Nad wodą

365DSC_2719

Jedną z wycieczek, które odbyliśmy w Wietnamie, była wycieczka do delty Mekongu. Pamiętam, że kombinowaliśmy, jak tu obniżyć koszty, i wyszło nam, że najtańsza opcja to nocleg u rodziny. Jakoś szczególnie tego nie wspominam, bo rodzina była przyzwyczajona do goszczenia turystów i autentyzmu w tym nie było za grosz. Prym wiódł chłopak, bardzo wygadany i rozbujany („too much MTV” – tak to wtedy skomentowałem). Pamiętam, że gdy próbowałem go jakoś zagadywać o sytuację w Wietnamie, odpowiadał, że podążają drogą Chin. Trudno mi powiedzieć, czy tak było, ale rzeczywiście było widać, że Wietnam jest komunistyczny raczej z nazwy. Tzw. prywatna inicjatywa kwitła i w koncesjonowanym kapitalizmie Wietnamczycy dobrze się odnajdują (szczególnie ci z Północy).

Delta Mekongu okazała się raczej dość odporna na nowoczesność. Ludzie żyją tam przy rzece, w rzece. Tradycyjnych chatek jak widać nie brakuje. Tak na oko, to od czasów wojny z Amerykanami, nie zmieniło się wiele. Pojawiło się tylko trochę domków krytych blachą falistą. Wiele budynków ma podłogę ledwie kilka centymetrów nad poziomem rzeki. Nie wiem, co oni robią, jak jest wiatr i na rzece pojawiają się fale. Chlupie im do pokoju przez podłogę?

Najciekawszą rzeczą, którą chyba napotkaliśmy podczas tej wycieczki, były cukierki kokosowe. Ale o tym może przy innej okazji.

Lubie!
0

Angkor Wat razy dwa

Angkor Wat i jego odbicie

Kiedyś miałem z jednym kolegą dyskusję na temat standaryzowanych podejść do robienia fotografii. W skrócie chodzi o to, że jest kilka znanych sposobów robienia zdjęć, które „sprzedaje się” początkującym, by ich zdjęcia nabrały jakości. Przeczytamy o nich w każdym artykule typu „Dobre zdjęcia w pięć minut”. Jest też kilka rad, czego należy unikać.

I o ile można psioczyć, że niektórzy na tych kilku złotych radach poprzestają, to nie da się ukryć, że większość tych „porad babuni” działa. Na przykład zastosowanie odbicia głównego motywu w wodzie. Tak samo, jak unikanie kompozycji centralnej (także horyzontu biegnącego w połowie kadru).

Na powyższym zdjęciu jest wyświechtany motyw odbicia oraz niezalecana kompozycja centralna (o ile Angkor Wat i jego odbicie potraktujemy jako dwie części motywu głównego). Tyle tylko, że odbicie jest częściowe, co sprawia, że środek ciężkości tej fotografii przesuwa się w górę. Obecność trawy obok tafli wody sprawia, że także symetria w osi lewo-prawo nagle znika. Odbicie nieba jest jaśniejsze niż niebo (ciekawe dlaczego…). Z lewej jest niekompletna wieża, z prawej palma…

No właśnie, proste reguły są dobre na początek, potem należy je delikatnie modyfikować, miksować, przetwarzać. No i powtarzać, próbować do znudzenia, aż wejdą w krew. Bo jeśli ktoś sądzi, że myślałem o tym wszystkim, robiąc tę fotografię, to jest w błędzie. Po prostu tak wyszło, a teraz dorobiłem teorię do zdjęcia.

Lubie!
0

Droga w Chinach

Droga w Chinach

Pamiętam, jak pierwszy raz jechałem do egzotycznego kraju (Węgry za taki uznać ni mogę). Od razu do Afryki, choć północnej, muzułmańskiej, a nie czarnej, która w hierarchii podróżniczo chyba stoi wyżej, no i jest bardziej typowa dla Afryki.

Wtedy byłem mocno przejęty i wszystko było nowe. Nowe zapachy, widoki, nowe niebezpieczeństwa, nowe niewygody. Główną niewygodą byli różnej maści nagabywacze, a niebezpieczeństwo okazało się tkwić tylko w naszej głowie. Wsiedliśmy bowiem do wagonu z grupą młodych ludzi i przez sporą część podróży patrzyliśmy na siebie wilkiem. Mieliśmy w głowie obrazy, jak budzimy się rano (wyjeżdżaliśmy wieczorem, dojechać mieliśmy rano) bez bagaży, bez dokumentów, czy może dostajemy po głowach pałkami.

Teraz już nie pamiętam, ale coś spowodowało, że zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że to bardzo mili ludzie i nie żywią wobec nas żadnych wrogich zamiarów. Jeden nawet zaprosił nas do siebie, ale ostatecznie nie skorzystaliśmy. Oczywiście do końca pobytu nie było tak sielankowo i jakaś kradzież nam się przytrafiła, ale to się zdarza wszędzie.

Gdy wjeżdżaliśmy do Chin, nie byliśmy nowicjuszami w podróżniczym rzemiośle. Mimo to wkraczaliśmy do nieznanego. W Chinach prawie wszystko jest inne – inny alfabet (a nawet dwa, bo w Sinciangu w użyciu jest też arabski), inne jedzenie, architektura, ludzie, samochody, czy system (komunizm kapitalistyczny czy jakoś tak). Nawet czas jest inny, bo pekiński. Jak w Kaszgarze wstaliśmy o 8 rano, był środek nocy.

Lubie!
0

Twarz w Bajonie

Twarz w Bayonie

Zanim pojechaliśmy do Kambodży, o Angkorze nie wiedziałem za wiele. Ale kiedy znaleĹşliśmy się na miejscu, od razu rzuciły mi się w oczy pamiątki przedstawiające charakterystyczna kamienne twarze. Sam z siebie wyglądają bardzo stylowo, ale zdaje się, że widziałem je wcześniej, bo od razu skojarzyły mi się z jakąś tajemnicą archeologicznej natury, że tak powiem.

Do twarzy nie dotarliśmy pierwszego dnia, ale zdaje się, że trzeciego mieliśmy ich przedsmak. Większość z nich jest w Bajonie, ale o ile pamiętam, kilka znajduje się poza nim. Do samego Bajonu dotarliśmy dnia czwartego. I tak jak w wierszu Tuwima „tych wagonów jest ze czterdzieści”, tych twarzy jest ponad 200. Do końca nie wiadomo, kogo przedstawiają, ale być może jednego z królów.

Lubie!
0

Plama w Machu Picchu

Machu picchu

Kolejne zdjęcie z Machu Picchu. Podobne do jednego z poprzednich. Zastanowiła mnie turkusowa plama, dość mocno kontrastująca z resztą zdjęcia (blisko dolnej krawędzi fotografii, mniej więcej na środku). Szczerze mówiąc, nigdy nie zwróciłem na nią uwagi. Już myślałem, że to jakaś wada samej fotki (zabrudzenie na matrycy czy soczewce), ale znalazłem ją też na innym zdjęciu. Tam jest lekko za mgłą, tu rzuca się w oczy. Co to jest?

Lubie!
0

Na piechotę

Ptak Ziemi OgnistejPoprzedni wpis zakończyłem zdaniem, że jeszcze będzie o ptakach z Parku Narodowego Ziemi Ognistej, i byłem pewien, że to właśnie jeden z nich. Ale nie – powyższe zdjęcie zrobiłem na boliwijskiej pampie. Mimo to obejrzałem zdjęcia z Ziemi Ognistej – ptak ten sam, choć to i inny klimat i olbrzymia odległość.

Było to po pierwszym dniu wycieczki na pampę, kiedy dotarliśmy do obozowiska – domu, w którym mieliśmy spędzić noc. Większość terenu była zalana (taka pora roku), dzięki czemu mogliśmy pływać łodzią. Zwierzęta widzieliśmy albo w wodzie, albo na drzewach (ew. w powietrzu). Domek, w którym mieliśmy nocować, znajdował się na wyżej położonym fragmencie lądu, tworzącym o tej porze roku wyspę.

Przewodnik zaprowadził wycieczkę do krokodyla, ale ja poszedłem oglądać drzewa z podporowymi korzeniami, konkretnie szkarpowymi (niestety, ich pionowe zdjęcia nie załapały się do tego zbioru), które pomagają drzewu się nie przewrócić w podmokłym gruncie. Fotografowałem też ptaki, które pojawiały się tu i ówdzie. Większość latała, ale ten „kolega” spacerował sobie, niezbyt przejmując się moją obecnością. Aha – chyba ten typ tak ma, bo egzemplarz widziany 4500 km bardziej na południe też maszerował.

Lubie!
0

Ziemia ognista

Ziemia ognista„Ziemia ognista” to jedna z tych nazw, które mają „to coś”. Ten południowy skrawek kontynentu amerykańskiego jest podzielony między Argentynę i Chile. Tyle tylko, że dojazd jest wyłącznie z części argentyńskiej. Wystarczy spojrzeć na mapę – z „dolnego” koniuszka Ameryki Południowej Argentyna ma wykrojony kawałek względnie zwartego lądu, a Chile plątaninę zatok i cypli, jednym słowem fiordy. Inna sprawa, że żeby dostać się suchą nogą do argentyńskiej części, trzeba przejechać przez terytorium Chile. Uff – skomplikowane.

Na argentyńskiej ziemi leży Ushuaia, którą mieszkańcy tytułują „Fin del Mundo”, czyli „koniec świata”. Dalej są jeszcze jakieś osady, ale rzeczywiście to ostatnie miasto przed Antarktydą. Niedaleko Ushuaii jest mały park – „Parque Nacional del Tierra Fuego”, czyli Park Narodowy Ziemi Ognistej.

Pojechaliśmy tam autobusem. Wysadzili nas i zaczęliśmy szukać miejsca do rozbicia namiotu. W dogodnym miejscu był już jakiś namiot, ale na drugi dzień zniknął. Byliśmy więc sami i robiliśmy wycieczki po okolicy. Do nas wycieczki robiły różne ptaki, ale o tym będzie innym razem.

Lubie!
0

W pozycji leżącej

W pozycji leżącej

Kolejne zdjęcie z Parku Buddy z Nong Khai.

Lubie!
0

Ten moment

Machu Picchu

O Machu Picchu już pisałem. Powyższe zdjęcie powstało gdy już kończyliśmy oglądać miasto Inków. Miejsce, w którym byliśmy, dawało klasyczny widok i oczywiście zrobiłem tam kilka zdjeć. Wiadomo – aparat cyfrowy daje możliwość pstrykania, więc zawsze wypróbuj się kilka wariantów danego ujęcia, by potem wybrać najlepsze.

I wtedy nagle pojawiła się lama. Nie wiem, co ona tam robiła, zapewne służyła do tego samego, do czego niedĹşwiedĹş w Zakopanem. Ale że właściciela nie było, nie musiałem się przejmować ewentualnymi roszczeniami i wykorzystałem niecnie obecność zwierzęcia.

Lama w oczywisty sposób kojarzy się z Ameryką Południową, w szczególności z Peru oraz Boliwią. Trzeba pamiętać, że ma ona kilku kuzynów. Nie mówię tu o wielbłądach, które są jej dalszymi kuzynami, ale o alpakach, wikuniach i guanako (te ostatnie udomowiono i tak powstały lamy).

Ta lama pojawiła się nagle, skubnęła trawy i dość szybko zniknęła. Nie miałem wiele czasu, by przygotować się do zrobienia zdjęcia, dlatego też nie jest ono doskonałe technicznie. Decyzja była prosta – przymknąłem przysłonę, żeby wydłużyć głębie ostrości, pomanwrowałem sobą (bo „modelką” się nie dało), by złapać lamę oraz miasto i pstryknąłem. Obiektyw był w miarę szeroki (28 mm), ale nie dość, by łatwo było objąć wszystko. Z kilku zdjęć jedynie to się nadawało, choć czas wyszedł 1/20 sekundy.

Jaki morał z tej sytuacji? Banalny, ale niech będzie – trzeba zawsze zachować zimną krew, bo nie nie wiadomo, co się przytrafi. Po drugie, warto trenować różne warianty wcześniej, by w takiej chwili nie tracić czasu na zastanawianie się. Warianty techniczne (przysłona, czas, czułość itp) by zdjęcie wyszło oraz kompozycyjne, żeby było przyjemne dla oka.

Lubie!
0