Dzień przed zrobieniem tego zdjęcia byliśmy w polskie ambasadzie po paszport dla Gosi. Nasza trasa musiała ulec zmianie. Po powrocie z Aconcagui planowaliśmy jechać na południe, ale gdy zaaferowani wrzucaliśmy informacje na naszą stronę, ktoś świsnął nam plecak. Straty były – aparat, czeki podróżne, trochę gotówki i paszport. Niestety, bez tego ostatniego nie byliśmy w stanie kontynuować podróżny. To znaczy przejechalibyśmy jeszcze kawał Argentyny, ale już do Ziemi Ognistej byśmy nie dotarli, bo jedyna droga wiedzie przez Chile. W planach mieliśmy jeszcze inne kraje, więc – tak czy inaczej – musieliśmy wyrobić tymczasowy paszport.
Na szczęście obyło się bez komplikacji i zanim wyruszyliśmy na południe kraju, mogliśmy się zrelaksować w Buenos Aires. Proszę mnie dobrze zrozumieć – „zrelaksować” oznaczało spokojne włóczenie się po mieście, podglądanie ludzi, a nie żadne ekscesy.
W jednym z turystycznych zakątków miasta na stoisku z pocztówkami zobaczyłem kilka poświęconych Che Gevarze. Prezentuję tę najmniej dosłowną, ale zawierającą wszystko.