Oto kolejny z niezliczonych detali z Angkoru, prawdopodobnie z Banteay Samre – o ile dobrze zidentyfikowałem zdjęcie. Świątynia jest mała, nieomal kameralna. Gdy ją zwiedzaliśmy, nie było tam turystów, o co ogólnie trudno, ale w szczególnym przypadku nie tak bardzo. Ten szczególny przypadek to miejsce mniej uczęszczane i nietypowa pora. Ta reguła ma zastosowanie podczas zwiedzania i innych zabytków. Warto o tym pamiętać.
Marazm
W Boca Manu spędziliśmy kilka dni. Wszystko przez nieaktualny przewodnik i brak znajomości hiszpańskiego. Przewodnik twierdził, że można popłynąć dalej, przez Boliwię do Brazylii, a na miejscu ludzie mówili, że tam łodzie nie pływają, ale nie rozumieliśmy ich. Ale jak mówią – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Co prawda spędziliśmy trochę czasu na oczekiwaniu i pogryzły nas jakieś meszki, ale mieliśmy okazję przyjrzeć się bardzo dziwnej mieścinie (bardziej wiosce).
Budynków nie było tam wiele, przy przystani było kilka sklepów/restauracji. Nikt ich nie odwiedzał przez cały nasz pobyt tam i dwoma wyjątkami. Na końcu przypłynęła wycieczka i wtedy rzeczywiście sklepikarze im coś sprzedali. A wcześniej właściciel sklepu z lewej strony chodził do lokalu z prawej i coś kupował, a po jakimś czasie następowała rewizyta i zakupy po stronie lewej. Przez resztę dnia nie działo się prawie nic. Mam wrażenie, że ogólny bilans tej operacji był bliski zera, a gdyby jeszcze np. płacono podatki od tej działalności, były ujemny.
Wyglądało to dość osobliwie, ale po wszystkim nie dziwiłem się temu zbytnio, bo doszedłem do jednego wniosku: w takim upale i przy takie wilgotności nawet te skromne działania należy uznać za heroizm.
Na zdjęciu lokal po lewej.
Fiord, nie fiord
Fiordy kojarzą się z Norwegią. O tyle słusznie, że słowo pochodzi z języka norweskiego, choć fiord jako element krajobrazu nie jest wyłącznie norweski. Fiordy spotykamy nie tylko na północy Europy (w Norwegii, na Islandii, Grenlandii), północy Ameryki (na półwyspie Labrador czy Alasce), ale także na południu, po drugiej stronie kuli ziemskiej.
Południowe wybrzeże Chile wygląda podobnie jak norweskie. Pełno jest zatok, wiele z nich rozgałęzionych i co ważne, są pochodzenia lodowcowego (warunek konieczny, by były fiordami).
Powyższe zdjęcie zostało zrobione nad kanałem Beagle, niedaleko Ushuaii. Niestety, fiordy są po wschodniej części końcówki kontynentu południowoamerykańskiego, czyli w Chile. Teren jest tam tak po przecinany najróżniejszymi kanałami, że do wielu miastu da się dojechać tylko od strony Argentyny. Z kolei by lądem dostać się do Ushuaii, trzeba przejechać przez terytorium chilijskie.
Płynie lód
Lodowiec Perito Moreno robi spore wrażenie, miejsce jest dość odludne i otoczone górami, ale wbrew temu, co można by sądzić, zobaczyć go jest łatwo. Z najbliższego (i to dość turystycznego) miasta, z El Calafate kursowały tam autobusy.
My wybraliśmy najwcześniejszy kurs, by tam się dostać i najpóźniejszy, by wrócić. Dzięki temu lodowego giganta mogliśmy oglądać prawie cały dzień. Zapewne są ludzie, dla których to byłaby strata czasu, ale nam się podobało.
Bekasowaty
W czasie moich wyjazdów fotografowanie zwierząt prawie zawsze było dziełem przypadku. Do wyjątków należały sytuacje, że gdzieś się udawałem po to, by robić zdjęcia zwierzętom. Tak było np. w Kenii a safari, w Indiach w parku im. Jima Corbetta czy w Awasie w Etiopii. Przeważnie jednak zwierzęta spotykaliśmy mniej lub bardziej przypadkowo.
Ten ptak (być może bekas kordylierski) nawinął się przed obiektyw w Parku Narodowym Ziemi Ognistej. Park nie jest duży, my biwakowaliśmy tam kilka dni, robiąc sobie piesze wycieczki i fotografując zwierzęta, które chyba niezbyt zaznajomione z ludźmi podchodziły dość blisko. Tego ranka odwiedziło nas także stadko gęsi.
Na górskim szlaku
Pik Lenina to nie było nasze pierwsze spotkanie z dużymi górami, ale pierwsza wyprawa w wysokie góry. Wcześnie owszem – chodziliśmy po wysokich górach, ale były to kilkudniowe wypady, choć bywało, że szliśmy sami z plecakami, mozolnie zdobywając wysokość, wyszukując drogę itp.
W Oszu mieliśmy umówiony samochód, który miał nas zabrać do bazy pod Pikiem Lenina. Podróż trwała cały dzień – był bezkresny step, były góry, było szukanie drogi (przez kierowcę, nie przez nas). Było też picie wódki (przez kierowcę, pomocnika i niektórych z nas).
Gdy dojechaliśmy, robiło się ciemno. Pewnie dlatego nie rozkładaliśmy namiotów, tylko przespaliśmy się w jurcie. Pamiętam nudności i kołowrót w głowie spowodowane przez wysokość – choć bardzo wysoko nie było (3800 m n.p.m.) – i spotęgowane przez zapach jurty, zrobionej z wojłoku.
Nie tylko kiecki
Oczekiwanie
To zdjęcie powstało drugiego dnia naszego pobytu w Surinie. Wtedy właściwie działo się najwięcej, wtedy zaczęło się dziać. Trąba i ciosy należą do jednego ze słoni, które przyjechały jako pierwsze. Dość długo staliśmy koło nich i czekaliśmy na początek parady. Gęstniał tłum, przybywało aktorów (zarówno dwu- jak i czworonożnych). W końcu pochód ruszył. Ciąg dalszy nastąpi…
Makaron ryżowy
W Wietnamie wiele atrakcji zwiedzaliśmy na zorganizowanych wycieczkach. Tak było taniej i czasem była to jedyna możliwość, bo daną rzecz zobaczyć. Odwiedzić dolinę Mekongu inaczej raczej się nie dało, bo trzeba by wynająć łódź, a wątpię, by ktoś nam zaufał, a i ja bym się chyba bał samemu poruszać takim środkiem lokomocji.
I sam bym pewnie nie odwiedził fabryki makaronu ryżowego. Dolinę Mekongu odwiedziliśmy z przewodnikiem i wracając, zatrzymaliśmy się w fabryce, fabryczce, no dobrze – najwyżej manufakturze, a może i warsztacie produkcji makaronu ryżowego. W formie „z paczki” paski czy rurki są przeźroczyste, ale w produkcji – jak widać – są mlecznobiałe.
Ryż na miejscu był pozbawiany łusek, gotowany, a uzyskaną tak masę wylewano na płaskie, gorące płyty, gdzie przez chwilę się smażyły. Potem widocznym na zdjęciu przyrządem były przenoszone do suszenia i chłodzenia. Na końcu je cięto i makaron gotowy.
Wyspa kaktusów
Dziś drugie zdjęcie z „wyspy” kaktusów. Cudzysłów jest na miejscu, bo choć wystaje ona poza otoczenie, to nie okalają jej wody, a pokryta sola równina. Sól – rzecz jasna – pochodzi z wody, ale nie ma jej już od przynajmniej kilkunastu tysięcy lat. Teraz jest tylko niesamowicie równa równina – i niesamowicie biała.