To nie pierwszy raz, że zdjęcia z tego samego miejsca lądują po sobie. Znowu przedstawiam zdjęcie z wodospadów Iguazu, ale tym razem jesteśmy bliżej wody. Na tyle blisko, że – kto wie – może pył wodny leciał na aparat i obiektyw. W takiej sytuacji trzeba chronić przynajmniej przednią soczewkę. Aparatowi raczej nic się nie stanie, nawet jeśli nie jest wodoszczelny, ale jeśli zamoczymy szkło, zdjęcia po prostu nie wyjdą. Warto więc trzymać dekielek na obiektywie, jak najwięcej kadrować w głowie, a potem szybko robić zdjęcia.
Archiwa tagu: wodospad
Przez tęczę
Wodospady Iguazu były już wiele razy – z bliska, z daleka, trafiła się też tęcza. W zasadzie użyłem złego słowa, bo tęcza jest tam praktycznie cały czas (o ile jest słonecznie). Woda spada bez przerwy, w powietrzu unoszą się jej kropelki, promienie słońca (o ile są) rozpraszają się. Wszystko jest kwestią odpowiedniego kąta obserwacji.
Kipiel
Tak jak obiecałem tydzień temu, dziś inne spojrzenie na wodospady Iguazu. Konkretnie na ten największy, najbardziej okazały – Gardziel Diabla (Garganta del Diablo).
Widzieliśmy go na koniec pierwszego dnia (argentyńskiego) i taka kolejność była dobrym pomysłem. Gdyby nie to, pewnie pozostałe miejsca odbieralibyśmy jako gorsze od tego. A tak mieliśmy stopniowanie emocji ze spektakularnym finałem.
Do tego wodospadu idzie się po kładkach przez dość leniwie płynąca rzekę. Dopiero na środku jest wielki uskok i tam woda przyspiesza, waląc się potężną siłą w dół. Tego dołu miejscami nie widać, bo ciągle jest zakryty przez pył wodny. Gdzieś w skałach, pod wodospadami swoje gniazda mają jaskółki lub coś podobnego. Co chwila nurkują w kipiel i wylatują z niej.
Aby sobie wyobrazić całość, polecam obejrzeć zdjęcie z góry, którego oczywiście ja nie miałem jak zrobić. Ale od czego jest Internet?
Za tęczą
Iguazu ma wiele oblicz. Każdy obiekt ma wiele oblicz, bo można go fotografować z różnych stron, w różny sposób i w różnych porach. Wodospady Iguazu dodatkowo to nie jeden obiekt, a rozległe miejsce, więc pod jedną nazwą kryje się wiele obiektów. Dlatego to zdjęcie trochę różni się od poprzedniego. Następne, za tydzień, będzie zupełnie inne.
Z krzaków
Zdjęcie z tego miejsca już pokazywałem. Warto sprawdzić, jak się różni od tego. A różni się, co dowodzi to tylko starej prawdy, że po pierwsze fotografia to nie obiektywny zapis rzeczywistości, a subiektywna wizja autora (oczywiście w pewnych granicach), po wtóre – każdy obiekt można przedstawić na wiele sposobów.
Tak, na pierwszym planie widać tzw. gwiazdy betlejemskie, czyli wilczomlecze nadobne. Pochodzą z Ameryki Środkowej, ale jak widać rosną też po drugiej stronie globu i to w stanie dzikim.
Iguazu
Niedaleko miejsca, w którym znajdują się wodospady Iguazu, spotykają się granice trzech państw: Paragwaju, Brazylii i Argentyny. Ale słynne wodospady leżą tylko między dwoma ostatnimi państwami.
Naszą bazą było argentyńskie miasto Puerto Iguazu. Klimat panuje tam tropikalny, więc nasze puchowe śpiwory natychmiast złapały wilgoć i oklapły. Na szczęście nie były potrzebne, bo w tropikach nie tylko jest mokro, ale i gorąco.
Do wodospadów pojechaliśmy autobusem, który zawiózł nas do budynku parku narodowego, a dalej poruszaliśmy się głównie piesze. Iguazu słusznie mają liczbę mnogą, bo na rzece jest cała masa katarakt. Jedne większe, inne mniejsze, a jeszcze inne gigantyczne. Ogląda się je też w różny sposób – czasem z lekkiego dystansu, czasem z większego oddalenia, a niekiedy „twarzą w twarz”. To ostatnie jest szczególnie przyjemne, bo przyjemności obcowania z żywiołem dochodzi doświadczamy dającego ochłodę kontaktu z pyłem wodnym, znoszonym przez wiatr.
Warto wybrać się na wycieczki po obu stronach granicy. bo w Argentynie jesteśmy mniej lub bardziej, ale jednak wewnątrz, a w Brazylii mamy możliwość podziwiania panoramy. Bez względu na to, z której strony patrzymy, wodospady Iguazu to jedno ze wspanialszych miejsc, jakie oglądałem.
Krople rosy
Przyznam, że z tym zdjęciem miałem problem. Nie mogłem go nigdzie umiejscowić i dopiero analiza danych z EXIF-a naprowadziła mnie na właściwy trop.
Zdjęcie powstało w Argentynie, w parku wodospadu Iguazu. O samym wodospadzie jeszcze będzie, bo i będą fotografie z kaskadami. Ale park to nie tylko wodospady – dookoła nich jest tropikalny las z różnymi ciekawymi obiektami do fotografowania, jak choćby kwiatostanami trawy z kroplami rosy. W (prawie) każdym miejscu coś takiego można znaleĹşć. Fotografia ma taką właściwość, że pozwala przeskalować do jednego rozmiaru potężną górę i małego robaczka, wielki wodospad i krople rosy na trawie. Dlatego robiąc zdjęcia, warto mieć oczy szeroko otwarte, patrzeć przed siebie, pod nogi oraz na boki. Nie zawsze to, co największe, najlepiej wygląda na zdjęciu.
Wodospad
Zastanawiałem się, czy temu wpisowi nie dać tytułu „Ĺšwiatło, głupcze!”. Bo pomijając miejsce, które samo z siebie było urokliwe, to dużo temu zdjęciu daje właśnie światło. Ta sama lokalizacja, ale sfotografowana w południe, byłaby najwyżej widoczkiem na typowe wakacyjne zdjęcie. Z kolei fotografia wykonana wieczorem miałaby zupełnie inny klimat.
Do tego miejsca w Laosie przyjechaliśmy, żeby… dziewczyny mogły pojeĹşdzić na słoniach. Wtedy podróżowały z nami Iwona i Ania. Ja na słoniu już jeĹşdziłem w Indiach, bezskutecznie poszukując tygrysów w parku im. Jima Corrbetta, więc tym razem pojechały one. Samo miejsce zapamiętałem też dlatego, że spaliśmy chyba najtaniej w całej podróży, bo za 1,5 dolara za bungalow. Fakt, że w środku było tylko łóżko i czystością nie grzeszył, ale kto by zwracał uwagę na takie drobiazgi. Tym bardziej, że przed chatką był hamak, na którym można się było miło bujać. W sumie – żyć, nie umierać.
Aha – w moim blogu pojawi się jeszcze jedno ujęcie z tego miejsca. Za jakiś czas.