Droga w Chinach

Droga w Chinach

Pamiętam, jak pierwszy raz jechałem do egzotycznego kraju (Węgry za taki uznać ni mogę). Od razu do Afryki, choć północnej, muzułmańskiej, a nie czarnej, która w hierarchii podróżniczo chyba stoi wyżej, no i jest bardziej typowa dla Afryki.

Wtedy byłem mocno przejęty i wszystko było nowe. Nowe zapachy, widoki, nowe niebezpieczeństwa, nowe niewygody. Główną niewygodą byli różnej maści nagabywacze, a niebezpieczeństwo okazało się tkwić tylko w naszej głowie. Wsiedliśmy bowiem do wagonu z grupą młodych ludzi i przez sporą część podróży patrzyliśmy na siebie wilkiem. Mieliśmy w głowie obrazy, jak budzimy się rano (wyjeżdżaliśmy wieczorem, dojechać mieliśmy rano) bez bagaży, bez dokumentów, czy może dostajemy po głowach pałkami.

Teraz już nie pamiętam, ale coś spowodowało, że zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że to bardzo mili ludzie i nie żywią wobec nas żadnych wrogich zamiarów. Jeden nawet zaprosił nas do siebie, ale ostatecznie nie skorzystaliśmy. Oczywiście do końca pobytu nie było tak sielankowo i jakaś kradzież nam się przytrafiła, ale to się zdarza wszędzie.

Gdy wjeżdżaliśmy do Chin, nie byliśmy nowicjuszami w podróżniczym rzemiośle. Mimo to wkraczaliśmy do nieznanego. W Chinach prawie wszystko jest inne – inny alfabet (a nawet dwa, bo w Sinciangu w użyciu jest też arabski), inne jedzenie, architektura, ludzie, samochody, czy system (komunizm kapitalistyczny czy jakoś tak). Nawet czas jest inny, bo pekiński. Jak w Kaszgarze wstaliśmy o 8 rano, był środek nocy.

Lubie!
0

Twarz w Bajonie

Twarz w Bayonie

Zanim pojechaliśmy do Kambodży, o Angkorze nie wiedziałem za wiele. Ale kiedy znaleĹşliśmy się na miejscu, od razu rzuciły mi się w oczy pamiątki przedstawiające charakterystyczna kamienne twarze. Sam z siebie wyglądają bardzo stylowo, ale zdaje się, że widziałem je wcześniej, bo od razu skojarzyły mi się z jakąś tajemnicą archeologicznej natury, że tak powiem.

Do twarzy nie dotarliśmy pierwszego dnia, ale zdaje się, że trzeciego mieliśmy ich przedsmak. Większość z nich jest w Bajonie, ale o ile pamiętam, kilka znajduje się poza nim. Do samego Bajonu dotarliśmy dnia czwartego. I tak jak w wierszu Tuwima „tych wagonów jest ze czterdzieści”, tych twarzy jest ponad 200. Do końca nie wiadomo, kogo przedstawiają, ale być może jednego z królów.

Lubie!
0

Przed podróżą

 

Przed podróżą

Do Siem Rieapu dojechaliśmy nie tak znowu nietypowym środkiem lokomocji – pickupem. Po Kambodży podróżowaliśmy różnie – ale jednak głównie autobusami. Tutaj autobusu nie było. Pozostał samochód. Na pace były jakieś ławeczki, na nich ludzie, pomiędzy różne przedmioty (także nasze plecaki). Do odjazdu było trochę czasu. Oczywiście nie ma godzin odjazdu – jak się zbiorą ludzie. Czekaliśmy, jak robiłem zdjęcia, Gosię zagadywała jakaś miejscowa dziewczyna.

150 km – to niewiele. Standardowo 2 godziny jazdy. Ale nie tu obowiązują inne standardy! Kierowca pędził jak szalony, wyprzedzał na trzeciego, czwartego i w innych konfiguracjach. Zapewne pokonywał tę trasę wielokrotnie, więc można powiedzieć, że wiedział, co robi. Ale tak czy inaczej – lekkie emocje były.

Nie pamiętam, jak długo jechaliśmy. Ale gdy dotarliśmy na miejsce i znaleĹşliśmy hotel, czekał na nas Angkor!

Lubie!
0

Plama w Machu Picchu

Machu picchu

Kolejne zdjęcie z Machu Picchu. Podobne do jednego z poprzednich. Zastanowiła mnie turkusowa plama, dość mocno kontrastująca z resztą zdjęcia (blisko dolnej krawędzi fotografii, mniej więcej na środku). Szczerze mówiąc, nigdy nie zwróciłem na nią uwagi. Już myślałem, że to jakaś wada samej fotki (zabrudzenie na matrycy czy soczewce), ale znalazłem ją też na innym zdjęciu. Tam jest lekko za mgłą, tu rzuca się w oczy. Co to jest?

Lubie!
0

Blask złota

Ujgurka ze złotymi zębami

Powyższe zdjęcie zostało zrobione w starej dzielnicy Kaszgaru, niedaleko meczetu. Interesujących fotek powstało wtedy więcej i jeszcze się tu pojawią.

Lubię szwędać się po takich miejscach, gdzie nasza zaborcza cywilizacja jeszcze nie dotarła lub co najwyżej docierają jej echa. Ostatnio czytałem wywiad z reportażystą, który pisał o slumsach w Manili. Przeciwstawiał pracę reportera wizycie turysty. Nie da się ukryć – miał rację. On spędził w jednym miejscu kilka miesięcy, poznał ludzi, ich problemy. Siłą rzeczy jest tam gościem, ale można powiedzieć, że stałym. Turysta wpada, liĹşnie temat, raz zaciągnie się zapachami, zostawi w swojej wyobraĹşni przypadkowo uchwycone obrazy.

Czy po tym wie więcej? Niby nie, trudno go zestawiać w jakikolwiek sposób z reporterem, dziennikarzem. Ale samo to, że gdzieś jest, ogląda pewne rzeczy z bliska, nieomal dotyka, sprawia, że inaczej do niego podchodzimy. Bo choćby możemy się zastanowić tylko nad nim, przeanalizować rzeczy w zasadzie oczywiste, które każdy „czuje”. Zdawać sobie sprawę z jakiejś rzeczy to jedno, dajmy na to obejrzeć materiał w telewizji to drugie, a pojechać gdzieś i obejrzeć (choćby pobieżnie) to trzecie.

Wojciech Tochman opowiadał też o człowieku (mieszkańcu slumsów), który organizuje wycieczki dla turystów. Budzą one niesmak, bo jest to przedmiotowe traktowanie ludzi mieszkających w slumsach: oglądamy ich jak zwierzęta. Ale gdyby rozpatrywać to tylko tak, to czy etyczny turysta powinien wyłącznie kontemplować widoki lub smażyć się na plaży? Na pewno nie. Granica jest płynna, ale gdzieś jest. Choćby dlatego my pojechaliśmy do doliny Omo w Etiopii, gdzie podgląda się barwnych tubylców.

Lubie!
0

Wejście smoka

Głowa smoka - Wietnam

Niedaleko Hoi An są świątynie My Son, które zwiedziliśmy, dojeżdżając do nich na motocyklu. Było to moje pierwsze prowadzenie podobnej maszyny od… wielu lat. Jakoś się udało, choć nie było łatwo. Sporym utrudnieniem był np. suszący się na szosie ryż (gdzieś przecież trzeba to robić) lub Wietnamczycy nie używający po zmroku świateł w swoich motocyklach.

Następnego dnia włóczyliśmy się to tu, to tam, czekając na wyjazd z miasta, ale jeszcze tego wieczoru, kiedy wróciliśmy ze świątyń, czekało nas ciekawe widowisko. Po mieście krążyły grupki nastolatków wyposażone w smoki oraz bębny.

Do obsługi smoka potrzeba było kilku osób – np. jedna trzymała sporą głowę, a pozostałe wiotki, szmaciany tułów. Czasem kilku chłopaków trzymało platformę, z której wystawał długi bambusowy kij, na szczyt którego wchodził jeden ubrany w smoka. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie bicia w bębny, z których przynajmniej niektóre były umieszczone na wózkach.

Nie dowiedzieliśmy się, co to za święto czy zwyczaj. Jakiś zagadnięty człowiek coś tam wybełkotał o zabawach chłopców. Ja oczywiście próbowałem sfotografować „coś”. Kilka prób z lamą błyskową dało marny rezultat. Potem po prostu wydłużyłem czas i chyba zwiększyłem czułość. Z niewiadomych względów tej informacji w EXIF-ie nie ma, ale niebo nie jest czarne, tylko szare (spory szum), więc tak musiało być.

Fotografowanie na czasie rzędu 2 sekundy daje niepewne rezultaty (jeśli aparat trzymamy w ręce, a obiekty się poruszają). Nie pozostaje nic innego, jak próbować wiele razy i liczyć na szczęście. Jeśli na ono nie sprzyja, można sobie dopomóc, lekko „dobłyskując” lampą. Albo pstrykając więcej klatek. Mi udały się dwie, w tym jedna umieszczona powyżej.

Lubie!
0

Wózek z osiołkiem

Wózek z osiołkiem

Pod Muztaghatę wyruszyliśmy z Kaszgaru. Dzień wcześniej odwiedziliśmy pierwszy raz chińską restaurację i było zabawnie. Oczywiście menu nie rozumieliśmy ni w ząb. Kelner na migi próbował wytłumaczyć, co zawierają potrawy, koledzy pomagali mu, rysując, śmiechu było co niemiara. Ale coś udało się zamówić i zjeść (choć pałaczkami nie było łatwo).

Na drugi dzień wstaliśmy wcześnie. Spakowaliśmy rzeczy, których nie zabieraliśmy w góry do worków na śmieci, zakleiliśmy i zdokumentowaliśmy fotograficznie. W plecakach mieliśmy cały nasz dobytek na pół roku, np. letnie ubrania, kąpielówki czy maskę do nurkowania. Rzeczy niepotrzebne powędrowały do agencji, która wiozła nas w góry.

Ostatnie zakupy (suszone owoce, orzechy) i w drogę. Po godzinie tankowanie, po kolejnej zatrzymaliśmy się w jakiejś wiosce. Było to ostatnie większe osiedle i spędziliśmy tam pół godziny, fotografując ludzi, zwierzęta, stragany itp. Kupiliśmy też arbuzy i trochę pysznych ujgurskich bułek.

Potem do końca podróży, która w sumie trwała 9 godzin, wiedzieliśmy tylko kilka betonowych pojedynczych domków. Po południu dotarliśmy na miejsce, wypakowaliśmy bagaże i przegnaliśmy się z kierowcą autobusu, który miał odebrać nas za trzy tygodnie.

Lubie!
0

Uliczkę znam w… Arequipie

Santa Catalina - Arequipa

O klasztorze Santa Catalina w Arequipie było już raz. O tym, że jest ładny i fotogeniczny niech świadczy następująca historyjka. Jakiś czas temu szukaliśmy projektanta wnętrz. Przejrzeliśmy sporo ofert (w internecie – prawie każdy publikuje wizualizacje). Na jednym ze obrazków zobaczyliśmy zdjęcie podobne do powyższego. Niestety, okazało się, że ta osoba tylko ściągnęła je z jakiegoś serwisu sprzedającego fotki.

Lubie!
0