Dwa oblicza

Stolice to zwykle miejsca najmniej przeze mnie lubiane. Często widać w nich zadęcie, którego ja nie cierpię, jest w nich pośpiech, ale nie radosna krzątanina, a zamęt napędzany strachem, żeby tylko zdążyć.

Z drugiej strony każde miasto ma różne oblicza. Kuala Lumpur to nowoczesne domy handlowe oraz Petronas Towers ze szkła i stali, ale takie uliczki jak ta, o zupełnie innym, bardziej tradycyjnym charakterze, gdzie nerwowego pośpiechu nie widać.

Lubie!
0

Rzeka Malakka

W pierwszym wpisie z Malakki pisałem o kanale oddzielającym dzielnicę chińską od reszty. Nie pamiętam, skąd wziąłem ten informacje, ale obecnie po przestudiowaniu mapy muszę powiedzieć, że się myliłem. Kanału nie ma, jest za to rzeka o takiej samej nazwie jak miasto, choć zapewne rzeczywiście dzielnica chińska leży po jednym jej brzegu.

Brzeg rzeki w okolicach centrum wygląda jak na obrazku. I właśnie w tym kanale pływały warany, o których wspominałem w 2012.



Lubie!
0

Niezrównoważone orzeszki

Bardzo podobne zdjęcie przedstawiające być może nawet te same orzeszki już było. I podobnie jak na tamtej fotografii, tak i na tej widać, że aparat nie popisał się automatycznym ustawianiem równowagi bieli. Niby gazety są białe, ale przecież orzeszki ziemne tak nie wyglądają. Choć na poprzednim zdjęciu prezentowały się znacznie lepiej.

Lubie!
0

Melaka 2

Poprzedni wpis ze zdjęciem z Melaki nosił tytuł „I po Nowym Roku„.  Ten mógłby mieć podobny, wszak na zdjęciu widać te same dekoracje. Okolica wygląda na zapuszczoną, ale to wina białych ścian, które dawno nie było odnawiane i pewnie techniki ich wznoszenia lub użytych materiałów – ściany pękają, pełno jest ciemnych zacieków. Z drugiej strony jest to charakterystyczne zjawisko dla okolic, w których mieszkają niezbyt zamożne osoby, na dodatek nie zawsze będące właścicielami. Daleko szukać nie trzeba, choćby we Wrocławiu ich pełno.

Lubie!
0

Hostel na kółkach

To zdjęcie zrobiłem z okna naszego pokoju w hostelu, którego nazwę widać po lewej. Standard był niski, typowy dla tanich hoteli – podłoga, okno, łóżko i stolik. Z tego co pamiętam, łazienka była na korytarzu. Ale takie miejsca były i są potrzebne. Wheelers Guest House nadal istnieje i nawet ma stronę na Facebooku.

Lubie!
0

Koniec deszczu

Świątynia Kek Lok Si

Świątynia Kek Lok Si już była, raz w słońcu w miarę z bliska, raz z daleka w deszczu. Dziś jeszcze jedno zdjęcie z pierwszej próby dotarcia do niej. Deszcz się już kończył.

Lubie!
0

Wąż w proszku

Przyprawy, Malezja

Wizytówką bazarów w Azji są przyprawy. Działają oczywiście na nos, ale i na wzrok. Często są bardzo kolorowe i często prezentowane są w dużej ilości. To nie to co u nas, że mamy małe pakieciki po kilka gramów (choć oczywiście da się znaleźć i większe, ale trzeba się natrudzić). Tam często mamy wyłożony spory pojemnik i muszę przyznać, że taki kilogram kurkumy czy chili ma swój ciężar wizualny.

Na bazarze w Kota Bharu przypraw było oczywiście dużo. Niestety, nie zapytałem, po ile były węże i do czego się je dodaje. Poza tym obawiam się, że przywiezienie ich do Polski wiązałoby się ze złamaniem jakichś przepisów. Chyba że bym je wcześniej sproszkował i szedł w zaparte, że to coś innego. Ciekawe, czy celnik potrafi rozpoznać węża językiem lub nosem.

Lubie!
0

Motylarnia

Malezyjski motyl

Chwilę trwało, zanim sobie przypomniałem, gdzie dokładnie powstało to zdjęcie. Pamiętałem, że było to w Malezji. Podobnych miejsc w tym kraju trochę jest, ale na szczęście wizyta na farmie motyli kojarzyła mi się z pobytem w Cameron Highlands. Szybkie poszukiwania w Sieci i mam. Zanim weszliśmy do pomieszczenia z motylami, zaprezentowano nam skorpiony. Gosia odważnie wzięła jednego na dłoń, a ja utrwaliłem to, robiąc zdjęcie.

Motyli było mnóstwo. Latały wkoło nas i siadały nam na głowach czy ramionach. Wtedy, w 2009 we wrocławskim zoo nie było takich atrakcji (a jeśli było, to nic o nich nie wiedziałem), więc przeżycie było spore. Ale nawet kiedy kilka lat temu byłem we wrocławskiej wolierze z motylami, musiałem przyznać, że w Malezji było ich znacznie więcej.

Lubie!
0

Po co te zdjęcia

Dachówki w chińskiej świątyni

Ostatnio przeczytałem opinię Susan Sontag (wyrażoną w 1977 roku), że fotografią na wakacjach zajmują się głównie nacje zapracowane, dla których robienie zdjęć jest formą zagłuszania poczucia obijania się – skoro choć robię zdjęcia, to jednak nie jestem próżniakiem.

Artykuł, w którym to napisano, kończył się stwierdzeniem, że po ponad 30 latach fotografują prawie wszyscy i to dużo częściej niż np. Japończycy z końca lat 70. Teza, którą miała wesprzeć ta obserwacja, nasuwa się sama i trudno z nią polemizować.

Ale jest przecież grupa ludzi, którzy fotografują nie po to, by zabić wyrzuty sumienia z przepuszczania czasu przez palce, ale… no właśnie po co, dlaczego? No właśnie – każdy ma pewnie odrobinę inne uzasadnienie. Jedni chcą uwiecznić, zatrzymać ważne i przyjemne chwile, inni lubią moment zadowolenia z fajnego kadru, złapania odpowiedniego momentu czy uchwycenia świateł i cieni w odpowiedni sposób. Są też tacy, którzy pragną uznania – wystaw, nagród, publikacji.

Tak czy inaczej – nie przejmujmy się Susan Sontag, róbmy zdjęcia, byle nie było to bezmyślne pstrykanie.

Lubie!
0