Wzywamy

Hoi-an to nie tylko wspaniały japoński most i piękna starówka. A raczej – piękno starówki to nie tylko ładne budynki, ale także urokliwe sklepiki. Jak ten – z gongami.

Lubie!
0

Nie tylko kiecki

535DSC_2109

O Hoi An już było. To miasto krawców, ale ubrań tam nie kupiliśmy. To zdjęcie powstało ostatniego dnia, kiedy w oczekiwani na odjazd chodziliśmy trochę bez celu.

Lubie!
0

Ocalone centrum

508DSC_1927

Hoi An to miasto krawców. Rzeczywiście, mnóstwo tam sklepów z ubraniami, w większości oczywiście damskimi. My tam zakupów nie zrobiliśmy, bo sukienkę Gosia kupiła wcześniej, w innym mieście. Niestety, u źródła ubrania były tańsze, ale nic nie dało się z tym zrobić.

Poza japońskim mostem, o którym już wspominałem, spektakularnych zabytków w mieście nie ma. Ale całość znajduje się na liście światowego dziedzictwa kultury Unesco i jest bardzo urokliwa. Można odnaleść tu polski akcent. W latach 90. władze chciały wyburzyć stare budynki, ale sprzeciwił się temu polski archeolog, pracujący w pobliskim My Son. Za jego namową zmieniono plany, odrestaurowano centrum i Hoi An stało się stałym punktem na mapie wycieczek po tej części Wietnamu.

Lubie!
0

Japoński most w Wietnamie

Most w Hoi-an

Hoi-an kojarzy nam się głównie z setkami sklepów z odzieżą – głównie damską. W przewodniku było określane „miastem krawców” i jak najbardziej słusznie. Sklepów było pełno i wybór bardzo bogaty. Nie było chińszczyzny tylko oryginalne ubiory i z tego co pamiętam, każdy sklep miał trochę inny asortyment.

Jednak kiecki, choćby najpiękniejsze, nie są ciekawym obiektem dla fotografa (szczególnie na plastikowych manekinach). Zamiast tego prezentuję most – wyjątkowy most. Zbudowała go ponad 500 lat wcześniej społeczność japońska. Przetrzymał trzęsienia ziemi, ale nie dał rady Francuzom, którzy „przystosowali” go do ruchu kołowego, spłaszczając jego nawierzchnię. Na szczęście w 1986 został odrestaurowany i w roku 2005 wyglądał jak zupełnie oryginalny zabytek.

Gdyby kogoś zainteresował temat, a także chciał się czegoś dowiedzieć o Hoi-an, polecam film umieszczony na stronie Unesco.

Lubie!
0

Wejście smoka

Głowa smoka - Wietnam

Niedaleko Hoi An są świątynie My Son, które zwiedziliśmy, dojeżdżając do nich na motocyklu. Było to moje pierwsze prowadzenie podobnej maszyny od… wielu lat. Jakoś się udało, choć nie było łatwo. Sporym utrudnieniem był np. suszący się na szosie ryż (gdzieś przecież trzeba to robić) lub Wietnamczycy nie używający po zmroku świateł w swoich motocyklach.

Następnego dnia włóczyliśmy się to tu, to tam, czekając na wyjazd z miasta, ale jeszcze tego wieczoru, kiedy wróciliśmy ze świątyń, czekało nas ciekawe widowisko. Po mieście krążyły grupki nastolatków wyposażone w smoki oraz bębny.

Do obsługi smoka potrzeba było kilku osób – np. jedna trzymała sporą głowę, a pozostałe wiotki, szmaciany tułów. Czasem kilku chłopaków trzymało platformę, z której wystawał długi bambusowy kij, na szczyt którego wchodził jeden ubrany w smoka. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie bicia w bębny, z których przynajmniej niektóre były umieszczone na wózkach.

Nie dowiedzieliśmy się, co to za święto czy zwyczaj. Jakiś zagadnięty człowiek coś tam wybełkotał o zabawach chłopców. Ja oczywiście próbowałem sfotografować „coś”. Kilka prób z lamą błyskową dało marny rezultat. Potem po prostu wydłużyłem czas i chyba zwiększyłem czułość. Z niewiadomych względów tej informacji w EXIF-ie nie ma, ale niebo nie jest czarne, tylko szare (spory szum), więc tak musiało być.

Fotografowanie na czasie rzędu 2 sekundy daje niepewne rezultaty (jeśli aparat trzymamy w ręce, a obiekty się poruszają). Nie pozostaje nic innego, jak próbować wiele razy i liczyć na szczęście. Jeśli na ono nie sprzyja, można sobie dopomóc, lekko „dobłyskując” lampą. Albo pstrykając więcej klatek. Mi udały się dwie, w tym jedna umieszczona powyżej.

Lubie!
0

Kosze, koszyki i koszyczki

Kosze, koszyki i koszyczki - Wietnam, HanoiNo proszę, zaplątało mi się jedno pionowe zdjęcie… Ale do rzeczy. Stare miasto w Hanoi jest bardzo malownicze. Najgorszą rzeczą przy pierwszym kontakcie było to, że ulice zmieniają nazwy. Idziemy ulicą o jakiejś nazwie, po chwili na murach pojawiają się tabliczki z innymi napisami, by ponownie się zmienić. Zdaje się, że do nazw dodawane są fragmenty oznaczające początek, środek i koniec ulicy. Ale w taki dziwny sposób, że poszczególne nazwy nie są do siebie podobne. Na mapach (przynajmniej naszej) niestety są tylko „główne” nazwy, co bardzo utrudniało orientowanie się w terenie.

Na zdjęciu widać rower, do niedawna główny środek lokomocji w Wietnamie. Ale już gdy my tam byliśmy, stracił palmę pierwszeństwa na rzecz motocykli. Rzecz jasna chińskich, bo na japońskie nikogo nie było stać. Horrorem jest jazda – doświadczyliśmy tego, wypożyczając motocykl. Czekało na nas wiele niespodzianek – ryż suszony na asfalcie, ciężarówki nie zważające na motocyklistów, po zmroku inni motocykliści, którzy używanie światła uważają za ekstrawagancję. To wszystko poza miastem. W mieście, w godzinach szczytu obok siebie jedzie pięć, sześć pojazdów, czyli odległości między motocyklami (zarówno z boków jaki przed oraz za) wynoszą po kilkadziesiąt centymetrów.

Lubie!
0