Wiecznie żywy…

W znakomitej książce „Czasy secondhand. Koniec czerwonego człowieka” Swietłana Aleksijewicz bardzo sugestywnie i z perspektywy ludzi radzieckich opisuje koniec ZSRR. Jej książka to praktycznie zapis wypowiedzi obywateli Związku Radzieckiego zarejestrowanych w czasie przełomu – likwidacji naszego wschodniego sąsiada.

Gdy odwiedziliśmy Kirgistan w roku 2004, ZSRR od ładnych paru lat nie było. Jednak jak się łatwo domyślić, likwidację państwa da się zrobić, ale zmienić mentalności ludzi go zamieszkujących to zupełnie inna sprawa.

Wtedy, w 2004 pomniki Lenina jak postawili, tak stały. Po rosyjsku można się było dogadać wszędzie. Mimo, że 88% stanowią muzułmanie, to bynajmniej nie ma tam tylu abstynentów. A tęsknotę za CCCP było widać choćby właśnie w sklepach sprzedających gorzałkę.

Lubie!
0

Lepioszka

W zeszłym tygodniu przypadkiem przeglądałem stare zdjęcia i natrafiłem na fotografie, o których opowiadałem w ostatnim wpisie. Wracaliśmy spod Piku Lenina i samochód zatrzymał się gdzieś na stepie. Już nie pamiętam po co czy dlaczego. Ale zjedliśmy coś w jurtach (zupę, która gotuje się na pierwszym zdjęciu) i widzieliśmy też pieczenie lepioszek w warunkach jurtowych.

Lubie!
0

Pieczątka

Widoczne na zdjęciu dziwne stemple z piórek pierwszy (i ostatni) raz widzieliśmy w Kaszgarze. Wcześniej, w Kirgistanie, napotkaliśmy ich uwspółcześnione wersje, które widoczne są w lewym dolnym rogu. Końcówki piór zastąpiono w nich drucikami (może gwoździkami) osadzonymi w drewnianym korpusie.

A do czego służy ten przyrząd? Do ozdabiania lepioszki, płaskiego chleba popularnego w tamtej części Azji. W warunkach stacjonarnych ciasto jest przyklejane do półokrągłego wnętrza pieca (wisi na suficie), w jurcie na stepie widzieliśmy metalową kozę, na niej coś jak gigantyczny wok, a lepioszki były klejone od środka, ale nie wisiały. No i wbrew temu, co pisze Wikipedia, daje się do niej drożdże, przynajmniej czasami.

Lubie!
0

Prostota

Szczyt Awicenny (zwany przez wszystkich Pikiem Lenina) to było nasze pierwsze spotkanie z tak wysokimi górami. Zanim ujrzeliśmy powyższy widok, była podróż, która sama z siebie była bardzo ciekawa.

Najpierw była podróż do naszej wschodniej granicy (pociągiem), potem tym samym środkiem transportu przejechaliśmy na Białoruś, tam kupiliśmy bilety kolejowe do Moskwy. Z rosyjskiej stolicy polecieliśmy do Biszkeku. Przespaliśmy się pod gołym niebem niedaleko lotniska (lądowanie było w nocy), a rano autobusem dojechaliśmy do centrum kirgiskiej stolicy. Kolejny etap to samochodowa podróż do Oszu, gdzie po krótkich poszukiwaniach załapaliśmy się na samochód jadący pod pik Lenina.

Cebulowa polana jest rozległa, a ten obóz był rozbity u jej wlotu, dość daleko od namiotów indywidualnych wspinaczy, więc widziałem go na początku. Co charakterystyczne, niebieskie pałatki pokryte są popularnymi w krajach byłego Sojuzu plandekami. Zachodnie (z pochodzenia czy typu) namioty to cienki materiał, który daje szczelność dzięki wykorzystaniu zjawiska napięcia powierzchniowego wody (gdy dotknąć od środka, zaczyna przeciekać). Radziecka myśl techniczna to prostota – wodoszczelne jest to, co nie przepuszcza wody i basta.

Lubie!
0

Sobór

Dziś budowla bardzo znana, choć w wycinku, więc można powiedzieć, że nie w typowym ujęciu. Nie była to pierwsza moja wizyta w Moskwie, ale pierwszy raz miałem ze sobą aparat cyfrowy, stąd zdjęcie.

Powstało ono podczas podróży z Polski do Biszkeku. Pociągiem dostaliśmy się do Moskwy (na słynna pieczątkę AB – takie były czasy), dalej samolotem polecieliśmy do stolicy Kirgistanu. Pamiętam, że chciałem wtedy odwiedzić Włodzimierza Ilicza, ale nie udało się. Ktoś musiał pilnować plecaków, więc byłem w drugiej turze zwiedzających z naszej skromnej grupy. Niestety, wyjście z mauzoleum było daleko od wejścia i pierwsza tura nie zdążyła dotrzeć do drugiej na czas i choć odstałem swoje w długiej kolejce, zamknęli mi wejście przed nosem. Udało się prawie rok później.

Lubie!
0

Na górskim szlaku

Górska droga w Pamirze

Pik Lenina to nie było nasze pierwsze spotkanie z dużymi górami, ale pierwsza wyprawa w wysokie góry. Wcześnie owszem – chodziliśmy po wysokich górach, ale były to kilkudniowe wypady, choć bywało, że szliśmy sami z plecakami, mozolnie zdobywając wysokość, wyszukując drogę itp.

W Oszu mieliśmy umówiony samochód, który miał nas zabrać do bazy pod Pikiem Lenina. Podróż trwała cały dzień – był bezkresny step, były góry, było szukanie drogi (przez kierowcę, nie przez nas). Było też picie wódki (przez kierowcę, pomocnika i niektórych z nas).

Gdy dojechaliśmy, robiło się ciemno. Pewnie dlatego nie rozkładaliśmy namiotów, tylko przespaliśmy się w jurcie. Pamiętam nudności i kołowrót w głowie spowodowane przez wysokość – choć bardzo wysoko nie było (3800 m n.p.m.) – i spotęgowane przez zapach jurty, zrobionej z wojłoku.

Lubie!
0

Szczeliny

Szczelina

Gdy próbowaliśmy wejść na Pik Lenina, niedaleko pierwszego obozu znaleźliśmy jaskinię lodową. W lodowcu wymyła ją za pewne woda z topniejącego śniegu. Jaskinia nie była duża, ale można było w niej prawie się wyprostować. Był z nami znajomy Rosjanin, Ilja. Opowiadał nam krótko potem lub przedtem, że zszedł z drogi, która prowadziła przez płaski lodowiec w kierunku obozu II, i odkrył, że pod idącymi ludźmi była wielka pustka – gigantyczna jaskinia.

Podziałało to na moją wyobraźnię i zawsze miałem ochotę pozwiedzać wnętrze lodowca. Gdy wchodziliśmy na Muztaghatę, miałem ochotę opuścić się do jakiejś szczeliny i zwiedzić jej wnętrze. Miałem jednak stracha, bo bo stanowisko zjazdowe założone z czekana w śniegu nie jest pewne i mógłbym spaść. Ostatecznie zrezygnowałem i ograniczyłem się do oglądania różnych pęknięć lodu. Powyżej jedno z nich.

Lubie!
0

Mały świat

Meczet w Narynie

Kirgistan to jedno z chyba trzech państw, które odwiedziłem więcej niż raz. W tym wypadku wyłącznie tranzytowo, bo jechaliśmy do zachodniej części Chin i przez Kirgistan było najtaniej.

Po krótkim pobycie w Biszkeku autobusem udaliśmy się do Narynu. W stolicy na bazarze rozpoznał nas taksówkarz, z którym rok wcześniej jechaliśmy do Oszu. Tym razem byliśmy tylko we dwoje, więc podróż autobusem była bardziej opłacalna.

W Narynu spędziliśmy kilka dni, oczekując na dalszy transport. Jeszcze z Polski Gosia uzgodniła szczegóły wyjazdu z jedną z agencji turystycznych i teraz tylko czekaliśmy, aż przybędą nasi znajomi, z którymi mieliśmy jechać dalej.

Czas zabijaliśmy włócząc się po miasteczku. Było bardzo długie, położone wzdłuż rzeki. Na szczęście po głównej ulicy (oczywiście Lenina) kursował trolejbus, więc nie trzeba było chodzić. Na nieszczęście, pojazdy były tylko jeden czy dwa, więc sporo się na nie czekało.

Jedną z nielicznych nowszych i ciekawych budowli był meczet. Wybudowano go za pieniądze pochodzące z jakiegoś kraju z Zatoki Perskiej. Obejrzeliśmy go bez problemu, zamieniliśmy parę słów z mężczyznami, którzy tam szli lub wracali. Jeden z nich nas zaskoczyło, bo poprawnie podał nazwisko urzędującego wówczas prezydenta Polski.

Całe oczekiwanie zakończyło się, gdy którejś nocy przyjechali nasi znajomi. Tak naprawdę znaliśmy tylko dwie osoby, reszta to byli znajomi znajomych lub nieznajomych – bo stałe koszty pozwolenia na wspinaczkę oraz transportu do bazy pod Muztaghatą można było rozłożyć na większą liczbę osób.

Jak się okazało, jedną z tych „nieznajomych” osób spotkaliśmy przypadkiem 4 lata wcześniej na ulicy w Irkucku. Po raz kolejny okazało się, że świat jest mały.

Lubie!
1

Jeden krok

W drodze na Pik Lenina

Powyższe zdjęcie powstało nieomal podczas naszych pierwszych kroków na lodowcu. Tego samego dnia wcześnie rano wyruszyliśmy z Łukowej polany, przeszliśmy przez Przełęcz podróżników i weszliśmy na lodowiec. Na początku czekała nas rzeka – niby wszędzie był śnieg i lód, ale gdy świeciło słońce, zamrożona woda topiła się.

Podczas przekraczania rzeki spotkaliśmy wspinaczy rosyjskich, jednym z nich był Eduard Mysłowskij, były prezes rosyjskiego klubu alpinistycznego, który mimo zaawansowanego wieku (68 lat) radził sobie lepiej niż my. Mimo że był szanowaną postacią rosyjskiego alpinizmu, porozmawiał z nami, nawet napomknął, że ma polskie nazwisko. Gdy już stanęliśmy na lodowcu, ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy, szliśmy, zatrzymując się co kilka kroków dla złapania oddechu, czasem na dłużej, by coś zjeść.

Dzień się kończył, gdy zmęczeni postanowiliśmy rozbić namiot. Do obozu nie dotarliśmy, ale już nie mieliśmy sił iść dalej. Następnego dnia po pół godzinie marszu byliśmy na miejscu. Ale poprzedniego dnia pierwszy raz przekonaliśmy się na własnej skórze, że w górach wysokich są sytuacje, że zrobienie nawet jednego kroku jest ponad siły. Choć tak na prawdę z wyzwaniami ponad nasze siły zmierzyć się mieliśmy dopiero za jakiś czas.

Lubie!
0

Kirgiski krajobraz

Kirgiski krajobraz

Kiedy mniej więcej rok po zrobieniu tego zdjęcia znowu podróżowaliśmy przez Kirgistan, naszym środkiem lokomocji był autobus (przynajmniej na pierwszym etapie). Zacząłem tam rozmawiać z jakimś Kirgizem i pytał mnie o wrażenia. Mój rosyjski nie pozwalał na powiedzenie wszystkiego, co bym chciał, ale próbowałem przekazać mu, że dla mnie zaskakujące jest to, że z prawie płaskiego stepu nagle wyrastają góry.

U nas teren zmienia się stopniowo. Najpierw się trochę fałduje, potem są niskie, zielone góry, a w końcu zieleń ustępuje skałom i kamieniom, a zbocza gwałtownie się nachylają. W Kirgistanie wyglądało to tak, jakby na na płaski, niczym ciasto, po którym przejechał wałek, step, ktoś narzucał kanciaste skały.

Lubie!
0