W górach wszystko co północne ma większą moc. Wiadomo, od południa, wschodu czy zachodu świeci słońce, a od północy nie. Wyjątkiem są góry na drugiej półkuli, gdzie słońce wstaje na wschodzie, wędruje na północ i chowa się na zachodzie. Dlatego to południowa ściana Aconcagui ma moc.
My oczywiście się nią nie wspinaliśmy, ale ze szczytu była doskonale widoczna i robiła wrażenie. Była to dodatkowa nagroda za wejście na wierzchołek, bo widoki z góry (jeśli są), to taka wisienka na torcie, którym jest satysfakcja z pokonania samego siebie, zwycięstwa w zmaganiach z pogodą, wysokością i zmęczeniem. Bez wisienki tort też smakuje, ale z nią bardziej.
Nie trzeba zapominać, że choć wisienka jest na górze, tort czeka na dole. W naszym przypadku wejście okazało się (jak na tamte warunki) relatywnie nie aż takie trudne. Ale żeby odebrać nagrodę, musieliśmy sporo dać z siebie podczas zejścia. Udało się i pozostały: satysfakcja, zdjęcia i jakiś kamyk, który podczas przeprowadzki gdzieś został wetknięty. Ale jeszcze się znajdzie.