Wycieczka z półki

Ciepłe Ĺşródła niedaleko San Pedro de Atacama

Nie lubię uczestniczyć w wycieczkach, które organizuje ktoś. Powód jest prosty – gdy jadę sam, to ja decyduję o wszystkim, gdzie, kiedy, jak i jak długo. Gdy biorę gotowy pakiet, prawie zawsze okazuje się, że nie pasuje do mnie. Jeśli założymy, że nie mówię o całych wakacjach, ale o krótkim wypadzie do pojedynczego miejsca, sprawa wygląda trochę lepiej. Przynajmniej miejsce jest takie, jakie wybiorę. Ale z całą resztą sprawa wyglądać może tak, jak opisałem.

Przeważnie chodzi o rozłożenie akcentów – na co poświęcamy ile czasu. Choćby o to, że jako fotografujący mam inne potrzeby niż reszta turystów. Wejść obejrzeć, ew. posłuchać przewodnika, to dopiero początek. Potem chcę robić zdjęcia, a to czasem wymaga rozłożenia statywu, wdrapania się na jakieś miejsce w celu złapania lepszego kadru i przede wszystkim często braku ludzi. Moje doświadczenia są też takie, że nierzadko podoba mi się nie to o innym.

Narzekanie narzekaniem, ale czasem organizowane wycieczki to najlepsza opcja, albo i jedyna. Szczególnie w przypadku miejsc trudno dostępnych, gdzie nie ma transportu publicznego, warto pojechać z wycieczką. Zwykle zawiera ona skondensowaną porcję atrakcji, więc dostaje się ich dużo, inna sprawa, jak jest z ich jakością (dogłębnie czy po łebkach).

Wycieczka do Salar de Uyuni, o której pisałem już wielokrotnie, była jedną z lepszych. Atrakcji było sporo, były różnorodne i można rzec w miarę wyczerpujące. Pamiętam, że jechaliśmy w dżipie z dwiema Argentynkami i parą ze Szwecji. Co do dziewczyn z Argentyny, nie mam zbyt wielu wspomnień. Ale o ile na nas kierowca zawsze musiał czekać, bo z wywieszonymi jęzorami biegaliśmy, badaliśmy i fotografowaliśmy, o tyle Szwedzi wyszli obejrzeli i czekali na wszystkich w samochodzie. Nie taniej by było obejrzeć to wszystko na ekranie telewizora?

Lubie!
1

Plankton na szczycie

Wulkan Licancabur, Boliwia

Wulkany pobudzają wyobraźnię, nie da się ukryć. Ziemia wydaje się być jednym z najbardziej solidnych fundamentów. Co prawda czasem się rusza (trzęsienia ziemi), ale raczej nie w Polsce (chyba że na terenach górniczych, ale wtedy najmniejsze drgania są sensacją). Z wulkanami też u nas krucho, a przynajmniej tymi, które wykazują jakąś aktywność, bo wygasłych trochę jest. Z wulkanem jest trochę jak z ziemią – niby stabilna góra, a może zacząć drżeć, pluć dymem, ogniem i lawą.

Powyższy wulkan został sfotografowany podczas wycieczki na solnisko Uyuni. Znajduje się blisko punktu startowego, czyli San Pedro de Atacama. Co tu dużo mówić, jest ładny. Klasyczny stożek i do tego wysoki, bo sięga prawie 6 tysięcy metrów. Tyle tylko, że okoliczny teren leży powyżej czterech tysięcy metrów (jezioro Laguna Verde jest na prawie 4700), więc wulkan ma niewiele ponad 1300 metrów wysokości. Tak czy inaczej – robi wrażenie. Na jego szczycie znajduje się najwyższe jezioro na świecie, a na dodatek podobno pływa w nim plankton!

Przeczytałem też, że pierwszymi zdobywcami byli prawdopodobnie Inkowie, bo ich zabudowania znaleziono blisko szczytu. Ciekawe, po co się tam pchali.

Aha – zdjęcie z tego co pamiętam, nie jest moje tylko Gosi.

Lubie!
0

Zdumienie

Uliczny sprzedawcaJedną z lepszych okazji do robienia zdjęć w podróży są różnego rodzaju „imprezy” – uroczystości, festiwale. Często dla takich wydarzeń nawet jedzie się w jakieś miejsce, sprawdziwszy wcześniej w kalendarzu. My mieliśmy szczęście kilka razy i trafiliśmy na coś, o czym nie wiedzieliśmy. W Etiopii, w Indiach (dwa razy), w Wietnamie, w Boliwii.

Właśnie z tego ostatniego kraju pochodzi dzisiejsze zdjęcie. Powstało ze skierowania obiektywu w bok – bo wydarzenie właściwe dopiero zbierało się w sobie do wystartowania, ale też dla tego, że takie „boczne” kadry to wydarzenia same w sobie. To migawka z mikrokosmosu codziennych zdarzeń, które – gdy w nich tkwimy – wydają się nudne, wręcz rutynowe. Dopiero osoba z zewnątrz jest w stanie je docenić i wyłowić. A przynajmniej robi to dużo łatwiej. Dlatego też uważam, że w danym miejscu warto robić zdjęcia od razu, kiedy nasze zdumienie jest największe, mamy największą czułość wyłapywania ciekawych widoków. Druga faza pstrykania to okres, kiedy zapoznaliśmy się z tematem i *wiemy* co jest ważne, reprezentatywne dla tego tematu. Ważna jest i faza pierwsza i druga. Dopiero gdy je połączymy, uzyskamy kompletny zestaw zdjęć ilustrujący dany temat.

Lubie!
0

Kaktusowa wyspa

Kaktusowa wyspa

Solnisko Uyuni powstało po wyschnięciu słonego jeziora. Na jeziorze były wyspy, i są teraz na solnisku. Jedna z nich jest obowiązkowym punktem wycieczek. Warto ją odwiedzić, bo jest bardzo ciekawa. Pokryta jest olbrzymimi kaktusami (do 10 metrów wysokości). Spoglądając z niej, ma się wrażenie otoczenia wodą, choć wiemy, że dookoła jest tylko sól.

Skały wyglądają jak pozostałości koralowców albo olbrzymie pumeksy. Wyspa nazywa się Isla del Pescado (Rybia wyspa), nazwa wzięła się z kształtu. Nie jest to jedyna wyspa, inna to wyspa Incahuasi, która wygląda podobnie. Polecam jej panoramę z angielskiej wersji Wikipedii.

Lubie!
0

W kapeluszu

Indianka w Boliwii

O Uyuni już pisałem. Dotarliśmy tam w Wielki Czwartek, a następnego dnia chodziliśmy po mieście, rozkoszując się egzotyką Boliwii. Wyjechać z miasta nie dało się (najbliższy autobus był za jakiś czas), ale i też nie chcieliśmy. Po Chile, było nie było zachodnim kraju, wreszcie mieliśmy coś innego.

Zaczęło się od tego, że gdy nasz samochód zatrzymał się, pojawiły się handlarki wszelkim dobrem. My kupiliśmy miejscowy ser. Był bardzo smaczny i poczęstowaliśmy nim naszych towarzyszy ze Szwecji. Wzięli kawałek, ale ze sporą rezerwą. Było to wszak zachowanie wielce niehigieniczne – nie wiadomo, kto robił ser, z czego, jak przechowywał, a teraz sprzedaje na ulicy bez żadnej chłodziarki. Zgroza!

Potem wszyscy pojechali dalej, a my zostaliśmy. Miasteczko samo w sobie nie było specjalnie ciekawe, ale że było inne niż miasta chilijskie, nam wystarczało. Na dodatek w Wielki Piątek zaczęło się coś dziać. Najpierw gromadziły się jakieś oddziały wojska, ale na szczęście tylko do przemaszerowały w takt jakiegoś marsza.

Potem zaczęli zbierać się ludzie z różnymi ciekawymi rekwizytami – wielkim krzyżem, Jezusem na tronie. Jezusem w trumnie. Były dziewczynki, które sypały kwiatki, był dym kadzidła. Kolorowa procesja trwała do wieczoru, ale więcej o niej napiszę, gdy pojawi się stosowne zdjęcie.

Lubie!
0

Zakonserowany w soli

Wrak na skrajuWracamy do Boliwii. Wrak jest na skraju solniska Uyuni, które jest pozostałością słonego jeziora. Jego powierzchnię pokrywa sól i w niektórych miejscach cienka warstwa wody (tam, gdzie jest niżej). Sól jest pozyskiwana, ale obecnie wykorzystuje się ją tylko lokalnie (eksport nie ma sensu). Siłą rzeczy odbywa się to głównie na obrzeżach solniska.

Po skończonej wycieczce wylądowaliśmy w miasteczku Uyuni. Była to nie lada atrakcja po pobycie w Argentynie i Chile, krajach bardzo zachodnich. Boliwia jest bardzo tradycyjna i egzotyczna, więc koloryt choćby ulicznych straganów bardzo nas ucieszył. Współtowarzysze naszej wycieczki chyba mieli na ten temat inne zdanie. Pierwsze, co zrobiliśmy, jeszcze na skraju solniska, to kupiliśmy od jakiejś kobieciny pysznego sera. Oczywiście inni uczestnicy wycieczki uznali, że to podejrzanie niehigieniczne i poczęstowani, tylko z grzeczności spróbowali odrobinę. Od razu wyjechali do La Paz, czas do autobusu spędzając w biurze agencji.

My zostaliśmy kilka dni, a o tym, co było dalej, jeszcze opowiem. Żałuję tylko, że nie poszliśmy z powrotem na skraj solniska, bo można tam było sfotografować osoby wydobywające sól. Teraz, posługując się Google mapsami, widzę, że było raptem 12 km (na przełaj połowa tej odległości). Ale cóż – w fotografii i nie tylko najbardziej żal straconych szans.

Lubie!
2

Między skałami

Między skałamiZdjęcie czeka na tekst od kilku dni, ale co tu napisać? Skały, niebo i postać. Ta postać to ja, czyli aparat trzymała Gosia. Byliśmy na wycieczce, która startuje w Chile i od razu przekracza granicę z Boliwią. Główną atrakcją jest solnisku Uyuni, ale uczestnicy wycieczki zwiedzają wiele innych ciekawych miejsc. Wśród tych i podobnych skał są domostwa jakiegoś ludu prekolumbijskiego (nazwy nie pomnę) oraz stworzone przez nich rysunki. Więcej zdjęć z tej wycieczki jeszcze się pojawi.

Lubie!
0