Spalona słońcem

Kazaszka pod MuztaghatąGdy dotarliśmy pod Muztaghatę, czekał na nas taki oto obrazek: kolega rozbijał namiot (jego bagaże przyjechały częściowo na wielbłądach, więc doszedł szybciej), a obok niego swój kram rozkładał Kazach. Kolega robił swoje, a Kazach czekał. Czekał, czekał, ale się nie doczekał, więc zwinął wyszywany koc, jakieś sztylety (nie przyglądałem się dokładnie, co ma) i odszedł.

Gdy opuszczaliśmy bazę, również roiło się w niej od miejscowych. Zwijała się wtedy jakaś większa wyprawa i część mężczyzn szukała okazji do zarobku przy transporcie lub pakowaniu sprzętu. Z pewnością mieli wypatrywali też różnych pozostałości, które dla zachodnich turystów-wspinaczy były śmieciami, ale dla nich miały wartość.

Kawałek liny, złamany kijek, resztki zapasów – to wszystko może się przydać w miejscu, w którym są tylko góry, kamienie, suche trawy. Sklepów nie ma żadnych, a do miasta trzeba jechać kilka godzin. Natura serwuje albo gorąco (promieniowanie UV dla nas jest nieomal zabójcze), albo ziąb – deszcz, śnieg czy przenikliwy wiatr.

Czego szukała ta kobieta, nie mam pojęcia. Może liczyła na jakiś zarobek, może chciała znaleĹşć coś przydatnego? A może za dziećmi, które kręciły się po obozie? Raczej nie, bo te są dużo bardziej samodzielne niż mali Polacy i Polki. Niewykluczone, że po prostu była ciekawa. Na górskim pustkowiu wiele się nie dzieje, a szczególnie podczas jesieni i zimy, które zbliżały się wielkimi krokami.

Lubie!
0

Wodospad

Wodospad, płaskowyż BolavenZastanawiałem się, czy temu wpisowi nie dać tytułu „Ĺšwiatło, głupcze!”. Bo pomijając miejsce, które samo z siebie było urokliwe, to dużo temu zdjęciu daje właśnie światło. Ta sama lokalizacja, ale sfotografowana w południe, byłaby najwyżej widoczkiem na typowe wakacyjne zdjęcie. Z kolei fotografia wykonana wieczorem miałaby zupełnie inny klimat.

Do tego miejsca w Laosie przyjechaliśmy, żeby… dziewczyny mogły pojeĹşdzić na słoniach. Wtedy podróżowały z nami Iwona i Ania. Ja na słoniu już jeĹşdziłem w Indiach, bezskutecznie poszukując tygrysów w parku im. Jima Corrbetta, więc tym razem pojechały one. Samo miejsce zapamiętałem też dlatego, że spaliśmy chyba najtaniej w całej podróży, bo za 1,5 dolara za bungalow. Fakt, że w środku było tylko łóżko i czystością nie grzeszył, ale kto by zwracał uwagę na takie drobiazgi. Tym bardziej, że przed chatką był hamak, na którym można się było miło bujać. W sumie – żyć, nie umierać.

Aha – w moim blogu pojawi się jeszcze jedno ujęcie z tego miejsca. Za jakiś czas.

Lubie!
0

La Boca

La BocaMiejscem, które warto odwiedzić w Buenos Aires jest La Boca, dzielnica portowa. Najsłynniejsza w niej jest ulica Caminito, gdzie domy były pokrywane resztkami farb pozostałych po malowaniu statków. Kiedyś miała charakter typowy dla takich miejsc – pełno tam było marynarzy, często podpitych, prostytutek itp. Podobno nadal bywa tam niebezpiecznie, ale my o tym nie wiedzieliśmy.

Teraz dzielnica otwiera się na turystów i oczywiście widać, że domy są bardziej jaskrawe tam, gdzie ruch turystyczny został przekierowany. W bocznych uliczkach kolory mocno przyblakły, ale też są.

Drugą atrakcją dzielnicy jest stadion drużyny Boca Juniors. Tam zaczynał boski Diego i ma tam w alei sław swoją gwiazdę. Ciekawe, że gwiazdy obok zawierają odciski stóp piłkarzy, a ta nie.

Ciekawostką jest to, że w 1882 roku dzielnica ogłosiła secesję od reszty kraju.

Lubie!
0

Kamienne miasto

Kamienne miasto - Angkor Wat

Po raz kolejny zdjęcie z Angkoru, ale tym razem w odcieniach szarości. Wydaje mi się, że do tego zdjęcia taki sposób prezentacji pasuje wyjątkowo, bo podkreśla szorstkość kamiennych murów khmerskiego miasta.

W Phnom Pen byliśmy w jakimś muzeum i zapamiętałem stamtąd zdjęcia Angkoru. Wszystkie czarno-białe, surowe i groĹşne w wyrazie. Elementem, który przykuwał wzrok (poza samymi budowlami) i odpowiadał za klimat, było dramatyczne niebo ze skłębionymi chmurami.

Teraz jest je stosunkowo łatwo uzyskać. Wystarczy pochmurny dzień, zrobienie trzech klatek z różnymi ekspozycjami, a następnie „wrzucenie” ich do Photomatiksa. Wtedy, bo zdjęcia oglądałem lat temu siedem, a przecież powstały jeszcze wcześniej, trzeba było trafić na pochmurny dzień oraz moment, w którym słońce przebiło się przez obłoki, by oświetlić fotografowany obiekt. Takiego czegoś nie da się zaplanować, trzeba na to polować przez dłuższy czas. Biorąc pod uwagę ceny biletów, trzeba mieć na to spory budżet. Zwykłym śmiertelnikom pozostaje HDR lub zwyczajne niebo.

Lubie!
1

W półmroku

W półmrokuDziś podwójne wyłamanie się z konwencji. Po pierwsze zdjęcie jest pionowe (co już było, ale chyba tylko raz), a po drugie pochodzi spoza pierwotnego zbioru.

Kościoły to miejsca o szczególnej atmosferze. Czy wchodzi tam wierzący czy niewierzący, musi się poddać szczególnej aurze, choćby z powodu specyficznego oświetlenia, akustyki, ciszy czy… chłodu. O ile nie trwa msza, ludzi jest mało, wszyscy mówią szeptem lub milczą, panuje półmrok. Takie odczucia spotęgowane są w cerkwiach, bo Kościoły prawosławne bardziej akcentują obrzędowość oraz… są dla nas bardziej egzotyczne (choć nie znajdują się na drugim końcu świata).

W Gruzji, gdzie to zdjęcie zostało zrobione (ale też w Rumunii), w większości cerkwi jest zakaz fotografowania. Nie wynika on z żadnych racjonalnych przesłanek (nie jest to np. zakaz używania lampy błyskowej), ale jest. Na szczęście większość to nie wszystko, więc gdzieniegdzie udawał się zrobić zdjęcie.

Uległem strachowi przed zbytnim obciążeniem i tym razem nie wziąłem na wakacje statywu oraz szerokiego obiektywu. Oczywiście od razu tego pożałowałem.

Lubie!
0

Złota stupa

Termin „złota” może się odnosić do koloru albo do materiału. Budynek ze złota? Nie, nawet w Azji nikogo na to nie stać. I rzeczywiście – w stupie Pha That Luang z Wientianu złoty jest tylko kolor. Przynajmniej obecnie, bo przekazy historyczne mówią o tym, że była pokryta złotem. Potem kilka razy uległa destrukcji, była odbudowywana, by swój obecny kształt osiągnąć w latach 30. zeszłego stulecia.

Wielka stupaZ tego pobytu w stolicy Laosu zapamiętałem dwie rzeczy. Pierwszą był koncert japońskiego bębniarza, organizowany przez ambasadę Kraju Kwitnącej Wiśni. Specjalnie dla niego przedłużyliśmy nasz pobyt w Laosie. Koncert był przedni i udało mi się nawet zrobić na nim przynajmniej jedno dobre zdjęcie. Miałem wtedy statyw, który na koncertach się nie sprawdza. W roli monopodu wystąpił kijek trekkingowy z przykręconym adapterem (czy jak zwać to urządzenie) do mocowania aparatu. Nie jest to idealna stabilizacja, ale lepsze to niż nic.

Druga to próba zrobienia zdjęcia podobnego do fotografii z przewodnika. Przedstawiał on Patuxai – laotański Łuk Triumfalny, zbudowany dla uczczenia odzyskanej w 1949 niepodległości. Ponieważ budowla powstała z cementu, który Amerykanie podarowali Laosowi na budowę lotniska, jest nazywana pionowym pasem startowym. Zrobić zdjęcie samego łuku jest łatwe, ale chciałem umieścić na nim element, który by mówił o tym, gdzie znajduje się przedstawiony obiekt. Dookoła budowli biegną jezdnie, więc w grę wchodził w zasadzie tylko pojazd, z których najbardziej miejscowy jest tuk-tuk (czyli motoriksza). Czatowałem trochę na właściwe ujęcie, ale niczego sensownego nie upolowałem i zrezygnowałem.

Lubie!
0

Rybki

RybkiJedną z korzyści podróżowania jest możliwość próbowania nowych potraw. Nie napisałem „dobrych”, bo to różnie bywa – niektóre są smaczne, inne takie sobie, a trafiają się obrzydliwe.Nie chcę tu się puszyć – nie jadłem małpich mózgów czy baranich oczu, choć jakieś robaczki w ramach testów się zdarzało. Nie jestem też z tych, którzy po powrocie z jakiegoś kraju przez trzy miesiące jedzą to, co na wyjeĹşdzie.

Mówiąc krótko – podchodzę do sprawy zdroworozsądkowo, i jeśli coś mi smakuje, to jem, a jeśli da się to zrobić w domu małym wysiłkiem, od czasu do czasu się tym raczę. Do mojego jadłospisu na stałe weszła jedna potrawa – ryż z warzywami. Z innych zdarzyło nam się robić momo, i pirażoki. Raz czy dwa zrobiliśmy także coś, co poznaliśmy pod nazwą lomo, ale funkcjonuje jako lomito. Teraz czas na chaczapuri po adżarsku, którym objadaliśmy się w ostatnie wakacje. Potrawa to bardzo smaczna, pożywna (wystarcza za cały obiad) i efektowna. Jedynym problemem jest konieczność zasymulowania gruzińskiego sera, ale z tego, co przeglądałem różne przepisy, wygląda na to, ze istnieje jakieś rozwiązanie tego problemu.

A może ktoś „przywiózł” jakąś potrawę z wojaży i podzieli się nią tutaj?

Aha – powyższe zdjęcie pochodzi z Malezji, z targu, który już tu opisywałem. A z rzeczy, których się nie da przywieĹşć, a bardzo chciałbym, na pierwszym miejscu muszę wymienić soki z mango z Etiopii.

Lubie!
0

Czapka z chmur

Czapka z chmurTo już drugie zdjęcie z podróży z Luang Prabangu do Vang Viengu. Z tego co pamiętam, jechaliśmy zdezelowanym (choć bez przesady) autobusem. Droga wiodła w górę, w dół, serpentynami, autobus męczył się, człapał i co jakiś czas zatrzymywał się, by kogoś zabrać lub wysadzić. Ci, którzy wsiadali, często mieli ze sobą różne zwierzęta. Ale nie kozy, kury czy kaczki – dzikie zwierzęta złapane i wiezione w celu konsumpcji. Ktoś nam wyjaśnił, że „dziczyzna” jest ważnym elementem w ich jadłospisie. Miejscowi chwytają więc wszystko, co da się zjeść.

Tym razem ktoś wsiadł z jakimś gryzoniem, którego nie potrafię zidentyfikować – coś w stylu karłowatego bobra, ale z cienkim ogonem. Zwierz był związany i szybko zmienił właściciela (odpowiednia suma też, tylko w przeciwną stronę). Autobus telepał się po wybojach, a my kibicowaliśmy więĹşniowi. Po jakimś czasie uwolnił się z pętów i zaczął chodzić po autobusie. Szybko go złapano (broniąc się, zdążył ugryĹşć nowego właściciela w palec) i ponownie związano. Tym razem skutecznie, bo w takim stanie kontynuował podróż.

Nam zostało kontemplowanie widoków za oknem, między innymi takich, jak na zdjęciu.

Lubie!
0

Miasto w chmurach

Po angielsku są wyrażenia „must have” i „must see” – czyli coś, co trzeba koniecznie mieć i coś, co trzeba koniecznie zobaczyć. W jeśli mówimy o podróżach, to są to miejsca, o których każdy słyszał, często znajdujemy je w przewodnikach na stronach  kolorowymi zdjęciami. Jednym z takich obowiązkowych punktów wycieczek po Ameryce Południowej jest Machu Picchu.

Miasto w chmurach - Machu Picchu

Nie dziwota – chciałoby się rzec. Miejsce ma niesamowitą historię i nieziemskie położenie. Ma też zaporową cenę – bilet i koszty dotarcia, bo mieści się w środku niczego. Można dojechać pociągiem (dość drogo), można przejść się po dżungli (tzw. Inca Trail), odwiedzając po drodze różne zabytki i ruiny inkaskie.

My wybraliśmy rozwiązanie inne. W przewodniku Lonely Planet „Trekking in the Central Andes” znaleĹşliśmy opis dłuższej wycieczki, którą zaadaptowaliśmy do naszych potrzeb i przeszliśmy się przez dżunglę za dużo mniejsze pieniądze.

Jeśli chodzi zaś o samo Machu Picchu… Nie było nas stać, żeby odwiedzić to miejsce dwa razy, więc pierwszy strzał musiał być celny. Gdy dotarliśmy na górę (autobusem po serpentynach), okazało się, że przez inkaskie miasto przewalają się masy chmur. Z jednej strony ciekawe warunki do robienia zdjęć, ale z drugiej słońca nie było ani odrobiny.

Cóż robić? Wykorzystać maksymalnie sytuację. A ta zmieniała się – początkowo niemrawo, potem dynamicznie. Słońce zaczęło przebijać się przez kłęby mgły, chmury przerzedzać i po jakimś czasie światło zalało ruiny.

Powyższe zdjęcie powstało w początkowym okresie naszego pobytu w tym miejscu. Wydaje mi się, że oddałem na nim to, co najlepsze – nie ruiny, które same nie powalają – ot, trochę kamiennych chatek. Klimat tego miejsca robi położenie – na płaskim szczycie, otoczone głębokimi dolinami, na dnie których srebrzą się wstążki rzek. I jeśli chodzi o tzw. obowiązkowe atrakcje, to mogę powiedzieć, że Machu Picchu nie jest przereklamowane. Warto je zobaczyć.

Lubie!
0