Te dwie panie już prezentowałem. tym razem są w cieniu.
Archiwum kategorii: plener
Motylarnia
Chwilę trwało, zanim sobie przypomniałem, gdzie dokładnie powstało to zdjęcie. Pamiętałem, że było to w Malezji. Podobnych miejsc w tym kraju trochę jest, ale na szczęście wizyta na farmie motyli kojarzyła mi się z pobytem w Cameron Highlands. Szybkie poszukiwania w Sieci i mam. Zanim weszliśmy do pomieszczenia z motylami, zaprezentowano nam skorpiony. Gosia odważnie wzięła jednego na dłoń, a ja utrwaliłem to, robiąc zdjęcie.
Motyli było mnóstwo. Latały wkoło nas i siadały nam na głowach czy ramionach. Wtedy, w 2009 we wrocławskim zoo nie było takich atrakcji (a jeśli było, to nic o nich nie wiedziałem), więc przeżycie było spore. Ale nawet kiedy kilka lat temu byłem we wrocławskiej wolierze z motylami, musiałem przyznać, że w Malezji było ich znacznie więcej.
Vox populi
O naszej wycieczce do solniska Uyuni pisałem kilka razy. Tym razem o jednym z ciekawszych momentów, ale niestety nie z powodu, który bym mógł sobie wymarzyć.
To było chyba pierwszego lub drugiego dnia, a właściwie pod jego koniec. Zajechaliśmy do miejsca, gdzie mieliśmy spędzić nocleg. Atrakcją była bliskość jeziora, w którym brodziły flamingi. Ostrzyłem sobie zęby na fajne zdjęcia. Tym czasem…
Z jakiegoś tajemniczego powodu przewodnik opowiedział o jakimś alternatywnym noclegu. Nocleg w innym miejscu? Nie ma mowy! Tam nie ma flamingów! Niestety, byliśmy odosobnieni w takim pojmowaniu zwiedzania (czyli żeby zobaczyć coś ciekawego). Przewodnik wymieniał wady i zalety noclegu w innym miejscu, dyskusja się toczyła. Dla nas ważne było to, że nie będziemy już nigdzie jechać, więc będzie czas pobiegać i porobić zdjęcia (z bieganiem ostrożnie, było to ok. 4200 metrów n.p.m., a my nie byliśmy jeszcze zaaklimatyzowani). A że wokoło atrakcji nie brakowało, zapowiadało się interesujące popołudnie.
Ze zgrozą słuchaliśmy i patrzyliśmy, jak kolejne bzdurne argumenty trafiają do innych uczestników wycieczki. Wreszcie kiedy okazało się, że w tym drugim miejscu będzie ubikacja ze spłuczką (tu warunki były bardzo spartańskie), wszystkich poza nami opanowała nieomal ekstaza. Przegraliśmy.
Połknąłem szybko posiłek i z pobiegłem nad jezioro. Tchu wystarczało na niewiele, więc co chwilę trzeba było się zatrzymywać i sapać. Ale kilka zdjęć udało się zrobić, w tym powyższe. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że zwiedzanie z innymi to nie jest to, co chomiki lubią najbardziej.
O wchodzeniu dwa razy do tej samej rzeki
Nie odwiedzam dwa razy tych samych miejsc. Są ludzie, którzy wręcz celowo jeżdżą rok w rok w to samo miejsce, bo skoro im odpowiada, to dlaczego mieliby szukać nowego? Ja wolę za każdym razem doświadczać czegoś nowego, ale wiadomo, że od reguły bywająÂ wyjątki – są miejsca, kraje, które odwiedziłem więcej niż raz.
Dwa razy byłem na Lofotach i dwa razy na tej samej wyspie. Odwiedzone wtedy miejsca częściowo pokrywały się z tymi, w których byłem ładnych kilka lat wcześniej. Mogę powiedzieć, że wiele się nie zmieniły, ale co może się zmienić w skałach, piasku i morzu?
Po sześciu latach od pierwszego pobytu pojechałem drugi raz do Indii. Trasy pokrywały się tyko w Delhi i Agrze (Taj Mahal), więc w zdecydowanej większości widziałem zupełnie nowe miejsca. Podobnie było z Kirgistanem, gdzie formalnie rzecz biorąc byłem dwa razy, ale drugi pobyt był krótki i w innym miejscu (pomijając Biszkek, gdzie lądował samolot). Zarówno Indie jak i Kirgistan nie zmieniły się za bardzo pomiędzy wizytami.
O mały włos kilka lat temu pojechałbym ponownie do Syrii, ale zaczynało się tam robić niebezpiecznie, więc zrezygnowałem. Jeśli jeszcze kiedyś odwiedzę Syrię, z pewnością okaże się, że Damaszek, Aleppo czy Palmira nie wyglądają tam samo.
Po głowie chodzi mi też pojechanie do Nepalu, w którym byłem około roku 1998. I już wiem, że nie zobaczę tego, co mam na zdjęciach i w pamięci. Centrum Katmandu legło w gruzach i wątpię, czy większość zabytkowych świątyń zostanie odbudowana.
Na zdjęciu Angkor, który stał, stoi i pewnie będzie stał długo. Czerwoni Khmerzy – na szczęście – w przeciwieństwie do bojowników z Państwa Islamskiego zabytków się nie czepiali.
Kwiatki dla Buddy
W parku u Buddy
Szesnaście ramion, dwie głowy
Z planem i bez planu
Są osoby, które planują podróż od A do Z i trzymają się potem ściśle planu. Są też tacy, którzy idą na żywioł. Ja należę chyba do najliczniejszej grupy – uważam, że należy podróż przemyśleć, znaleźć miejsca, które chce się zobaczyć, ale nie należy być niewolnikiem planu.
Przed wyjazdem w naszą podróż przeczytałem książkę „Z biegiem Amazonki” i poczytałem trochę o źródłach największej rzeki świata. Ale samą wycieczkę na Nevado Misim przygotowałem słabo. Czytałem o jakichś miejsca, przez które się idzie, odczytałem z jakichś map ich współrzędne i wprowadziłem do odbiornika GPS. Potem okazało się, że idziemy inaczej, ale twardo szliśmy.
Nasza wytrwałość została nagrodzona i po trzech dniach wędrówki rozbiliśmy obozowisko u stóp góry, z której wypływa Amazonka. Pierwszego dnia odwiedziliśmy źródła Amazonki, a drugiego weszliśmy na szczyt. Kolejnego ranka zostało zrobione powyższe zdjęcie.
Słoń na płasko
Dziś krótko – zdjęcie bez historii, bo to kolejna fotka z Angkor Watu i to na dodatek fragment płaskorzeźby, której wycinek już prezentowałem. Ale ta płaskorzeźba była bardzo duża, więc kto wie, może coś z niej się jeszcze tu pojawi?
Plaża po zmierzchu
Powyższe zdjęcie zostało zrobione na Ko Lipe, wyspie o której już pisałem, Ko lipe ma dwie główne plaże o wielce mówiących nazwach: Sunset Beach i Sunrise Beach, a także tę zaletę, że z jednej na drugą można się dostać w kilkadziesiąt minut spacerkiem. My spaliśmy po stronie zachodniej, więc zachodów słońca mieliśmy do woli. Wschodu nie widzieliśmy żadnego.