Tytuł odnosi się do zdjęcia z wpisu, w którym raz już pisałem o olbrzymich kamiennych dzbanach (amforach?) z Laosu. Gdy wybierałem te zdjęcia parę lat temu, po prostu brałem te, które mi się podobały. Przypadkiem znalazły się dwa prawie identyczne ujęcia – no cóż, niech już zostaną. Amfory są wszak tak ładne, że można na nie spojrzeć jeszcze raz, nawet jeśli ujęcie jest prawie identyczne. Różnica w numeracji klatek to 3, więc powstały prawie że po sobie.
Miesięczne archiwum: listopad 2017
Lepioszka
W zeszłym tygodniu przypadkiem przeglądałem stare zdjęcia i natrafiłem na fotografie, o których opowiadałem w ostatnim wpisie. Wracaliśmy spod Piku Lenina i samochód zatrzymał się gdzieś na stepie. Już nie pamiętam po co czy dlaczego. Ale zjedliśmy coś w jurtach (zupę, która gotuje się na pierwszym zdjęciu) i widzieliśmy też pieczenie lepioszek w warunkach jurtowych.
Pieczątka
Widoczne na zdjęciu dziwne stemple z piórek pierwszy (i ostatni) raz widzieliśmy w Kaszgarze. Wcześniej, w Kirgistanie, napotkaliśmy ich uwspółcześnione wersje, które widoczne są w lewym dolnym rogu. Końcówki piór zastąpiono w nich drucikami (może gwoździkami) osadzonymi w drewnianym korpusie.
A do czego służy ten przyrząd? Do ozdabiania lepioszki, płaskiego chleba popularnego w tamtej części Azji. W warunkach stacjonarnych ciasto jest przyklejane do półokrągłego wnętrza pieca (wisi na suficie), w jurcie na stepie widzieliśmy metalową kozę, na niej coś jak gigantyczny wok, a lepioszki były klejone od środka, ale nie wisiały. No i wbrew temu, co pisze Wikipedia, daje się do niej drożdże, przynajmniej czasami.
Zza drzew
Na krawędzi
O drodze z La Paz do Rurenabaque już pisałem. La Paz leży wysoko. Na tyle, że jeśli ktoś tam przyleci z nizin, może zapaść na chorobę wysokościową. Na pewno zaś osoby niezaaklimatyzowane męczą się z każdym robionym krokiem.
Z kolei Rurenabaque leży na nizinach. Zjazd z wyżyn La Paz jest bardzo spektakularny. Droga oplata góry, przytulając się do nich ściśle. W autobusie podróż jest w miarę bezpieczna, trochę gorzej mają rowerzyści, szczególnie jeśli spotkają się na zakręcie z autobusem. Pasażerom tego ostatniego pozostaje chłonięcie widoków, których nie da się zapomnieć. Potem z wolna gasną światła, przychodzi noc, podróżni zasypiają, by obudzić się rankiem na zupełnie płaskim terenie.