Cmentarz

Cmentarz pod Muzgagh Atą

Kilometrów do przejścia nie było dużo, bo raptem ze siedem. Mimo to nasi koledzy wynajęli wielbłądy. Każdy miał sporo bagażu, bo jedzenia na trzy tygodnie, ubrania, namiot, paliwo, sprzęt biwakowy i górski.

My postanowiliśmy zrobić maksymalnie dużo samodzielnie i szliśmy, niosąc wszystko na plecach. Było zimno i marsz był męczący. Gdy odpoczywaliśmy, podjeżdżali do nas miejscowi na motocyklach, oferując podwiezienie (oczywiście nie za darmo). Pokusa była spora, ale odmawialiśmy konsekwentnie.

Ja na miejscu (czyli w obozie) byłem bardzo zmęczony. Gosia mniej i o to ona poszła (już nie pamiętam z kim) odwiedzić niedaleki cmentarz. Akurat kończył się dzień, więc światło było fotograficzne, chmury na niebie też.

Mi pozostało potem żałować, że nie wykrzesałem z siebie tej odrobiny sił i że to nie ja jestem autorem powyższego zdjęcia.

Lubie!
0

Koszule po raz drugi

Chłopcy z Vieng Xay

Jedno zdjęcie z Vieng Xai prezentowałem. Dziś kolejne ujęcie tych samych chłopców. Wtedy stali i klęczeli, zajęci sobą – tu kilku spogląda w różne strony, jeden chyba patrzy się w obiektyw, a drugi splótł ręce na piersiach. Być może też mnie zauważył i swoją postawą chce dodać sobie powagi.

Lubie!
0

Fiord, nie fiord

Wybrzeże Patagonii

Fiordy kojarzą się z Norwegią. O tyle słusznie, że słowo pochodzi z języka norweskiego, choć fiord jako element krajobrazu nie jest wyłącznie norweski. Fiordy spotykamy nie tylko na północy Europy (w Norwegii, na Islandii, Grenlandii), północy Ameryki (na półwyspie Labrador czy Alasce), ale także na południu, po drugiej stronie kuli ziemskiej.

Południowe wybrzeże Chile wygląda podobnie jak norweskie. Pełno jest zatok, wiele z nich rozgałęzionych i co ważne, są pochodzenia lodowcowego (warunek konieczny, by były fiordami).

Powyższe zdjęcie zostało zrobione nad kanałem Beagle, niedaleko Ushuaii. Niestety, fiordy są po wschodniej części końcówki kontynentu południowoamerykańskiego, czyli w Chile. Teren jest tam tak po przecinany najróżniejszymi kanałami, że do wielu miastu da się dojechać tylko od strony Argentyny. Z kolei by lądem dostać się do Ushuaii, trzeba przejechać przez terytorium chilijskie.

Lubie!
0

Płynie lód

Lodowiec Perito Moreno

Lodowiec Perito Moreno robi spore wrażenie, miejsce jest dość odludne i otoczone górami, ale wbrew temu, co można by sądzić, zobaczyć go jest łatwo. Z najbliższego (i to dość turystycznego) miasta, z El Calafate kursowały tam autobusy.

My wybraliśmy najwcześniejszy kurs, by tam się dostać i najpóźniejszy, by wrócić. Dzięki temu lodowego giganta mogliśmy oglądać prawie cały dzień. Zapewne są ludzie, dla których to byłaby strata czasu, ale nam się podobało.

Lubie!
0

Bekasowaty

Ptak z Ziemi Ognistej

W czasie moich wyjazdów fotografowanie zwierząt prawie zawsze było dziełem przypadku. Do wyjątków należały sytuacje, że gdzieś się udawałem po to, by robić zdjęcia zwierzętom. Tak było np. w Kenii a safari, w Indiach w parku im. Jima Corbetta czy w Awasie w Etiopii. Przeważnie jednak zwierzęta spotykaliśmy mniej lub bardziej przypadkowo.

Ten ptak (być może bekas kordylierski) nawinął się przed obiektyw w Parku Narodowym Ziemi Ognistej. Park nie jest duży, my biwakowaliśmy tam kilka dni, robiąc sobie piesze wycieczki i fotografując zwierzęta, które chyba niezbyt zaznajomione z ludźmi podchodziły dość blisko. Tego ranka odwiedziło nas także stadko gęsi.

Lubie!
0

Na górskim szlaku

Górska droga w Pamirze

Pik Lenina to nie było nasze pierwsze spotkanie z dużymi górami, ale pierwsza wyprawa w wysokie góry. Wcześnie owszem – chodziliśmy po wysokich górach, ale były to kilkudniowe wypady, choć bywało, że szliśmy sami z plecakami, mozolnie zdobywając wysokość, wyszukując drogę itp.

W Oszu mieliśmy umówiony samochód, który miał nas zabrać do bazy pod Pikiem Lenina. Podróż trwała cały dzień – był bezkresny step, były góry, było szukanie drogi (przez kierowcę, nie przez nas). Było też picie wódki (przez kierowcę, pomocnika i niektórych z nas).

Gdy dojechaliśmy, robiło się ciemno. Pewnie dlatego nie rozkładaliśmy namiotów, tylko przespaliśmy się w jurcie. Pamiętam nudności i kołowrót w głowie spowodowane przez wysokość – choć bardzo wysoko nie było (3800 m n.p.m.) – i spotęgowane przez zapach jurty, zrobionej z wojłoku.

Lubie!
0

Wyspa kaktusów

Isla Pescado

Dziś drugie zdjęcie z „wyspy” kaktusów. Cudzysłów jest na miejscu, bo choć wystaje ona poza otoczenie, to nie okalają jej wody, a pokryta sola równina. Sól – rzecz jasna – pochodzi z wody, ale nie ma jej już od przynajmniej kilkunastu tysięcy lat. Teraz jest tylko niesamowicie równa równina – i niesamowicie biała.

Lubie!
0

Gringos

Dopływ Madre de Dios

O tej przygodzie pisałem już kilka razy. Tym razem zdjęcie z momentu, kiedy dotarliśmy do rzeki, ale nie wiem jakiej. Nie dostąpiła zaszczytu, by na Google Mapsach być opatrzoną jakąś nazwą. Z pewnością jest to dopływ Matki Boskiej, czyli rzeki Madre de Dios. Nad wodę (miejscowość nazywała się Shintuya) dotarliśmy na ciężarowce, która pełniła rolę autobusu i sklepu. Na brzegu czekała łódź (z pierwszego lub raczej drugiego planu, ale były prawie identyczne).

Zapytałem siedzącego na brzegu współtowarzysza z ciężarówki, ile kosztuje przejazd do Boca Manu. Rzucił jakąś cenę, spytałem, czy dla „gringos”. Uśmiechnął się, ale nic nie odparł. Cóż – właściciel łodzi był monopolistą, więc nie dał się wiele zrobić. Zapłaciliśmy, umieściliśmy wewnątrz plecaki i siebie i… popłynęliśmy.

Podróż była długa, a nurt dość mocny. Momentami miałem wrażenie, że poruszamy się 10 cm na sekundę, ale może po prostu to była tylko prędkość względem fal. Tak czy inaczej – na miejsce dotarliśmy grubo po zmrok i byłem pełen podziwu dla nawigatora. Rzeka się wiła, przy brzegu było sporo gałęzi czy wręcz drzew, ale pewnie doprowadził nas do celu.

Problemem był nocleg, jak go znaleźć w nowym miejscu i to po ciemku? Ale o tym następnym razem.

Lubie!
0

Nie czwartkowy Budda

527CONVAR68

„Złoty Budda” – tyle pamiętam. Oczywiście miejsce też – Luang Prabang. Z pewnością ten olbrzym śpi na wzgórzu, które wznosi się za miastem. Ale zdaje się, że jest ich tam więcej, bo wyszukiwarki zwracają mi też jakiegoś „czwartkowego Buddę”. Wygląda bardzo podobnie, ale mój nie ma napisu. Z drugiej strony co za różnica – Budda to Budda.

Lubie!
0

Alternatywna droga

Droga do Machu Picchu

Parę razy wspominałem o tym, że lubimy schodzić z utartych szlaków. Tak zrobiliśmy także, odwiedzając Machu Picchu. Tradycyjna droga wiedzie przez jakąś firmę turystyczną, która sprzeda nam trekking po dżungli, noszący nazwę „Inca trails”. Nie brałem w nim udziału, ale wiem, że w skrócie polega na tym, że maszeruje się w kierunku najsłynniejszych peruwiańskich ruin przez dżunglę, odwiedzając po drodze różne pozostałości inkaskie. Nie wątpię, że taka wycieczka daje dużo satysfakcji, ale nas na nią nie za bardzo było stać.

Trzeba tu wspomnieć, że do Aguas Calientes (miasteczka u podnóża Machu Picchu) nie da się dotrzeć środkami komunikacji publicznej. Jest kolejka dla turystów, ale też bardzo droga. Szperając w przewodniku, znalazłem jednak opis innej trasy – da się iść po starych torach kolejowych.

Najpierw był więc autobus, potem ciężarówka, a dalej mieliśmy iść. Okazało się jedna, że powódĹş zerwała most, a na drugą stronę rzeki da się przedostać tylko w wagoniku zawieszonym na linie. Mieścił jedną osobę, która była ładunkiem i napędem, bo musiała przedostać się na druga stronę, ciągnąc linę. Dalej było standardowo. Szliśmy, szliśmy, aż zrobiło się ciemno. Drugiego dnia kontynuowaliśmy masz, złapaliśmy drezynę (tory miały być nieużywane!) i dotarliśmy na miejsce.

Lubie!
0