Tiahuanaco

Tiahuanaco

Gdy pisałem o rysunkach w Nazca, wspomniałem o tym, że niektóre miejsca mamy w głowie jako kultowe, a przy odwiedzinach tracą cały powab. Pasuje jak ulał do Tiahuanako, zwanego też Tiwanako.

Zawsze kojarzyło mi się z jakąś magnetyzującą archeologiczną tajemnicą. Tyle tylko, że tajemnicy nie da się oglądać. Dodatkowo to, co można oglądać, znajduje się w muzeum. Na szczęście muzeum jest na miejscu i zostały zaprojektowane oraz wykonane ze smakiem. Swoim wystrojem (surowy beton) nawiązuje do kamiennych budowli i rzeĹşb. Znajduje się tam wszystko, co ciekawe (pomijając zapewne przedmioty skradzione) w Tihuanaco. Wtedy drobnym problemem był brak angielskojęzycznych etykiet, ale jakoś sobie radziliśmy. Tak więc muzeum były mocnym punktem wizyty w Tiahuanaco. I pierwszym.

Na miejsce wykopalisk idzie się potem. I tu rozczarowanie – zostało niewiele i jakoś mało atrakcyjnie „wystawione”. Najciekawsze obiekty, czyli Brama  Słońca czy Monolit Ponce’a, zostały ogrodzone – i to nie dyskretnym sznurkiem, ale siatką i drutem kolczastym. Nie muszę dodawać, że znacznie utrudniało to robienie zdjęć. I tak niepozorne płyty kamienne okazały się najbardziej fotogeniczne. Po części dzięki chmurom.

Lubie!
0

Wieże i my

Torres del Paine i myPark Torres del Paine to jedno z tych miejsc, które warto odwiedzić. Najważniejszym punktem wycieczki do tego miejsca jest odwiedzenie granitowych wież, które wyrastają około kilometra powyżej otoczenie. Pewnie największą frajdę sprawiają wspinaczom, ale i zwykli „deptacze” mogą mieć wiele radości z obcowania z nimi.

O samej wycieczce do parku jeszcze napiszę. Teraz o wieżach – sięgają 2,5 km nad poziom morza. Klasykiem jest wstanie wcześnie rano i obejrzenie ich o wschodzie słońca. Śpi się na kempingu, wstaje po ciemku i takoż w mroku idzie się górskimi ścieżkami. My się o mało co nie spóźniliśmy na ten spektakl, ale przyspieszyliśmy w odpowiednim momencie i zdyszani wpadliśmy na miejsce, skąd się go ogląda. Pechowo było trochę chmur i słońce nie było bardzo intensywne. Tym niemniej wieże wyglądały imponująco.

Nie daleko, bo ok. 150 km dalej jest Fitz Roy – również skalisty szczyt o podobnych charakterze, którego zdobywanie można obejrzeć w filmie Wernera Herzoga „Krzyk kamienia”. Sam film jakoś wielkiego wrażenia na mnie nie zrobił, ale, jako że filmów o górach w roli głównej nie ma wiele, na pewno warto go zobaczyć. Z filmów górskich najbardziej polecam „Czekając na Joe”. Za tytuł dystrybutorowi należy się lanie, ale sam film… Jest to paradokument, ale trzyma w napięciu nie gorzej niż najlepsze fabuły. Tym bardziej, że jest oparty na prawdziwych wydarzeniach. Wydarzeniach – dodam – niesamowitych. Żeby nie odbierać przyjemności oglądania, nic więcej nie napiszę. Gdyby ktoś zachęcony przeze mnie go obejrzał, proszę podzielić się wrażeniami.

Lubie!
0

Herbaciane pole

Herbaciane poleHerbaciane pole było niedawno, ale z oddali. Dziś w średnim zbliżeniu. Dopiero tutaj widać, jak wyglądają „krzewy” herbaciane. Piszę w cudzysłowie, bo krzewami są dzięki przycinaniu. I dzięki temu mają ciągle świeże, młode liście.

Te zdjęcia pochodzą z wypadu na własną rękę, kiedy zachęceni opowieścią jakiegoś mieszkańca naszego hostelu, wsiedliśmy do autobusu i wysiedliśmy za miastem. Mogliśmy swobodnie chodzić między wzgórzami, między rzędami herbacianych krzewów. Na tyle swobodnie, że zrobiłem kilka zdjęć z bliska osobom zbierającym liście. Nie robiły problemów.

Dzień wcześniej pojechaliśmy na wycieczkę, która miała swoje zalety, choć akurat zdjęć wtedy nie zrobiłem zbyt ciekawych. Ale zwiedziliśmy wytwórnię herbaty Boh i kupiliśmy paczkę saszetek do sporządzania herbaty mrożonej o smaku czarnej porzeczki. Smakowała nam tak bardzo (choć to bardziej napój herbaciany), że poprosiliśmy znajomych, którzy jechali rok póĹşniej, by nam ją przywieĹşli.

Na koniec ciekawostka wyczytana w Wikipedii. Chiński znak oznaczający herbatę czyta się na dwa sposoby (w różnych dialektach) – albo „te” (stąd angielskie tee i inne podobne słowa na zachodzie Europy) albo „cza” (m.in. rosyjski, ale też indyjski „czaj”). U nas herbata pochodzi od słowa „herba” (ziele), ale już „czajnik” ma wyraĹşne konotacje ze wschodnią wersją słowa herbata.

Lubie!
0

Pszczoła

PszczołaW poprzednim wpisie wspomniałem już o moim pierwszym cyfrowym aparacie. Poza innymi, miał i tę zaletę, że oferował tryb makro. Dodatkowo kupiłem do niego adapter szerokokątny, który po odkręceniu pierwszej soczewki zmieniał się w makro. Tak więc sumarycznie mały aparacik dawał za niewielkie pieniądze całkiem sensowny tryb makro. Moja obecna małpka (G11) też potrafi robić zdjęcia makro, ale nie z taki powiększeniem. Podejrzewam, że jest to kwestia adapteru. Ale stary (choć go mam), nie pasuje do nowego aparatu.

W lustrzance makro (lub coś zbliżonego) realizowałem obiektywem Sigma 70-300 mm f/4-5.6 APO DG Macro. Makro było tylko przy najbardziej wysuniętej ogniskowej, ale znowu ratowałem się soczewką. Tym razem zrobioną ze zniszczonego filtru i soczewki do okularów (o odpowiednio dostosowanej średnicy). Wiadomo, że jakość optyczna takiego zestawu nie była idealna, ale lepiej zrobić nieidealne zdjęcie niż nie zrobić go wcale.

Lubie!
0

Liście

Liście na działceW „Idiocie” jest scena, kiedy książe Myszkin rozmawia z pannami Jepanczynównami. W pewnym momencie pod wpływem opowieści rodem z dalekich krajów Adelajda, miłośniczka malowania, rzuca hasło, że koniecznie muszą wyjechać za granicę, bo tutaj to ona nie ma tematów do obrazów. Na to odzywa się matka, mówiąc, że jeśli tutaj ich nie nie znajduje, nie dostrzeże ich również za granicą.

Nie do końca się z tym zgadzam, bo – jak już pisałem – nasze pobudzenie nowymi obrazami największe jest na początku, a potem opada. Jest to naturalna cecha ludzkiego umysłu i pewnie dlatego trudno jest dostrzec ciekawe motywy we własnym otoczeniu.

Nie będę tu kreował się na takiego, co potrafi, bo często nie potrafię. Ale czasem mi się zdarza. Powyższe zdjęcie powstało na działkach w Kaczkach Ĺšrednich, wiosce, w której się wychowałem. Szczegółów zupełnie nie pamiętam, ale po EXIF-ie i samym zdjęciu widzę, że zrobiłem je pod koniec lata moim pierwszym cyfrowym aparatem. Jego szczególną cechą był uchylny ekranik. Ta funkcja znakomicie ułatwia robienie takich zdjęć – z żabiej perspektywy. Jego następca u mnie koniecznie musiał mieć taką możliwość. I ma – to Canon G11.

Lubie!
0

Recykling i mleko

Recykling i mlekoCo Ty wiesz o recyklingu? Tak mógłby zapytać mieszkaniec mniej rozwiniętego kraju przedstawiciela cywilizacji zachodniej. U nas przetwarzenie to przeważnie przemielenie/stopienie i wykorzystanie w charakterze surowca. W Laosie na przykład puszkę po skondensowanym mleku przerabia się na lampę. W innych miejscach widziałem np. opony przerabiane na… wiadra.

W biedniejszych krajach przede wszystkim przedmioty żyją dużo dłużej. W Gruzji jechałem taksówką w wieku ponad 20 lat. Czytałem, że samoloty po wylataniu odpowiedniej liczby godzin lądują (sic!) np. w Afryce, gdzie dalsze lądowanie przychodzi im pewnie z większym trudem, ale przez jakiś czas udaje się.

A teraz o mleku. Zagęszczone mleko jest bardzo popularne w Azji południowo-wschodniej. Nie wiem, jak wykorzystują je mieszkańcy, ale turyści mogą kupić np. naleśniki polewane gęstą, słodką cieczą. Гущёнка jest też popularna za naszą wschodnią granicą. Ja też ją lubię, choć rzecz jasna w umiarkowanych ilościach.

Lubie!
0

Żar epoki

Ĺšwiątynie AngkoruJonasz Kofta śpiewał kiedyś, że chłodu użyczą tylko drzewa, tylko liście. Jeśli chodzi o zasadniczą wymowę tamtej piosenki, to zgadzam się w całej rozciągłości. Ale akurat podczas zwiedzania Angkoru chłodu zaznaje się w inny sposób. Oczywiście – fotografowie poważnie podchodzący do swojego hobby lub zawodu wstają z kurami (lub przed nimi) i gdy słońce wychyla się zza horyzontu, już czekają z aparatami gotowymi do strzału. Potem, gdy słońce jest w zenicie i praży, odsypiają w hotelach (lub segregują zrobione zdjęcia), by wieczorem znów pojawić się na stanowisku.

My tak nie robiliśmy, zwiedzaliśmy cały czas (z wyjątkiem nocy oczywiście). A w najgorszym upale najlepsze schronienie przed żarem dawały właśnie mury. Chciałoby się dodać „starożytne”, ale nie. Państwo Khmerów istniało w średniowieczu. Obecnie prezentuje się okazale, ale oczywiście tylko jako ruiny. Wtedy było największym miastem na świecie z imponującą liczbą miliona mieszkańców. Dla porównania Warszawa tę liczbę osiągnęła po raz pierwszy w roku 1925, kolejny po trzydziestu latach.

Lubie!
0

Zielone wzgórza

Pola herbacianeWszyscy pamiętamy piosenkę „Zielone wzgórza na Soliną”. Ja też, choć poza strzępkiem melodii i tytułowymi słowami w pamięci nie utkwiło mi wiele więcej. Każdy chwali swoje, ale muszę obiektywnie przyznać, że najbardziej zieloną zieleń widziałem nie w Bieszczadach, ale w Kambodży. Wjechaliśmy tam w okresie, kiedy dopiero wzrastał ryż, a pola były zalane wodą. I rzeczywiście – młody ryż jest bardzo zielony, a wrażenie to potęgowała olbrzymia powierzchnia pokryta roślinami.

Druga niesamowita zieleń, ale już tylko na zdjęciach, to herbaciane pola w Malezji. Na żywo były zielone, ale nie aż tak. Herbata potrafi być dużym drzewem, ale gdy się ją uprawia, jest formowana, by była krzakiem. Zbiera się oczywiście tylko świeże listki, więc są one (krzaki) nieustannie przycinane. Do zbierania herbacianych liści wykorzystywani są robotnicy ze Sri Lanki, bo Malezyjczycy okazali się za drodzy.

Lubie!
0

Oko w oko

Tukan zielonodzioby

Największą atrakcją okolicy, w której powstało to zdjęcie, są oczywiście wodospady Iguazu. Ale po stronie brazylijskiej jest też Parque des aves, który parkiem nie jest, raczej zoo. Ptasim zoo. Jego cechą charakterystyczną jest swobodny dostęp do ptaków. Teraz staje się to powoli standardem, ale wtedy było atrakcją. Ale nawet na dzisiejsze standardy dostęp do ptaków był bardzo swobodny. Ptaki czuły się dobrze, bo np. widzieliśmy polowanie na ryby (zakończone sukcesem).

Chyba najciekawszym okazem w zoo był tukan olbrzymi (ten najpopularniejszy, z pomarańczowym dziobem). Nie bał się ludzi i dało się go pogłaskać. Obadał też dziobem mój statyw. Można się było przekonać, że ten olbrzymi dziób jest leciutki, bo w środku pusty. A sam tukan wygląda jak model z plastiku. O ile się nie ruszał.

Lubie!
0

Uliczka

UliczkaOdwiedzając różne miejsca (a raczej wyjeżdżając z nich), zastanawiam się, jak będą wyglądały za rok, dwa, dziesięć czy dwadzieścia. Oczywiście w zdecydowanej większości z nich nie byłem i nie będę powtórnie. Jest tyle ciekawych rzeczy do obejrzenia, że trochę szkoda wracać tam, gdzie się już było. Choć wiem, że opinia inż. Mamonia z „Rejsu” ma też zastosowanie do miejsc wakacyjnego wypoczynku. Z drugiej strony taka Kambodża na przykład (ze zdjęcia powyżej), to nie jest typowy wypoczynek.

Tak czy inaczej – są ludzie, którzy odwiedzają dany kraj wiele razy i mogą się mienić znawcami. Ja dwa razy (podczas dwóch różnych wyjazdów) byłem tylko w Kirgistanie i w Indiach – nie licząc krótkiego tranzytu na Białorusi czy w Rosji. Kirgistan też był można rzec przejazdem, ale jednak spędziłem tam za drugim razem ok. tygodnia. Tyle tylko, że było to rok po roku, więc trudno mówić o jakichś zmianach. Nawet taksówkarz, który za pierwszym razem wiózł nas z Biszkeku do Oszu, był na tym samym bazarze rok póĹşniej.

Z Indiami było inaczej. Oba wyjazdy dzieliło jakieś pięć lat. Zmiany? Wtedy jeszcze nie było ich za wiele widać. Najważniejsza to dostępność bankomatów. W grudniu 1998 tropiliśmy to urządzenie z pomocą motorikszarza (z sukcesem). W 2003 napotykało się je co kilka ulic. W 2003 dzwoniliśmy z budek – punktów usługowych. Dostęp do poczty elektronicznej był rarytasem. Teraz turyści zabierają notebooki, żeby cały czas być „na fejsie”.

Ciekaw jestem, jak zmieniła się powyższa uliczka w Phnom Penh. Nawet na tamte standardy była w kiepskim stanie. Ale czy teraz jest w lepszym? Nie postawiłbym na to dużych pieniędzy.

Lubie!
0