Ostatnio zauważyłem gdzieś takie zdjęcie: (link dla tych, co nie mają konta na FB). Pasuje do foty, którą chcę dziś pokazać.
Fotografię tę zrobiliłem na stokach Muztaghaty, a przedstawia I górny obóz (dolny był 150 m niżej). Gdy tam dotarliśmy, zauważyliśmy śmieci pozostawione przez inną wyprawę. Były w dwóch miejscach. Jedno przeszukiwał jakiś Kazach, ja sprawdziłem drugie. Opłaciło się – znalazłem dwie puszki tuńczyka! Na tej wysokości, przy monotonnym jedzeniu z własnych zapasów dźwiganych na plecach, był to prawdziwy rarytas. Jedną puszkę zjedliśmy od razu, a drugą zostawiłem – miała być nagrodą albo pocieszeniem w drodze powrotnej. Okazała się tym pierwszym.
Po powrocie do Polski pokazywałem w kilku miejscach zdjęcia z tego wyjazdu i po jednym pokazie zadano mi pytanie: jak to jest, że w mojej opowieści wszystko jest takie łatwe i przyjemne? Powiedziałem, że było, ale po powrocie do domu sprawdziłem zapiski. Okazało się, że prawie każdego dnia zaczynałem notatki od opisu własnych cierpień, jaki to byłem wypompowany i z jakim trudem dotarłem do obozu. Skąd więc moje wspomnienia? Nasz umysł ma chyba taki mechanizm, żeby pozbywać się obrazów złych doświadczeń, żeby nie stanowiły potem balastu.
Tu następuje klamra – żeby człowiek był zadowolony, żeby czuł, że żyje, musi się najpierw umęczyć i umordować. Cieplarniane warunki są dobre, ale tylko na jakiś czas, a najlepiej jako nagroda za wysiłek. Choć w przypadku zdjęć nie ma to aż takiego znaczenia, chyba że dla samego fotografa. Fajna fota jest fajną fotą, bez względu na to, jak ją zrobiliśmy.
mi sie wydaje ze to zalezy od osobowosci czlowieka, czy pamieta tylko to co dobre, czy tylko to co zle
Z pewnością. Być może po tym przykrym musi być odpowiednio mocne doznanie pozytywne. Wtedy złe jest „przykryte”. Jeśli dobrego nie ma albo jest za słabe, w pamięci pozostaje to złe. Ale bez wątpienia osobowość ma tu znaczenie. Są optymiści i są smerfy marudy 🙂