Kongur

Będę się trochę mądrzył, bo to, o czym za chwilę napiszę, znam bardziej z teorii. Otóż żeby robić dobre zdjęcia, trzeba się nieĹşle namęczyć. Oznacza to m.in wczesne wstawanie, by załapać się na wschód słońca. Podobnie z wieczorami – mimo wczesnej pobudki, warto wytrwać do zmroku, by robić zdjęcia w promieniach zachodzącego słońca. Aby jakoś egzystować, najlepiej przespać południe, bo wtedy ostre słońce mocno utrudnia fotografowanie.

Tyle teorii. W wysokich górach trzymanie się tych zasad jest jeszcze trudniejsze niż niżej. Bez promieni słonecznych temperatury są bardzo niskie (np. -20 stopni), brak tlenu uniemożliwia bieganie w poszukiwaniu kadru, a w środku dnia odespać się nie da, bo albo idziemy z plecakiem (czyli nie ma gdzie spać), albo w namiocie mamy saunę.Dodatkowo po całym dniu marszu człowiek jest wypompowany, a tu trzeba jeszcze rozłożyć namiot (chyba że już stoi) i ugotować jedzenie.

Ĺ»eby nie było – zdjęcia da się robić, bo przecież ludzie je robią. Tyle, że wymaga to większego samozaparcia. Powyższa fotografia była robiona na wysokości 5500 m, więc nie jakoś ekstremalnie wysoko i nie bardzo póĹşno, więc nie było jeszcze zimno. Ĺšnieg, który widać, to zbocze Muztaghaty, a szczyt w oddali to Kongur.

Lubie!
1

Cień wielkiej góry

Oj, myślę, że taka sytuacja pojawi się jeszcze nie raz. Znowu nie wiedziałem, gdzie zrobiłem to zdjęcie. Nie będę tu próbował nawet zastanawiać się nad tym, jakie miejsce zostało tu uwiecznione. Odnalazłem je w mojej kolekcji i bardzo się zdziwiłem.

Fotografia została zrobiona w Boliwii, niedaleko za La Paz. Był to początek podróży boliwijską drogą śmierci, która z wysokich gór wiedzie na nizinne obszary Boliwii. Szutrowy w większości trakt (na tym odcinku jeszcze jest asfalt) wije się, uczepiony stromych zboczy. Na najbardziej spektakularnym odcinku pod kołami autobusu metr drogi, dalej krawędĹş wielkiej przepaści. Widokowo to jedna z najciekawszych tras, jakie przejechałem.

Niestety widziałem ją raz, bo powrót był w nocy. Także raz zwykle przebywają ją rowerzyści. Popularny jest zjazd jednośladami (nie trzeba pedałować) na równiny i wtedy powrót następuje samochodem. Zapewne jest to niesamowite przeżycie, ale trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo zdarzają się przypadku zepchnięcia rowerzystów przez ciężarówki.

Ja szczęśliwie miałem miejsce przy właściwym oknie i przez sporą część trasy wisiałem przez nie, robiąc zdjęcia. Jako że droga była szutrowa, momentami mocno się kurzyło. Niestety, zaszkodziło to mojemu aparatowi, bo przestał się wyłączać! Tak, to nie pomyłka. Ponieważ w trybie czuwania pobór energii jest znikomy, nie było to takie uciążliwe.

Po powrocie do domu (na półmetku wyjazdu) starałem się chałupniczymi metodami oczyścić styki. Napsikałem do środka jakiegoś środka do czyszczenia klawiatur, ale efekt był opłakany. Teraz już nie pamiętam dokładnie, co to było, ale sprawiało, że aparat przestawał być dla mnie przydatny. Na szczęście wymycie tym razem alkoholem przywróciło mu sprawność. Odetchnąłem z ulgą. Przede mną było jeszcze 5 miesięcy wyprawy.

Lubie!
0

Tam się mury pną do góry

W Chinach byłem… no jakiś już czas temu. I to większość czasu na ich obrzeżach. Przez „główne” Chiny przejechaliśmy, głównie pociągiem. Czasu na oglądanie dużo nie było, ale gdzie się tylko dało, tam oglądaliśmy.

Najbardziej rzucało się w oczy to, jak szybko się kraj zmienia. Oczywiście nie mieliśmy porównania do rzeczywistości, bo wcześniej tam nie byliśmy, ale w głównych miastach nie było widać zacofania czy tradycji (jakkolwiek dziwnie to brzmi).

Wtedy Chiny budowały na potęgę. W niektórych miastach dominowały niedokończone (jeszcze) kikuty wieżowców, w innych już wszystko działało. Rozmach porażał. To, co u nas jest zwykle udziałem niewielkiego centrum (nagromadzenie biurowców i domów handlowych), tam miało rozmiary małego miasta. Być może porównanie z Nowym Jorkiem czy Tokio wypadłoby blado, ale polskie miasta mogą się pod tym względem schować. Nie twierdzę, że taki kształt dużych chińskich miast to coś pozytywnego – po prostu tak było.

Przez kilka lat sporo mogło się zmienić. Niedawno był tam kolega i cały czas czekam, aż pokaże mi zdjęcia i opowie. Wtedy będę wiedział, ile się zmieniło. Ale co mogło się zmienić w takim mieście, jak to na zdjęciu? Całe mogli zabudować wieżowcami?

Lubie!
0

Gdzieś, gdziekolwiek

Na początek witam po wakacjach. Fotograficznie chyba udanych, więc może odejdę nieco od pierwotnego zamiaru (myślę o tym od dawna) i włączę do prezentowanego zbioru trochę nowszych zdjęć. Ale jeszcze nie dziś.

Opisując każde zdjęcie, muszę przypomnieć sobie, gdzie zostało zrobione. Z poniższą fotografią jest problem. Nie ma na niej chyba niczego, co by to ułatwiało. Kilka szczegółów może jedynie zawęzić krąg poszukiwań.

  1. anglojęzyczny napis „car park” – może być zrobiony w dowolnym miejscu na świecie;
  2. drugi napis rozszyfrowałem po dłuższej chwili – „park at your own risk” – też może być zrobiony wszędzie. Z drugiej strony w tym kraju język angielski musi być w miarę rozpowszechniony, skoro tak został opisany parking;
  3. drzewo to figowiec beniamina (potocznie: fikus beniamin), roślina, która naturalnie występuje „od południa Azji po północną Australię i Wyspy Salomona” (cytat z Wikipedii). Może być zasadzone ręką człowieka, ale tak czy inaczej, kraj jest ciepły;
  4. odrapany mur sugeruje kraj raczej ubogi, z pewnością nie w typie Szwajcarii.

Ja niczego więcej nie potrafię ze zdjęcia wyczytać.

Dodatkowych informacji dostarcza EXIF – rok 2009, a wtedy byłem w Malezji. 29 marca – chyba wyspa Penang.

Na marginesie dodam, że fikusy w tamtym rejonie można spotykać dość często. To m.in. one oplatały ruiny w Angkorze. Zaś największy znajduje się gdzieś w Tajlandii. Nie mogę go teraz namierzyć, ale wygląda podobnie jak ten w Indiach.

Lubie!
0

Grobowiec

Grobowiec - Wietnam, HueJak podpowiada mi nasz sieciowy pamiętnik, w Hue spędziliśmy jeden z najlepszych dni w Wietnamie. Głównie dlatego, że udało nam się uciec od tłumów i zwiedzaliśmy okolicę na własną rękę na rowerach. Udało nam się obejrzeć ciekawe grobowce. Z tego co pamiętam, do tego nie weszliśmy, bo był zamknięty na cztery spusty. Wspiąłem się jakoś na okalający go mur, ale skoku do środka nie ryzykowałem, bo nie miałbym jak się stamtąd wydostać.

Nie szkodzi – z zewnątrz też był fotogeniczny.

P.S.
Wakacje trwają, mówi do Państwa automat.

Lubie!
0

Żyli długo i szczęśliwie

Sambor Prey KukO świątyniach Sambor Prei Kuk już pisałem. Dziś kolejne zdjęcie z tego kompleksu. Wspominałem też, że Angkor jest dużo bardziej rozległy, ale i te świątynie nie są bardzo skomasowane. Przestrzeni jest tyle, że zmieścił się plan zdjęciowy teledysku. Nie wiem, o czym był, ale filmowano pana śpiewającego jakąś rozdzierającą serce pieśń na tle malowniczych ruin. Zapewne ona kochała jego albo on ją, potem jedno przestało, drugie nie, walczyło o miłość i na końcu ponownie byli razem. Mogło też być tak, że ona przestała (lub on), a on (lub ona) był zrozpaczony, spotkał (spotkała) inną, która okazałą się (okazał się) nie gorszy (gorsza) od tej pierwszej… Na końcu też było szczęście, tylko w innej konfiguracji niż początkowo.

Tak można streścić 90% teledysków, które widzieliśmy w Kambodży i Tajlandii (w Laosie chyba rzadziej obcowaliśmy z telewizorami). Piosenki były do siebie podobne, cukrowane, teledyski od sztancy. Zapamiętałem jeden inny – młoda para (oczywiście zakochana) była biedna, ale nie poddała się (siłę dawało im uczucie) i otworzyła punkt małej gastronomii (wózek, z którego sprzedawali zupę z kluskami). Ciężka praca plus odrobina zmysłu biznesowego sprawiły, że po jakimś czasie mieli punktów więcej, obroty znacznie wzrosły i… żyli długo i szczęśliwie.

P.S.
Zdaje się, że obecnie mam wakacje, a post pojawił się automatycznie. Proszę wiec spodziewać się zakłóceń w dotychczasowym rytmie pojawiania się zdjęć. O zmianach poinformuję.

Lubie!
0

Krokodyl Jaśko

Trudno uwierzyć, ale to, co widać poniżej, to zwierzątko domowe. Tak, tak – u nas trzyma się koty i chomiki, w porywach psa, a są miejsca, w których pieszczochem domowników jest zwierze mogące odgryźć nogę.

Krokodyl JaśkoZ domownikami może troszeczkę przesadziłem, bo Juanita (po polsku – Jaśka) spotkaliśmy koło domku dla turystów wybudowanym na boliwijskiej pampie. Bestyjka była w każdym bądź razie lekko oswojona, można było jej robić zdjęcia i oglądać w miarę swobodnie.

Pamiętam, że fotograficznym zapale zachęcałem Gosię do coraz bliższego podchodzenia do stwora (celem było lepsze i lepsze ujęcie). Jaśko w pewnym momencie zaczął syczeć. Akurat satysfakcjonujące mnie ujęcie spoczywało na karcie pamięci, więc na tym zakończyliśmy zabawę. Potem przeczytałem, że syczenie u krokodyla to jak warczenie u psa – potem już tylko gryzie.

Z ciekawostek powiem, że domek, w którym spaliśmy, nie miał toalety. Była ona w osobnym „budynku”. Jako że pampa była zalana w większości wodą, do wychodka prowadziła kładka (szerokość na oko 30 cm). Gdy dobrze poświecić w nocy latarkami, w wodzie błyskały oczy krokodyli. Ja tej nocy nie miałem potrzeby wychodzenia z łóżka, ale idę o zakład, że jeśli ktoś miał, starał się z tym poczekać do rana.

Ciekawostka druga – przewodnik karmił Jaśka bułkami. Ten je męłł w swych potężnych szczękach, ale nie połykał.

Lubie!
0

Spojrzenie z przeszłości

Spojrzenie - SinciangNa początek o fotograficznej stronie zdjęcia. Kiedyś byłem na jakimś wykładzie o fotografii (robieniu zdjęć) i było m.in. o kierunku fotografowanego obiektu. Ze w większości przypadków sprawdza się, gdy ruch jest do środka zdjęcia – ruch, twarz, ale do środka. Tutaj jest inaczej. Mógłbym się mądrzyć, że tak chciałem. że przecież kobieta patrzy w lewo.

Podobnie jest ze światłem – przeważnie lepiej, jak obiekt jest oświetlony od przodu, ale są i sytuacje, w których lepiej, gdy promienie padają od tyłu. Mógłbym twierdzić, że tak miało być tutaj.

Prawda jest taka, że tak wyszło. Zdjęcie było zrobione na bazarze, wielkim cotygodniowym targu. Zwykle jest tam rwetes, ruch i zamieszanie. Ludzie nie stoją, a jeśli tak, to krótko. Jeśli stoją, to ktoś przechodzi między nimi a nami. Jednym słowem – warunków do robienia zdjęć z rozmysłem nie ma.

Bo poza tym warunki są – przed naszymi oczami przesuwa się korowód barwnych postaci nie z tego świata. Wszyscy, poza nami, turystami, pochodzą z przeszłości, z czasów Szlaku Jedwabnego. I nawet jeśli nie tkwią cali w wiekach średnich, to naszą, fejsbukowo-ajfonową współczesnością nie mają wiele wspólnego. Można co prawda było kupić kasety magnetofonowe (!), ale obok nich leżały narzędzia wykute przez kowali, żywe i martwe zwierzęta, ubrania, jedzenie. Jest nawet parking – ale nie dla samochodów, lecz ich czworonożnych poprzedników, konkretnie osłów.

Taki jest, a przynajmniej był wtedy Kaszgar. O ile bazar stanowił ostoję starych czasów, o tyle samo miasto było mieszanką. Mieszanką nowoczesności i tradycji, mieszanką Ujgurów i Chińczyków. Przy czym żywioły obce w tym mieście (czasowy i etniczny) są bardziej ekspansywne. Może dlatego, że są ze sobą powiązane, bo współczesność przynoszą Chińczycy Han. Bez żenady wyburzają to co przeszłe – starą dzielnicę, stare domy, nawet stare mury obronne. Wypierają Ujgurów, którzy samą swoją obecnością wspierają przeszłość, poświadczają jej istnienie. Przeszłość niechińską, więc zbędną.

Lubie!
1

Kosze, koszyki i koszyczki

Kosze, koszyki i koszyczki - Wietnam, HanoiNo proszę, zaplątało mi się jedno pionowe zdjęcie… Ale do rzeczy. Stare miasto w Hanoi jest bardzo malownicze. Najgorszą rzeczą przy pierwszym kontakcie było to, że ulice zmieniają nazwy. Idziemy ulicą o jakiejś nazwie, po chwili na murach pojawiają się tabliczki z innymi napisami, by ponownie się zmienić. Zdaje się, że do nazw dodawane są fragmenty oznaczające początek, środek i koniec ulicy. Ale w taki dziwny sposób, że poszczególne nazwy nie są do siebie podobne. Na mapach (przynajmniej naszej) niestety są tylko „główne” nazwy, co bardzo utrudniało orientowanie się w terenie.

Na zdjęciu widać rower, do niedawna główny środek lokomocji w Wietnamie. Ale już gdy my tam byliśmy, stracił palmę pierwszeństwa na rzecz motocykli. Rzecz jasna chińskich, bo na japońskie nikogo nie było stać. Horrorem jest jazda – doświadczyliśmy tego, wypożyczając motocykl. Czekało na nas wiele niespodzianek – ryż suszony na asfalcie, ciężarówki nie zważające na motocyklistów, po zmroku inni motocykliści, którzy używanie światła uważają za ekstrawagancję. To wszystko poza miastem. W mieście, w godzinach szczytu obok siebie jedzie pięć, sześć pojazdów, czyli odległości między motocyklami (zarówno z boków jaki przed oraz za) wynoszą po kilkadziesiąt centymetrów.

Lubie!
0

Socreal++

BiszkekW 2004 roku zawitaliśmy do Azji Środkowej, a konkretnie do Kirgistanu. Ciekawe miejsce – mieszanka znanych komunistycznych motywów oraz elementów egzotycznych i orientalnych. Jednym z ciekawszych miejsc w Biszkeku jest Oszski Bazar – targowisko, na którym można kupić mydło i powidło (a w szczególności pyszne owoce) – tu panuje Orient. Przeciwwagą jest komunistyczne centrum z szerokimi ulicami (w sam raz na wojskowe parady), szarymi gmaszyskami (dla zastępów urzędników) oraz odrapanymi blokowiskami (dla proletariatu).

Powyższe zdjęcie zrobiłem ostatkiem sił, zmorzony lipcowym upałem. Kirgistan ma podobny klimat jak Polska (zimne zimy, gorące lata), ale do potęgi. Jak upały, to 40 stopni w cieniu. Jak zimy… Raz spaliśmy w hotelu mieszczącym się w prywatnym mieszkaniu. Rozmowa zeszła na pogodę. „A jak u was zimy, zimno?” „Nie, zimno to jest w Rosji, u nas najwyżej -40”. Oczywiście w górach (a niziny to mniejszość kraju) pogoda jest zupełnie inna.

Aha – w tym zdjęciu dla rozjaśnienia zacienionych partii wykorzystałem programowy filtr połówkowy.

Lubie!
0