Jak już kiedyś pisałem, fotografując, warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Często jest tak, że są naturalne ujęcia, miejsca, które od razu wybiera każdy fotograf. Są gwarancją dobrego zdjęcia. Tyle tylko, że zdjęcia takiego samego, jak tysiąc innych. Kiedyś byliśmy w Etiopii przy wodospadzie, który jest początkiem Nilu Błękitnego. Mieliśmy pecha, bo była pora sucha, więc wodospad był marny. Ale i mieliśmy też szczęście, bo u jego podnóża było sporo suchego miejsca. Rozbiliśmy więc namiot i przenocowaliśmy. Turyści szybko zniknęli i mieliśmy cały wodospad dla siebie. Oczywiście robiliśmy zdjęcia. Teraz już nie pamiętam, ale chyba Gosia zrobiła coś innego – fotkę nie frontalną, ale gdzieś z dołu, nieomal spod strumienia wody. Wtedy otworzyły mi się oczy i stwierdziłem, że to dużo lepsze niż typowe widoki.
Rano zjawił się chłopiec, by nam coś sprzedać. Nie byliśmy zainteresowani. Gdy wracaliśmy, towarzyszył nam i, chcąc jednak dokonać jakiejś transakcji, starał się być miły. Mówił, gdzie należy uważać, gdzie jest najlepsza ścieżka oraz – co mnie szczególnie irytowało – skąd należy robić zdjęcia. Należy, można – wszystko jedno. Rzeczywiście, pokazywał punkty, z których był wspaniały widok. Jednak ja, zdenerwowany, ignorowałem jego rady. Bo co za radocha zrobić takie zdjęcie, jakie przede mną stu ludzi? Czasem jest, bo trudno spodziewać się, że każde będzie unikatowe. Ale jednak jest satysfakcja, gdy kopię znanego ujęcia zrobię sam, dojdę do niego samodzielnie, a nie ma jej, gdy ktoś mi powie: stań tu, skieruj aparat w tamtą stronę. Wtedy stajemy się automatem do naciskania migawki.
A jaki związek powyższego wywodu z Angkorem? Budowle Angkoru są piękne i często charakterystyczne, ale warto też zwracać uwagę na detale, których akurat tam nie brakuje. Czasem są ciekawsze niż same świątynie. Fotografując cokolwiek, warto o tym pamiętać.