Powyższe zdjęcie zostało zrobione na Ko Lipe, wyspie o której już pisałem, Ko lipe ma dwie główne plaże o wielce mówiących nazwach: Sunset Beach i Sunrise Beach, a także tę zaletę, że z jednej na drugą można się dostać w kilkadziesiąt minut spacerkiem. My spaliśmy po stronie zachodniej, więc zachodów słońca mieliśmy do woli. Wschodu nie widzieliśmy żadnego.
Miesięczne archiwum: marzec 2015
Z bliska, z daleka
Jak mawiał mój nauczyciel fizyki z liceum, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To oczywiste stwierdzenie jest szczególnie prawdziwe w fotografii. Wszak fotografia to subiektywne odbicie rzeczywistości. Jeśli fotografujemy w sposób świadomy, to pokazujemy to, co chcemy pokazać i w taki sposób, by oddać nasze widzenie danego tematu. Można w ten sposób również manipulować – coś usunąć z kadru, sprawić, by jakiś szczegół (obiektywnie nieistotny) zdominował fotografię.
Ja powyżej przedstawiłem misterną płaskorzeĹşbę, ale zupełnie nie wiadomo, gdzie się ona znajduje, co jej w jej otoczeniu. Jest to fragment czegoś w rodzaju ołtarza, znalezionego przez nas w jednej z licznych świątyń Luang Prabangu.
Mały świat
Kirgistan to jedno z chyba trzech państw, które odwiedziłem więcej niż raz. W tym wypadku wyłącznie tranzytowo, bo jechaliśmy do zachodniej części Chin i przez Kirgistan było najtaniej.
Po krótkim pobycie w Biszkeku autobusem udaliśmy się do Narynu. W stolicy na bazarze rozpoznał nas taksówkarz, z którym rok wcześniej jechaliśmy do Oszu. Tym razem byliśmy tylko we dwoje, więc podróż autobusem była bardziej opłacalna.
W Narynu spędziliśmy kilka dni, oczekując na dalszy transport. Jeszcze z Polski Gosia uzgodniła szczegóły wyjazdu z jedną z agencji turystycznych i teraz tylko czekaliśmy, aż przybędą nasi znajomi, z którymi mieliśmy jechać dalej.
Czas zabijaliśmy włócząc się po miasteczku. Było bardzo długie, położone wzdłuż rzeki. Na szczęście po głównej ulicy (oczywiście Lenina) kursował trolejbus, więc nie trzeba było chodzić. Na nieszczęście, pojazdy były tylko jeden czy dwa, więc sporo się na nie czekało.
Jedną z nielicznych nowszych i ciekawych budowli był meczet. Wybudowano go za pieniądze pochodzące z jakiegoś kraju z Zatoki Perskiej. Obejrzeliśmy go bez problemu, zamieniliśmy parę słów z mężczyznami, którzy tam szli lub wracali. Jeden z nich nas zaskoczyło, bo poprawnie podał nazwisko urzędującego wówczas prezydenta Polski.
Całe oczekiwanie zakończyło się, gdy którejś nocy przyjechali nasi znajomi. Tak naprawdę znaliśmy tylko dwie osoby, reszta to byli znajomi znajomych lub nieznajomych – bo stałe koszty pozwolenia na wspinaczkę oraz transportu do bazy pod Muztaghatą można było rozłożyć na większą liczbę osób.
Jak się okazało, jedną z tych „nieznajomych” osób spotkaliśmy przypadkiem 4 lata wcześniej na ulicy w Irkucku. Po raz kolejny okazało się, że świat jest mały.
Iguazu
Niedaleko miejsca, w którym znajdują się wodospady Iguazu, spotykają się granice trzech państw: Paragwaju, Brazylii i Argentyny. Ale słynne wodospady leżą tylko między dwoma ostatnimi państwami.
Naszą bazą było argentyńskie miasto Puerto Iguazu. Klimat panuje tam tropikalny, więc nasze puchowe śpiwory natychmiast złapały wilgoć i oklapły. Na szczęście nie były potrzebne, bo w tropikach nie tylko jest mokro, ale i gorąco.
Do wodospadów pojechaliśmy autobusem, który zawiózł nas do budynku parku narodowego, a dalej poruszaliśmy się głównie piesze. Iguazu słusznie mają liczbę mnogą, bo na rzece jest cała masa katarakt. Jedne większe, inne mniejsze, a jeszcze inne gigantyczne. Ogląda się je też w różny sposób – czasem z lekkiego dystansu, czasem z większego oddalenia, a niekiedy „twarzą w twarz”. To ostatnie jest szczególnie przyjemne, bo przyjemności obcowania z żywiołem dochodzi doświadczamy dającego ochłodę kontaktu z pyłem wodnym, znoszonym przez wiatr.
Warto wybrać się na wycieczki po obu stronach granicy. bo w Argentynie jesteśmy mniej lub bardziej, ale jednak wewnątrz, a w Brazylii mamy możliwość podziwiania panoramy. Bez względu na to, z której strony patrzymy, wodospady Iguazu to jedno ze wspanialszych miejsc, jakie oglądałem.