Trudno uwierzyć, ale to, co widać poniżej, to zwierzątko domowe. Tak, tak – u nas trzyma się koty i chomiki, w porywach psa, a są miejsca, w których pieszczochem domowników jest zwierze mogące odgryźć nogę.
Z domownikami może troszeczkę przesadziłem, bo Juanita (po polsku – Jaśka) spotkaliśmy koło domku dla turystów wybudowanym na boliwijskiej pampie. Bestyjka była w każdym bądź razie lekko oswojona, można było jej robić zdjęcia i oglądać w miarę swobodnie.
Pamiętam, że fotograficznym zapale zachęcałem Gosię do coraz bliższego podchodzenia do stwora (celem było lepsze i lepsze ujęcie). Jaśko w pewnym momencie zaczął syczeć. Akurat satysfakcjonujące mnie ujęcie spoczywało na karcie pamięci, więc na tym zakończyliśmy zabawę. Potem przeczytałem, że syczenie u krokodyla to jak warczenie u psa – potem już tylko gryzie.
Z ciekawostek powiem, że domek, w którym spaliśmy, nie miał toalety. Była ona w osobnym „budynku”. Jako że pampa była zalana w większości wodą, do wychodka prowadziła kładka (szerokość na oko 30 cm). Gdy dobrze poświecić w nocy latarkami, w wodzie błyskały oczy krokodyli. Ja tej nocy nie miałem potrzeby wychodzenia z łóżka, ale idę o zakład, że jeśli ktoś miał, starał się z tym poczekać do rana.
Ciekawostka druga – przewodnik karmił Jaśka bułkami. Ten je męłł w swych potężnych szczękach, ale nie połykał.