Kiedy pierwszy raz miałem stanąć na morenie lodowca (a było to w lipcu 2004 roku w Kirgistanie), nie wiedziałem, co to jest. Pamiętałem tylko z geografii, że jest coś takiego jak morena, że ma coś wspólnego z lodowcami. Gdy się tam znalazłem i w ciągu kilku następnych dni wszystko stało się jasne. Ale zacząć trzeba od lodowca.
W górach odpowiednio wysoko ciągle przybywa śniegu. Jak pada, to pada tylko śnieg, a z powodu niskich temperatur prawie wcale się nie topi. Pewnie latem przy ostrym słońcu zdarza się, że coś się podtapia, z pewnością odrobine sublimuje, ale kierunek jest jeden – przybywa go. Jak to się dzieje, że góry nie rosną w nieskończoność, przecież przez setki tysięcy lat śniegu przybywa i przybywa!? Ano dlatego, że gdy śniegu jest odpowiednio dużo, jego górne warstwy zaczynają ściskać dolne, które przekształcają się w lód. Jeśli lodu jest odpowiednio dużo i dodatkowo znajduje się na zboczu, zaczyna płynąć. Zachowuje się nie jak woda, bardziej jak gęste ciasto przygotowane na placek.
Lód lodowcowy z jednej strony jest twardy, z drugiej plastyczny. Płynie. Szybkość tego ruchu może być zdumiewająca. Przeczytałem, że największą zanotowano na Grenlandii i wyniosła ona 49 metrów na dzień! Daje to około metra co pół godziny! Taki ruch można już nieomal zauważyć, ale lodowce, na których ja byłem, tak nie pędziły.
Wróćmy jednak do moreny. Lodowiec ciągnięty w dół przez przyciąganie ziemskie rozpycha się. Musi wcinać się w materiał, który jest przed nim. Jak każda w miarę płaska rzecz pchana lub ciągnięta po piasku pokrywa się z przodu i po bokach piaskiem, tak i lodowiec z przodu i z boków jest „brudny”. I ta brudna część lodowca to właśnie morena – czołowa lub boczna. Jest też kilka innych rodzajów, ale będąc na lodowcu, widzi się właśnie te dwie.