Góra

Muztagata i jezioro Karakul

Cała historia zaczęła się od znajomego znajomej, który ponoć chciał pobić rekord wysokości, z której zjechano rowerem. W ten sposób dowiedzieliśmy się o istnieniu wysokiej i łatwej góry.

Zaczęło się szukanie informacji. Wtedy nie było ich dużo, ale tyle, że się „napaliliśmy”. Wcześniej była tam jedna czy dwie polskie wyprawy i naszym znajomym udało się skontaktować z jednym z jej uczestników.

Muztaghata, choć wysoka (7536 m), uważana jest raczej za obiekt turystyki wysokogórskiej niż wspinaczki, ale dla początkujących jest oczywiście wyzwaniem. Trudności technicznych nie ma, po prostu wchodzi się dość łagodnym stokiem na szczyt. Problem sprawiają sprawy normalne w takich warunkach (wysokość, chłód, wiatry) oraz głęboki śnieg, więc warto wchodzić na nartach lub rakietach śnieżnych.

Zaletą, poza brakiem specjalnych trudności, jest dostępność i cena. Oczywiście za pełną wyprawę z kucharzem, tragarzami itp. trzeba zapłacić sporo, ale naszemu koledze udało się wynegocjować dobrą cenę bez tych luksusów. Mieliśmy zapewniony tylko transport od granicy z Kirgistanem do Kaszgaru (najbliższego miasta), tam hotel, potem autobus do bazy i z powrotem nad granicę. W bazie nie mieliśmy opiekuna, jak wyprawa, którą spotkaliśmy przed wyjazdem.

Obecnie chyba do drugiego obozu jest nawet zasięg telefonii komórkowej, sama góra jest doskonale obfotografowana w Google Mapsach. Nic dziwnego, że tłok tam prawie jak na trasie do Morskiego Oka.

Lubie!
1

Czapka z chmur

Czapka z chmurTo już drugie zdjęcie z podróży z Luang Prabangu do Vang Viengu. Z tego co pamiętam, jechaliśmy zdezelowanym (choć bez przesady) autobusem. Droga wiodła w górę, w dół, serpentynami, autobus męczył się, człapał i co jakiś czas zatrzymywał się, by kogoś zabrać lub wysadzić. Ci, którzy wsiadali, często mieli ze sobą różne zwierzęta. Ale nie kozy, kury czy kaczki – dzikie zwierzęta złapane i wiezione w celu konsumpcji. Ktoś nam wyjaśnił, że „dziczyzna” jest ważnym elementem w ich jadłospisie. Miejscowi chwytają więc wszystko, co da się zjeść.

Tym razem ktoś wsiadł z jakimś gryzoniem, którego nie potrafię zidentyfikować – coś w stylu karłowatego bobra, ale z cienkim ogonem. Zwierz był związany i szybko zmienił właściciela (odpowiednia suma też, tylko w przeciwną stronę). Autobus telepał się po wybojach, a my kibicowaliśmy więĹşniowi. Po jakimś czasie uwolnił się z pętów i zaczął chodzić po autobusie. Szybko go złapano (broniąc się, zdążył ugryĹşć nowego właściciela w palec) i ponownie związano. Tym razem skutecznie, bo w takim stanie kontynuował podróż.

Nam zostało kontemplowanie widoków za oknem, między innymi takich, jak na zdjęciu.

Lubie!
0

Miasto w chmurach

Po angielsku są wyrażenia „must have” i „must see” – czyli coś, co trzeba koniecznie mieć i coś, co trzeba koniecznie zobaczyć. W jeśli mówimy o podróżach, to są to miejsca, o których każdy słyszał, często znajdujemy je w przewodnikach na stronach  kolorowymi zdjęciami. Jednym z takich obowiązkowych punktów wycieczek po Ameryce Południowej jest Machu Picchu.

Miasto w chmurach - Machu Picchu

Nie dziwota – chciałoby się rzec. Miejsce ma niesamowitą historię i nieziemskie położenie. Ma też zaporową cenę – bilet i koszty dotarcia, bo mieści się w środku niczego. Można dojechać pociągiem (dość drogo), można przejść się po dżungli (tzw. Inca Trail), odwiedzając po drodze różne zabytki i ruiny inkaskie.

My wybraliśmy rozwiązanie inne. W przewodniku Lonely Planet „Trekking in the Central Andes” znaleĹşliśmy opis dłuższej wycieczki, którą zaadaptowaliśmy do naszych potrzeb i przeszliśmy się przez dżunglę za dużo mniejsze pieniądze.

Jeśli chodzi zaś o samo Machu Picchu… Nie było nas stać, żeby odwiedzić to miejsce dwa razy, więc pierwszy strzał musiał być celny. Gdy dotarliśmy na górę (autobusem po serpentynach), okazało się, że przez inkaskie miasto przewalają się masy chmur. Z jednej strony ciekawe warunki do robienia zdjęć, ale z drugiej słońca nie było ani odrobiny.

Cóż robić? Wykorzystać maksymalnie sytuację. A ta zmieniała się – początkowo niemrawo, potem dynamicznie. Słońce zaczęło przebijać się przez kłęby mgły, chmury przerzedzać i po jakimś czasie światło zalało ruiny.

Powyższe zdjęcie powstało w początkowym okresie naszego pobytu w tym miejscu. Wydaje mi się, że oddałem na nim to, co najlepsze – nie ruiny, które same nie powalają – ot, trochę kamiennych chatek. Klimat tego miejsca robi położenie – na płaskim szczycie, otoczone głębokimi dolinami, na dnie których srebrzą się wstążki rzek. I jeśli chodzi o tzw. obowiązkowe atrakcje, to mogę powiedzieć, że Machu Picchu nie jest przereklamowane. Warto je zobaczyć.

Lubie!
0