Za kulisami

Na tajlandzką wyspę Ko Tao jedzie się w zasadzie w jednym celu: żeby zrobić licencję na nurkowanie (PADI). Ja byłem wyjątkiem, bo towarzyszyłem osobie, która robiła kurs, więc zamiast słuchać wykładów i szkolić się praktycznie włóczyłem się po wyspie.

Rajskość Ko Tao to w dużym stopniu ułuda. Gdy się spogląda z zewnątrz, widzi się plaże i ośrodki. Wewnątrz wyspy jest samo życie – kiepskie drogi, śmieci, szpetne budynki. Z drugiej strony można powiedzieć, że to nieodłączny składnik turystycznej rajskości: wyglancowany front, zapuszczone zaplecze.

Lubie!
0

Tylko droga

Kiedyś Marek Kamiński powiedział, że celem jest droga. W tym twierdzeniu coś jest, bo jeśli do czegoś się dąży powoli, mozolnie, to ta droga rzeczywiście trwa i jest wartością samą w sobie. Jeśli coś przychodzi łatwo, drogi nie ma, a to, co jest na końcu, ma mniejszą wartość. Przykład? Wejdźmy na górę o własnych siłach, w pocie, chłodzie, z bólem mięśni, głowy, otarciami itp. Ale satysfakcja będzie. Jeśli nas tam wwiozą helikopterem, owszem – widoki, powietrze, wiatr we włosach, selfie. Ale ślad, jaki w nas zostawi to wydarzenie, szybko się ulotni.

Będąc w Wang Wiengu, odwiedziliśmy niedalekie jaskinie. Jednak nie pokażę dziś jaskini, a – zgodnie z powyższym wywodem – zdjęcie zrobione po drodze. Nie była tak satysfakcjonująca, ale i tak pamiętam z niej chyba więcej niż z oglądanych potem jaskiń.

Lubie!
0

W stronę słońca

Na Wyspie Słońca poza przyrodą, do oglądania są ruiny. Wg Inków tam narodziło się Słońca, pierwsi Inkowie oraz niektórzy z ich bogów. Ruin – budynków mieszkalnych i sakralnych – jest sporo. Część z nich znajduje się na przeciwległym końcu wyspy (w stosunku do miejsca, gdzie przybywa prom z turystami i nie tylko). I właśnie z wycieczki do nich pochodzi powyższe zdjęcie. Ruiny nie okazały się spektakularne, ale wycieczka bardzo miła.

Lubie!
0

Przez góry

Zdjęć podobnych do tego kilka już było. Wszystkie pochodzą z tej samej podróży autobusem prze góry Laosu. Konkretnie podróż była z punktu A do B, ale że droga wiodła przez tereny górzyste, to podróż była przez góry. Widoki piękne, za to robienie zdjęć z trzęsącego się niemiłosiernie autobusu – bardzo trudne. Ja zrobiłem ich trochę, Gosia trochę.

Lubie!
0

Jadą

W drodze do Siem Reapu

To był czas żniw, żniw ryżu. Widać to jasno na zdjęciach zrobionych troszkę wcześniej i troszkę później. Pola to już w większości rżyska, ale niepuste – leży i pewnie jeszcze schnie ścięty ryż, gdzieniegdzie stoją kopki zżętego zboża.

Ale wątpię, żeby młodzieńcy ze zdjęcia jechali gdzieś specjalnie na akcję-żniwa. Ludzie jak to ludzie – podróżują, przemieszają się, jeżdżą, chodzą. U nas wygląda to inaczej, bo prawie każdy ma samochód, a jak nie, to jedzie pociągiem czy autobusem. Tam w migracji obowiązuje wolna amerykanka. Wszystko, co się przemieszcza i da się tam umieścić człowieka, może być wykorzystane do podróżowania.

Lubie!
0

Kirgiski krajobraz

Kirgiski krajobraz

Kiedy mniej więcej rok po zrobieniu tego zdjęcia znowu podróżowaliśmy przez Kirgistan, naszym środkiem lokomocji był autobus (przynajmniej na pierwszym etapie). Zacząłem tam rozmawiać z jakimś Kirgizem i pytał mnie o wrażenia. Mój rosyjski nie pozwalał na powiedzenie wszystkiego, co bym chciał, ale próbowałem przekazać mu, że dla mnie zaskakujące jest to, że z prawie płaskiego stepu nagle wyrastają góry.

U nas teren zmienia się stopniowo. Najpierw się trochę fałduje, potem są niskie, zielone góry, a w końcu zieleń ustępuje skałom i kamieniom, a zbocza gwałtownie się nachylają. W Kirgistanie wyglądało to tak, jakby na na płaski, niczym ciasto, po którym przejechał wałek, step, ktoś narzucał kanciaste skały.

Lubie!
0

Taki sobie kraj

Góry Laosu

Laos to takie państwo, o którym się wie, że istnieje, ale przeważnie na tym wiedza przeciętnego człowieka się kończy. Jeśli ja wiem więcej, to tylko dlatego, że tam byłem.

Laos nie był miejscem ważnych historycznych wydarzeń (a już z pewnością ważnych dla nas), nie ma tam spektakularnych zabytków. Także teraz nie dzieje się tam teraz nic takiego, co by było przepustką do czasu antenowego czy kolumn gazetowych. Podsumowanie wiadomości z tego kraju na Gaziecie pl wygląda tak:

  • w 2014 w połowie maja rozbił się samolot (3 wiadomości),
  • w 2011 pojawił się gospodarczy wpis o regionie, przy okazji wymieniono Laos, bo przez ten kraj Chińczycy budują drogę (1 wiadomość),
  • ofiara ptasiej grypy – 2009 r. (1 wiadomość),
  • ciężarna Brytyjka złapana przy przemycie narkotyków, skazana na karę śmierci, zamienioną na dożywocie – 2009 r. (4 wiadomości).

Laos jest ciekawy choć by z powodu ustroju, bo jest jednym z nielicznych już krajów demokracji ludowej (która jak wiadomo z demokracją wiele wspólnego nie ma). Oprócz niego, w tym „elitarnym gronie” są sąsiedzi Laosu, czyli Chiny i Wietnam, a do tego Korea Północna, Kuba oraz… (kto zgadnie?) Nepal.

Lubie!
0

Coś się dzieje

Coś się dzieje!Gdy Kapuściński pisał o Afryce (zdaje się, że w „Hebanie”), dużo było o czekaniu. Moje skromne obserwacje to potwierdzają. Bez względu na to, czy jest to Kambodża, Peru, czy dajmy na to Gruzja, ludzie do perfekcji opanowali sztukę czekania. Podstawowym warunkiem jest jednak to, żeby kraj nie był zbyt cywilizowany. Gdy taki się staje – jego mieszkańcy zaczynają za wszystkim gonić, czas przekształca się w pieniądz i sztuka czekania umiera (czekanie to brak ruchu, czyli strata, a tej nikt nie chce).

Jednak w miejscach, do których nie dotarła nasza gorączkowa pogoń (za czym? za wszystkim, za niczym), wygląda to zupełnie inaczej. Przeważnie nic się nie dzieje i trzeba robić coś, by utrzymać się na powierzchni delikatnie sunącego czasu. Spać, chodzić, rozmawiać, szukać, wypytywać – cokolwiek, byle upływał. Bo jeśli nie robimy niczego, stoi i nie ma nadziei, że coś się zmieni.

A zmiana jest niezbędna. Niezbędne jest zdarzenie, by coś się działo. Bo nawet najbardziej zaprawieni w sztuce przeczekiwania poruszają się od wyspy do wyspy, od chorągiewki wystającej z czasu do słupa oznaczającego choćby koniec dnia. Bez tych specjalnych punktów łatwo stracić orientację, ale i to się zdarza. Jednak przeważnie co jakiś czas coś się pojawia – ot choćby koniec dnia czy wschód słońca, ktoś przyjedzie, ktoś się urodzi czy umrze, sąsiad o coś zapyta lub ja będę miał pytanie do sąsiada.

Gdy czekaliśmy, aż ruszy samochód do Siem Reapu, obserwowałem. Ludzie siedzieli, stali, rozmawiali – raczej przeczekiwali czas. I nagle – jedzie samochód. Od razu zerwała się grupka młodych mężczyzn. Reszta też jakoś zareagowała, choćby podnosząc głowy, ale ci poderwali się i pobiegli. W ich przypadku powód był prozaiczny – chcieli załapać się na rozładowywanie lub transport ładunku. Czekanie czekaniem, sztuka utrzymywania się na powierzchni czasu sztuką, ale brzęcząca moneta (lub szeleszczący papierek) zawsze ma wartość.

Lubie!
1

Droga w Chinach

Droga w Chinach

Pamiętam, jak pierwszy raz jechałem do egzotycznego kraju (Węgry za taki uznać ni mogę). Od razu do Afryki, choć północnej, muzułmańskiej, a nie czarnej, która w hierarchii podróżniczo chyba stoi wyżej, no i jest bardziej typowa dla Afryki.

Wtedy byłem mocno przejęty i wszystko było nowe. Nowe zapachy, widoki, nowe niebezpieczeństwa, nowe niewygody. Główną niewygodą byli różnej maści nagabywacze, a niebezpieczeństwo okazało się tkwić tylko w naszej głowie. Wsiedliśmy bowiem do wagonu z grupą młodych ludzi i przez sporą część podróży patrzyliśmy na siebie wilkiem. Mieliśmy w głowie obrazy, jak budzimy się rano (wyjeżdżaliśmy wieczorem, dojechać mieliśmy rano) bez bagaży, bez dokumentów, czy może dostajemy po głowach pałkami.

Teraz już nie pamiętam, ale coś spowodowało, że zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że to bardzo mili ludzie i nie żywią wobec nas żadnych wrogich zamiarów. Jeden nawet zaprosił nas do siebie, ale ostatecznie nie skorzystaliśmy. Oczywiście do końca pobytu nie było tak sielankowo i jakaś kradzież nam się przytrafiła, ale to się zdarza wszędzie.

Gdy wjeżdżaliśmy do Chin, nie byliśmy nowicjuszami w podróżniczym rzemiośle. Mimo to wkraczaliśmy do nieznanego. W Chinach prawie wszystko jest inne – inny alfabet (a nawet dwa, bo w Sinciangu w użyciu jest też arabski), inne jedzenie, architektura, ludzie, samochody, czy system (komunizm kapitalistyczny czy jakoś tak). Nawet czas jest inny, bo pekiński. Jak w Kaszgarze wstaliśmy o 8 rano, był środek nocy.

Lubie!
0

Cień wielkiej góry

Oj, myślę, że taka sytuacja pojawi się jeszcze nie raz. Znowu nie wiedziałem, gdzie zrobiłem to zdjęcie. Nie będę tu próbował nawet zastanawiać się nad tym, jakie miejsce zostało tu uwiecznione. Odnalazłem je w mojej kolekcji i bardzo się zdziwiłem.

Fotografia została zrobiona w Boliwii, niedaleko za La Paz. Był to początek podróży boliwijską drogą śmierci, która z wysokich gór wiedzie na nizinne obszary Boliwii. Szutrowy w większości trakt (na tym odcinku jeszcze jest asfalt) wije się, uczepiony stromych zboczy. Na najbardziej spektakularnym odcinku pod kołami autobusu metr drogi, dalej krawędĹş wielkiej przepaści. Widokowo to jedna z najciekawszych tras, jakie przejechałem.

Niestety widziałem ją raz, bo powrót był w nocy. Także raz zwykle przebywają ją rowerzyści. Popularny jest zjazd jednośladami (nie trzeba pedałować) na równiny i wtedy powrót następuje samochodem. Zapewne jest to niesamowite przeżycie, ale trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo zdarzają się przypadku zepchnięcia rowerzystów przez ciężarówki.

Ja szczęśliwie miałem miejsce przy właściwym oknie i przez sporą część trasy wisiałem przez nie, robiąc zdjęcia. Jako że droga była szutrowa, momentami mocno się kurzyło. Niestety, zaszkodziło to mojemu aparatowi, bo przestał się wyłączać! Tak, to nie pomyłka. Ponieważ w trybie czuwania pobór energii jest znikomy, nie było to takie uciążliwe.

Po powrocie do domu (na półmetku wyjazdu) starałem się chałupniczymi metodami oczyścić styki. Napsikałem do środka jakiegoś środka do czyszczenia klawiatur, ale efekt był opłakany. Teraz już nie pamiętam dokładnie, co to było, ale sprawiało, że aparat przestawał być dla mnie przydatny. Na szczęście wymycie tym razem alkoholem przywróciło mu sprawność. Odetchnąłem z ulgą. Przede mną było jeszcze 5 miesięcy wyprawy.

Lubie!
0