Mnogość Buddów

Wielu BuddówPosągi Buddy można znaleźć nie tylko na zapleczu świątyni, ale – jeśli chodzi o Laos – przede wszystkim w Pak Ou, w Jaskini Tysiąca Buddów. Ja tak zapamiętałem nazwę, ale już nie jestem pewny, czy taka ona jest.

Wybierając tam, warto zaopatrzyć się w statyw, bo jest tam dość ciemno. Posągów i posążków Buddy jest tam rzeczywiście mnóstwo i to najróżniejszych. Jaskinia jak to jaskinia – ciemno tam, więc oferuje fajne kontrasty i jeśli ktoś się do tego przyłoży, można zrobić ciekawe zdjęcia. Sporo figurek jest malutkich i pewnie duży statyw nie zawsze się sprawdzi. Ja miałem tam Velbona, chyba CX-460. Waży na tyle niewiele, że można go zabrać nawet w góry, jest dość wysoki, wytrzymały. Przeżył za mną sporo i dopiero w Malezji odmówił posłuszeństwa (pod koniec wakacji). Zostawiłem go tam i jeszcze przed wyjazdem z hotelu uczynny człowiek przyniósł mi go (że może zapomniałem). Ale nie, ja go z premedytacją porzuciłem. Po powrocie do Polski kupiłem taki sam.

Lubie!
0

Zakrystia czyli co?

Buddyjska zakrystiaTytuł ma uzasadnienie o tyle, że gdyby to był kościół, tak bym właśnie nazwał to pomieszczenie. Ale w świątyni buddyjskiej? Pojęcia nie mam. Miejsce to znajduje się w Luang Prabangu, mieście, którego status można porównać trochę do Krakowa. Też był kiedyś stolicą kraju i znajduje się w nim wiele zabytków.

Warto odwiedzić to miejsce właśnie dla niezliczonych świątyń rozrzuconych po całym mieście. Oprócz nich są m.in. posągi Buddy, w tym jeden wielki (zdjęcie się pojawi). Ciekawostką jest targ dla turystów, na którym można nabyć różna pamiątki, wiele bardzo ciekawych. Bazar ma też bogatą sekcję gastronomiczną, gdzie można tanio i smacznie zjeść.

Mnogość świątyń daje możliwość posłuchania śpiewów mnichów. Już nie pamiętam, czy wyczytaliśmy to w przewodniku, czy przypadkiem na to trafiliśmy, ale o stałej porze, (zdaje się, że to była godzina 18) w większości świątyń zbierają się buddyjscy mnisi i modlą się, czy odbywa się coś w stylu nabożeństwa. Dość, że bardzo klimatycznie śpiewają. Obecność dużej ilości mnichów gwarantuje inną atrakcję, ale o niej będzie przy okazji stosownego zdjęcia.

Oprócz architektury sakralnej warte obejrzenia są urokliwe budynki kolonialne, które w dużej liczbie rozsiane są po mieście.

Ta fotka powstała w świątyni, w której coś się działo. Pisze mało precyzyjnie, bo nie pamiętam co, ale Gosia poszła oglądać to „coś”, a ja w bok. Tam odkryłem zaplecze, tytułową zakrystię, gdzie składowano przeróżne rupiecie – można by rzec. Można by, bo pewnie dla wyznawców buddyzmu były one święte czy coś w tym guście. Ale wyglądało to rzeczywiście trochę jak rupieciarnia, jakiś strych czy piwnica, gdzie składuje się rzeczy, z którymi nie wiadomo co zrobić – wyrzucić żal, używać wstyd czy się nie da. Niektóre rzeĹşby czy inne przedmioty były mocno nadgryzione zębem czasu.

Tak czy inaczej – kolejny raz przekonałem się, że warto rozgląda się na boki, bo nie zawsze to, co najciekawsze, jest wyeksponowane. Nie zawsze to, co najbardziej rzuca sie w oczy, jest najciekawsze.

Lubie!
0

Stare w Chinach

Stara zabudowa w ChinachSpojrzawszy na to zdjęcie, byłem pewny, że pochodzi z Malezji. Ale nie, zrobiłem je w Chinach, w Kunmingu. Obecnie miasto ma 1 mln mieszkańców, wtedy pewnie podobnie. W Wikipedii jest zilustrowane lasem wieżowców, więc nie wiadomo, czy budynki widoczne powyżej jeszcze stoją.

Wtedy, 8 lat temu, Kunming zrobił na nas wstrząsające wrażenie. Centrum miasta było jedną wielką komercją – sklepy, domy handlowe, wieżowce, biurowce itp. Starówka – wstydliwie schowana gdzieś z boku, a może ukrywająca się przed krwiożerczymi buldożerami, które systematycznie ją podgryzały.

Teraz wiem, że to planowe działanie, intencjonalna pogarda dla staroci. Rewolucja kulturalna zrobiła swoje i wyrugowała coś takiego, jak sentyment do starego (mówię o oficjalnym stanowisku i nastawieniu ogółu, bo na pewno są inne jednostki). Ciekawe, co się zmieniło po tylu latach, czy stare budynki jeszcze istnieją? Niestety, Google Street View w Chinach nie działa.

Na koniec mała refleksja fotograficzna – jednak co wieczór, to wieczór. A raczej wieczorne światło.

Lubie!
0

Machu Picchu

Machu PicchuO Machu Picchu już było – wtedy we mgle, z widokiem na dno doliny. Teraz zdjęcie można rzec klasyczne. Poranne mgły się przewaliły i rozjaśniło się. Ruiny nie są może skąpane w słońcu, ale jest dość jasno. Jakoś udało mi się prawie uniknąć ludzi na zdjęciu, ale było ich bez liku. W końcu to największa atrakcja Peru. ZnaleĹşć się tam samemu – chyba niemożliwe. Pomijam specjalne przypadki, kiedy np. ważna telewizja kręci film i wynajmuje całe ruiny. Nie można zrobić jak w syryjskiej Palmirze, gdzie po prostu rozłożyliśmy śpiwory w ruinach greckiego miasta, którego nikt nie pilnował (nie mówiąc o pobieraniu biletow). Ani tak, jak w Turcji, na Nemrud Dag, gdzie byli strażnicy, ale koleżanka nieomal wypłakała zgodę na nocleg wśród wielkich posągów. Peru ma z tych ruin niezły dochód i nie pozwoli na przebywanie wśród nich bez biletów. A nocnych nie sprzedają.

Lubie!
2

Nad Mekongiem

Zachód słońca nad MekongiemJadąc do Azji Południowo-wschodniej, raczej nikt nie spodziewa się wczasów (no, z wyjątkiem tych, co jadą do Tajlandii, ale też nie wszystkich). Raczej chodzi o to, żeby coś ciekawego zobaczyć, przeżyć, żeby było ciekawie, choć nie zawsze łatwo i nie komfortowo. Ale każdy potrzebuje chwili oddechu. Czasem taki oddech przychodzi sam.

Jeśli pamięć mnie nie myli, wpłynęliśmy z Kambodży do Laosu. Podróż obfitowała w ciekawe wydarzenia, jak choćby podróż bardzo szybkimi łodziami po Mekongu czy próba uniknięcia dania łapówki pogranicznikom (trwało to dość długo, byli bardzo twardzi).

Koniec końców wylądowaliśmy na jednej z wysepek archipelagu Si Phan Don (Tysiąca Wysp). Dużo tam do roboty nie było – ot, spacery po wyspie i obserwowanie. Domki miały werandy, werandy miały hamaki, a z hamaków co wieczór roztaczał się widok jak powyżej. Czego więcej trzeba turyście do zrelaksowania się?

Lubie!
1

Na pampie

Boliwijska pampaZ czym się kojarzy Boliwia? Pewnie większości ludzi z niczym, może z Indiankami w melonikach. Skojarzenie dobre, bo są. Potem długo nic (w kwestii skojarzeń). Może jeszcze pojawią się góry i wysoko położony płaskowyż, ale bez szczegółów.

Płaskowyż jest, spory i wysoki, suchy i zimny. Ale są i niziny z tropikalną dżunglą, gdzie panuje zgoła odmienny klimat. Będąc w Boliwii, warto je odwiedzić, choćby w ramach popularnych wycieczek do dżungli lub na pampę. W dżungli nie byliśmy, słyszałem tylko, że dostaje się do ręki maczetę i się idzie przez gęsty las, tnąc to, co stanie na drodze, a przeciąć się da.

Pampa jest inna. Tam wszystko zależy od pory roku. Gdy wylewają rzeki, zamienia się w leśny ocean, choć oczywiście są na nim wyspy. Wtedy głównym środkiem lokomocji jest łódĹş, a w środku przewodnik i turyści.

To zdjęcie powstało chyba pierwszego dnia wycieczki, a przedstawia inną grupę, którą spotkaliśmy gdzieś na rzece. Nasza wyglądała zapewne podobnie. Skład ciekawy, jak to się często zdarza. Mieliśmy na przykład w załodze dwóch Ĺ»ydów. Chłopacy pojechali do Ameryki Południowej i przez kilka miesięcy zajmowali się okupowanie dyskotek w Buenos Aires i podrywaniem Argentynek i zapewne turystek z innych krajów. Dzięki temu nauczyli się nieĹşle hiszpańskiego, bo jak bajerować dziewczyny, nie umiejąc mówić w ich języku? Służyli więc za tłumaczy, bo nasz przewodnik z kolei nie mówił za bardzo po angielsku. Za to w swoim fachu był specem i potrafił wypatrzeć zwierzę zawsze jako pierwszy.

Lubie!
0

Arbuzowy raj

Arbuzowy stragan

Tradycyjne jadło ludów pasterskich składało się z produktów pochodzących z hodowanych zwierząt. I tak w Kirgistanie i w Sinciangu (nie tylko, ale tam byliśmy) w menu króluje mięso (np. szaszłyki). Co ciekawe, tradycyjny produkt procentowy też jest pochodzenia zwierzęcego. Mowa o kumysie, sfermentowanym mleku.

Tyle tradycja, gdy tymczasem nizinne tereny Kirgistanu (innych ościennych krajów zapewne też) rodzą wielkie ilości wszelkiej zieleniny. Latem do miast, wiosek, przy drogi – słowem wszędzie, gdzie są potencjalni kupcy, zwożone są arbuzy. Ich problemem jest to, że to owoce sezonowe i nie można ich długo przechowywać. Nawet robienie przetworów za bardzo nie wchodzi w grę. Producenci starają się więc sprzedawać jak najwięcej i jak najszybciej. Często przy drogach usypywane są pryzmy tych owoców, a obok w samochodzie czy w budce mieszka sprzedawca i handluje tydzień, dwa trzy, aż nie sprzeda wszystkiego lub się załamie.

Jedno jest pewne – gdy jest się w tamtych rejonach latem, trzeba się włączyć w to arbuzowe szaleństwo i jeść, ile się da. Arbuzy lubi chyba każdy. Nawet moja córka, która praktycznie owoców nie jada, polubiła je. Co prawda musiałem ją przekupić lodem, żeby wzięła kawałek do ust, ale potem zapomniała o lodzie i domagała się jeszcze.

Lubie!
0

Stado słoni

Stado słoniTajlandia wydaje się rajem dla turystów. Rzeczywiście – oferuje sporo i w 2005 roku nie była całkowicie skomercjalizowana (choć oczywiście to nie była ta dzikość, co w Laosie czy Kambodży). Ponadto nie wszystko co komercyjne od razu jest do niczego. Przykładem jest święto słoni w Surinie, z którego pochodzi powyższe zdjęcie. A dlaczego nie ma na nim żywych słoni? Będę, ale na kolejnych zdjęciach. W sumie do tego zbioru załapały się 4 fotki (zrobiłem duuuużo więcej), choć pewnie dałoby się wybrać więcej i lepiej. Ale jest jak jest.

Ta fotografia powstała pierwszego dnia święta. Rozpoczęło się one zbiórką koło dworca, a potem nastąpiła parada zwierząt, poganiaczy stylizowanych na 19. wiek i ludzi w tradycyjnych strojach. Była orkiestra, były tancerki. Słonie szły przez całe miasto, policja ochraniała całość, ludzie stali po bokach, albo i dołączali się do korowodu. Słonie były głaskane, karmione, a przemarsz skończył na jakimś placu, gdzie zdaje się, ktoś przemawiał (pewnie otworzył oficjalnie imprezę).

Potem słonie rzuciły się do wyżerki. Stoły zastawione były wszelkim słonim jadłem. Zauważyłem, że najchętniej wcale nie jadły arbuzów czy innych owoców, ale wiązki ryżu – nie ziaren, ale całych roślin, których większość stanowiły łodygi.

Co bardziej obrotni właściciele zwierząt ładowali dobra do koszy (więc chciwa jest nie tylko baba z Radomia), inni za stosowną opłatą świadczyli usługi przejażdżki na słoniu (skorzystaliśmy). Ci którzy nie mieli słoni, też chcieli skorzystać, sprzedając pamiątki, jak te ze zdjęcia.

Lubie!
0