często widać w nich zadęcie, którego ja nie cierpię, jest w nich pośpiech, ale nie radosna krzątanina, a zamęt napędzany strachem, żeby tylko zdążyć.

Z drugiej strony każde miasto ma różne oblicza. Kuala Lumpur to nowoczesne domy handlowe oraz Petronas Towers ze szkła i stali, ale takie uliczki jak ta, o zupełnie innym, bardziej tradycyjnym charakterze, gdzie nerwowego pośpiechu nie widać.

Lubie!
0

Zamęt czy nie zamęt – oto jest pytanie

Miarą położenia na osi tradycja-nowoczesność może być na przykład chaos. To trochę dziwne, bo założenie miasta było swego rodzaju uporządkowaniem (przeciwieństwem chaosu). Wytyczano ulice, domy stały jakoś w rzędach, pojawiała się infrastruktura, reguły… Ale miasta nowoczesne to zupełnie nowy poziom opanowania entropii i regulacje wskoczyły na zupełnie nowy poziom. Wystarczy przypomnieć sobie atmosferę początku lat 90, i porównać z tym, co mamy teraz.

Hanoi to przykład chaosu (na naszą europejską miarę) w starym dobrym stylu. Na ulicy jest wszystko – od samochodów, przez skutery i pieszych do towarów wystawionych ze sklepów. W naszych warunkach za chwilę pojawiłby się odpowiedni przepis i zdusił ten zamęt w zarodku.

I być może nam, przyzwyczajonym do bardzo klarownych reguł, lepiej żyje się w naszej rzeczywistości. Jednak dla milionów ludzi z krajów bardziej tradycyjnych, harmider i nieuporządkowanie (przynajmniej pozorne) wydaje się bardziej naturalne, ludzkie. Czy mają rację? Za wielki chaos męczy, ale zbytnie uporządkowanie też.

Lubie!
0

Dzbanek na kwiaty

W ostatnich trzech zdjęciach z klasztoru Santa Catalina dominował kolor niebieski. Dziś wracam do czerwonego (ceglastego?) Ściana, doniczka (dzbanek?) i kwiatek czerwone. Tylko liście tradycyjnie – zielone.

Lubie!
0

Odbudowane

Po tylu latach odnaleźć, co znajduje się na zdjęciu, czasem nie jest łatwym zadaniem. Tym razem nie było tak źle. Co prawda widoczna budowla nie jest jakaś bardzo znana, ale oglądając zdjęcia różnych świątyń ze stolicy Kambodży, dość szybko wytypowałem tę właściwą. Nazywa się Ounalom.

Napisałem, że nie jest znana, bo dla mnie w roli turysty była po prostu ładną budowlą. Wikipedia twierdzi, że to najważniejsza świątynia Phnom Penh. Do środka nie wchodziłem, bo wyglądała dość współcześnie. Okazuje się, że powstała w XV wieku, ale Czerwoni Khmerzy ją zburzyli, po czym została odbudowana.

Lubie!
0

Bułeczki

Powyższe zdjęcie mogłoby pochodzić z prawie dowolnego kraju z Azji Środkowej. Nie jestem specjalistą, ale zapewne czapeczka zawęzi możliwe odpowiedzi. Kirgizi noszą kałpaki – białe, stożkowate kapelusze. Co do pozostałych – są one zbyt podobne, bym je rozróżniał.

Widoczny z lewej strony chleb to lepioszka, która jest popularna chyba na całym obszarze. Z kolei bułki zajmujące prawie cały stragan widziałem tylko w Sinciangu, kraju Ujgurów.

I stamtąd pochodzi to zdjęcie.

Lubie!
0

Wół zamiast konia

Wspominałem już o tym, ze w Kambodży wypożyczyliśmy motocykl. Celem było dotarcie do ruin Sambor Prey Kuk. Dzięki temu wyjazdowi oprócz resztek świątyń zobaczyliśmy parę obrazków, których, podróżując typowo, nie wiedzielibyśmy.

Jedną z nich był widok wozu zaprzężonego w woły. Nie wiem, do kiedy u nas stosowano te zwierzęta jako pociągowe, ale od dawna ich już nie ma. Jak wyczytałem w Wikipedii, jednym z powodów zastąpienia ich końmi było nieprzystosowanie do chodzenia po twardej nawierzchni (bruku, asfalcie).

W Kambodży asfalt jest, ale na zapadłej prowincji dróg polnych nie brakuje. I pewnie wołów też nie.

Lubie!
1

Melony i arbuzy

Raz pisałem o arbuzowym raju. Tamten był w Kirgistanie, ale jako że warunki klimatyczne są zbliżone w sąsiednim Sinciangu, także i tam w sezonie z arbuzami jest dobrze. Podobnie wygląda sprawa z melonami, choć w czasie upałów arbuz bardziej się sprawdza.

I zaprawdę powiadam Wam – nie ma niczego lepszego na upał niż arbuz z lodówki lub zimnego strumienia. Amen.

Lubie!
0

Na tratwie

Jezioro Titicaca leży między Peru a Boliwią. Wyspa Słońca jest w tym drugim kraju, ale Puno w pierwszym. Wyspa Słońca jest ważna, bo tam wg Inków urodził się tam Viracocha, pierwsi Inkowie oraz samo Słońce.

A Puno? Słynie chyba głównie z tego, że można tam oglądać tzw. pływające wyspy, będące w rzeczywistości tratwami zbudowanymi z sitowia. Nazwa wyspa nie jest całkiem nie na miejscu, bo w odróżnieniu od typowej tratwy, która służy raczej do przemieszczania się, na wyspach zwanych uros się mieszka.

Kiedyś wyspy chroniły mieszkających tam ludzi, bo wystarczyło oddalić się od brzegu i utrudniało się robotę wszelkiego rodzaju najeźdźcom. Obecnie zacumowane są blisko brzegu, by nie utrudniać życia… turystom. Prawdopodobnie tylko dzięki turystom uros przetrwały.

Ja niestety nie widziałem ich z bliska, bo w dniu, w którym powstało powyższe zdjęcie, leżałem powalony jakąś niestrawnością.

Lubie!
0

Ognisty królik

O Ziemi Ognistej było kilka razy, pokazywałem też zdjęcia ze znajdującego się tam parku. Na nich znalazł się bekas oraz gęś. Tym razem pora na zwierze – że tak powiem – nieoryginalne, a mianowicie królika. To swojski królik, przywieziony do Argentyny przez europejskich kolonistów. Widocznie jednak nie miał tam dobrych warunków jak w Australii, bo o żadnej pladze tych stworzonek w Patagonii nie słyszałem.

Lubie!
0