Muztaghata w chmurach


Muztaghata, jaką ją widzieliśmy pierwszego dnia. Trochę chmur, trochę słońca i wielka góra. Z tej strony ma łagodne stoki, ale z drugiej są urwiste ściany. My oczywiście wybraliśmy wariant łatwiejszy.

Lubie!
0

Prostota

Szczyt Awicenny (zwany przez wszystkich Pikiem Lenina) to było nasze pierwsze spotkanie z tak wysokimi górami. Zanim ujrzeliśmy powyższy widok, była podróż, która sama z siebie była bardzo ciekawa.

Najpierw była podróż do naszej wschodniej granicy (pociągiem), potem tym samym środkiem transportu przejechaliśmy na Białoruś, tam kupiliśmy bilety kolejowe do Moskwy. Z rosyjskiej stolicy polecieliśmy do Biszkeku. Przespaliśmy się pod gołym niebem niedaleko lotniska (lądowanie było w nocy), a rano autobusem dojechaliśmy do centrum kirgiskiej stolicy. Kolejny etap to samochodowa podróż do Oszu, gdzie po krótkich poszukiwaniach załapaliśmy się na samochód jadący pod pik Lenina.

Cebulowa polana jest rozległa, a ten obóz był rozbity u jej wlotu, dość daleko od namiotów indywidualnych wspinaczy, więc widziałem go na początku. Co charakterystyczne, niebieskie pałatki pokryte są popularnymi w krajach byłego Sojuzu plandekami. Zachodnie (z pochodzenia czy typu) namioty to cienki materiał, który daje szczelność dzięki wykorzystaniu zjawiska napięcia powierzchniowego wody (gdy dotknąć od środka, zaczyna przeciekać). Radziecka myśl techniczna to prostota – wodoszczelne jest to, co nie przepuszcza wody i basta.

Lubie!
0

Ściana

W górach wszystko co północne ma większą moc. Wiadomo, od południa, wschodu czy zachodu świeci słońce, a od północy nie. Wyjątkiem są góry na drugiej półkuli, gdzie słońce wstaje na wschodzie, wędruje na północ i chowa się na zachodzie. Dlatego to południowa ściana Aconcagui ma moc.

My oczywiście się nią nie wspinaliśmy, ale ze szczytu była doskonale widoczna i robiła wrażenie. Była to dodatkowa nagroda za wejście na wierzchołek, bo widoki z góry (jeśli są), to taka wisienka na torcie, którym jest satysfakcja z pokonania samego siebie, zwycięstwa w zmaganiach z pogodą, wysokością i zmęczeniem. Bez wisienki tort też smakuje, ale z nią bardziej.

Nie trzeba zapominać, że choć wisienka jest na górze, tort czeka na dole. W naszym przypadku wejście okazało się (jak na tamte warunki) relatywnie nie aż takie trudne. Ale żeby odebrać nagrodę, musieliśmy sporo dać z siebie podczas zejścia. Udało się i pozostały: satysfakcja, zdjęcia i jakiś kamyk, który podczas przeprowadzki gdzieś został wetknięty. Ale jeszcze się znajdzie.

Lubie!
0

Laguna z daleka

Laguna Colorada

Pisałem już o noclegu przy Lagunie Coloradzie, który nie doszedł do skutku. Wtedy załączyłem zdjęcie zrobione z bliska, dziś prezentuję szerszy widok. Widać czerwoną wodę (kolor pochodzi od żyjących w słonej wodzie alg) oraz białe wyspy złożone z boraksu. Białe kropki to flamingi, a jezioro położone wyżej niż szczyty Alp (tylko Mont Blanc wystawałby ponad powierzchnię Laguny Colorady) otoczone jest górami.

Lubie!
0

Cmentarz z bliska

Niedaleko Subashi

Cmentarz niedaleko Subashi pojawił się raptem kilka postów temu. Dziś zdjęcie – zbliżenie. Widać technikę, jaką posługiwali się dawni budowniczowie: glina zmieszana z elementami roślinnymi. U nas byłaby to zapewne słoma. Na tamtej wysokości zboże nie rośnie, ogólnie niewiele roślin daje radę się utrzymać. Brak jest drzew, jedynie jakieś drobne rośliny przy ziemi, przesuszona trawa.

Lubie!
0

Cmentarz

Cmentarz pod Muzgagh Atą

Kilometrów do przejścia nie było dużo, bo raptem ze siedem. Mimo to nasi koledzy wynajęli wielbłądy. Każdy miał sporo bagażu, bo jedzenia na trzy tygodnie, ubrania, namiot, paliwo, sprzęt biwakowy i górski.

My postanowiliśmy zrobić maksymalnie dużo samodzielnie i szliśmy, niosąc wszystko na plecach. Było zimno i marsz był męczący. Gdy odpoczywaliśmy, podjeżdżali do nas miejscowi na motocyklach, oferując podwiezienie (oczywiście nie za darmo). Pokusa była spora, ale odmawialiśmy konsekwentnie.

Ja na miejscu (czyli w obozie) byłem bardzo zmęczony. Gosia mniej i o to ona poszła (już nie pamiętam z kim) odwiedzić niedaleki cmentarz. Akurat kończył się dzień, więc światło było fotograficzne, chmury na niebie też.

Mi pozostało potem żałować, że nie wykrzesałem z siebie tej odrobiny sił i że to nie ja jestem autorem powyższego zdjęcia.

Lubie!
0

Alternatywna droga

Droga do Machu Picchu

Parę razy wspominałem o tym, że lubimy schodzić z utartych szlaków. Tak zrobiliśmy także, odwiedzając Machu Picchu. Tradycyjna droga wiedzie przez jakąś firmę turystyczną, która sprzeda nam trekking po dżungli, noszący nazwę „Inca trails”. Nie brałem w nim udziału, ale wiem, że w skrócie polega na tym, że maszeruje się w kierunku najsłynniejszych peruwiańskich ruin przez dżunglę, odwiedzając po drodze różne pozostałości inkaskie. Nie wątpię, że taka wycieczka daje dużo satysfakcji, ale nas na nią nie za bardzo było stać.

Trzeba tu wspomnieć, że do Aguas Calientes (miasteczka u podnóża Machu Picchu) nie da się dotrzeć środkami komunikacji publicznej. Jest kolejka dla turystów, ale też bardzo droga. Szperając w przewodniku, znalazłem jednak opis innej trasy – da się iść po starych torach kolejowych.

Najpierw był więc autobus, potem ciężarówka, a dalej mieliśmy iść. Okazało się jedna, że powódĹş zerwała most, a na drugą stronę rzeki da się przedostać tylko w wagoniku zawieszonym na linie. Mieścił jedną osobę, która była ładunkiem i napędem, bo musiała przedostać się na druga stronę, ciągnąc linę. Dalej było standardowo. Szliśmy, szliśmy, aż zrobiło się ciemno. Drugiego dnia kontynuowaliśmy masz, złapaliśmy drezynę (tory miały być nieużywane!) i dotarliśmy na miejsce.

Lubie!
0

Vox populi

Laguna Colorada

O naszej wycieczce do solniska Uyuni pisałem kilka razy. Tym razem o jednym z ciekawszych momentów, ale niestety nie z powodu, który bym mógł sobie wymarzyć.

To było chyba pierwszego lub drugiego dnia, a właściwie pod jego koniec. Zajechaliśmy do miejsca, gdzie mieliśmy spędzić nocleg. Atrakcją była bliskość jeziora, w którym brodziły flamingi. Ostrzyłem sobie zęby na fajne zdjęcia. Tym czasem…

Z jakiegoś tajemniczego powodu przewodnik opowiedział o jakimś alternatywnym noclegu. Nocleg w innym miejscu? Nie ma mowy! Tam nie ma flamingów! Niestety, byliśmy odosobnieni w takim pojmowaniu zwiedzania (czyli żeby zobaczyć coś ciekawego). Przewodnik wymieniał wady i zalety noclegu w innym miejscu, dyskusja się toczyła. Dla nas ważne było to, że nie będziemy już nigdzie jechać, więc będzie czas pobiegać i porobić zdjęcia (z bieganiem ostrożnie, było to ok. 4200 metrów n.p.m., a my nie byliśmy jeszcze zaaklimatyzowani). A że wokoło atrakcji nie brakowało, zapowiadało się interesujące popołudnie.

Ze zgrozą słuchaliśmy i patrzyliśmy, jak kolejne bzdurne argumenty trafiają do innych uczestników wycieczki. Wreszcie kiedy okazało się, że w tym drugim miejscu będzie ubikacja ze spłuczką (tu warunki były bardzo spartańskie), wszystkich poza nami opanowała nieomal ekstaza. Przegraliśmy.

Połknąłem szybko posiłek i z pobiegłem nad jezioro. Tchu wystarczało na niewiele, więc co chwilę trzeba było się zatrzymywać i sapać. Ale kilka zdjęć udało się zrobić, w tym powyższe. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że zwiedzanie z innymi to nie jest to, co chomiki lubią najbardziej.

Lubie!
0

Kwiatki dla Buddy

Jaskinia 1000 buddów

Na tym zdjęciu podobał mi się kontrast – szarobure posągi Buddy (lekko tylko złote) i kolorowe kwiatki. Kiedyś szarobure zamieniłem na czarno-białe, tylko kwiatkom zostawiłem kolory. Wrzuciłem do oceny do jakiegoś serwisu dla fotografów i zostałem skrytykowany. No cóż – tak to czasem bywa…

Lubie!
0

Szczeliny

Szczelina

Gdy próbowaliśmy wejść na Pik Lenina, niedaleko pierwszego obozu znaleźliśmy jaskinię lodową. W lodowcu wymyła ją za pewne woda z topniejącego śniegu. Jaskinia nie była duża, ale można było w niej prawie się wyprostować. Był z nami znajomy Rosjanin, Ilja. Opowiadał nam krótko potem lub przedtem, że zszedł z drogi, która prowadziła przez płaski lodowiec w kierunku obozu II, i odkrył, że pod idącymi ludźmi była wielka pustka – gigantyczna jaskinia.

Podziałało to na moją wyobraźnię i zawsze miałem ochotę pozwiedzać wnętrze lodowca. Gdy wchodziliśmy na Muztaghatę, miałem ochotę opuścić się do jakiejś szczeliny i zwiedzić jej wnętrze. Miałem jednak stracha, bo bo stanowisko zjazdowe założone z czekana w śniegu nie jest pewne i mógłbym spaść. Ostatecznie zrezygnowałem i ograniczyłem się do oglądania różnych pęknięć lodu. Powyżej jedno z nich.

Lubie!
0