Iguazu

Wodospady Iguazu

Niedaleko miejsca, w którym znajdują się wodospady Iguazu, spotykają się granice trzech państw: Paragwaju, Brazylii i Argentyny. Ale słynne wodospady leżą tylko między dwoma ostatnimi państwami.

Naszą bazą było argentyńskie miasto Puerto Iguazu. Klimat panuje tam tropikalny, więc nasze puchowe śpiwory natychmiast złapały wilgoć i oklapły. Na szczęście nie były potrzebne, bo w tropikach nie tylko jest mokro, ale i gorąco.

Do wodospadów pojechaliśmy autobusem, który zawiózł nas do budynku parku narodowego, a dalej poruszaliśmy się głównie piesze. Iguazu słusznie mają liczbę mnogą, bo na rzece jest cała masa katarakt. Jedne większe, inne mniejsze, a jeszcze inne gigantyczne. Ogląda się je też w różny sposób – czasem z lekkiego dystansu, czasem z większego oddalenia, a niekiedy „twarzą w twarz”. To ostatnie jest szczególnie przyjemne, bo przyjemności obcowania z żywiołem dochodzi doświadczamy dającego ochłodę kontaktu z pyłem wodnym, znoszonym przez wiatr.

Warto wybrać się na wycieczki po obu stronach granicy. bo w Argentynie jesteśmy mniej lub bardziej, ale jednak wewnątrz, a w Brazylii mamy możliwość podziwiania panoramy. Bez względu na to, z której strony patrzymy, wodospady Iguazu to jedno ze wspanialszych miejsc, jakie oglądałem.

Lubie!
0

Jeden krok

W drodze na Pik Lenina

Powyższe zdjęcie powstało nieomal podczas naszych pierwszych kroków na lodowcu. Tego samego dnia wcześnie rano wyruszyliśmy z Łukowej polany, przeszliśmy przez Przełęcz podróżników i weszliśmy na lodowiec. Na początku czekała nas rzeka – niby wszędzie był śnieg i lód, ale gdy świeciło słońce, zamrożona woda topiła się.

Podczas przekraczania rzeki spotkaliśmy wspinaczy rosyjskich, jednym z nich był Eduard Mysłowskij, były prezes rosyjskiego klubu alpinistycznego, który mimo zaawansowanego wieku (68 lat) radził sobie lepiej niż my. Mimo że był szanowaną postacią rosyjskiego alpinizmu, porozmawiał z nami, nawet napomknął, że ma polskie nazwisko. Gdy już stanęliśmy na lodowcu, ruszyliśmy przed siebie. Szliśmy, szliśmy, zatrzymując się co kilka kroków dla złapania oddechu, czasem na dłużej, by coś zjeść.

Dzień się kończył, gdy zmęczeni postanowiliśmy rozbić namiot. Do obozu nie dotarliśmy, ale już nie mieliśmy sił iść dalej. Następnego dnia po pół godzinie marszu byliśmy na miejscu. Ale poprzedniego dnia pierwszy raz przekonaliśmy się na własnej skórze, że w górach wysokich są sytuacje, że zrobienie nawet jednego kroku jest ponad siły. Choć tak na prawdę z wyzwaniami ponad nasze siły zmierzyć się mieliśmy dopiero za jakiś czas.

Lubie!
0

Jaki jest bawół?

Bawoły domowe

Parafrazując znane powiedzenie o koniu, trzeba by powiedzieć „jaki jest bawół, każdy widzi”. Warto przypomnieć, że to „powiedzenie” jest definicją konia z pierwszej polskiej encyklopedii. Mieszkańcy Azji Południowo-Wschodniej o koniu tak by nie mogli powiedzieć, bo tych zwierząt tam wcale nie widziałem (z wyjątkiem kamiennych rzeźb pochodzących sprzed paru wieków).

Za to bawół jest tam bardzo popularny, także jako zwierze pociągowe. Zwierzęta te są tam głównie odpowiednikami naszych krów – dają mleko, mięso i skóry, wykorzystywane są także kości (do wyrobu biżuterii) i rogi. Bawoły domowe Doskonale sprawdzają się też podczas prac polowych, bo – jako że pochodzą od bawołu wodnego – przystosowane są do chodzenia w błocie.

Nie tylko chodzenia – w kilku miejscach (W Indiach, Tajlandii, Malezji i Kambodży) odbywają się wyścigi bawołów. Sport ten ma kilka odmian – jeździ się na oklep, na wozie czy też wózku ciągniętym parę zwierząt albo… biegnie obok. Nigdy nie widziałem takich zawodów, ale jeśli kiedyś będę w planował wyjazd do tamtej części świata, koniecznie muszę sprawdzić, czy w tym czasie gdzieś nie odbywają się takie zawody.

Lubie!
0

Skąd te lwy

470DSC_3105

Dziś kolejne zdjęcie ze świątyń Sambor Prei Kuk. Przyglądając się temu zdjęciu zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, lwy z Sambor Prey Kuk przypominają  te przedstawiane w chińskich świątyniach. Są różne od wysmukłych przedstawień króla zwierząt z Angkoru. Po drugie zaś, skąd dawni mieszkańcy Kambodży znali lwy?

Współcześnie lwy żyją w Afryce, na bliskim wschodzie i niedobitki w Indiach. Kilkadziesiąt tysięcy lat temu można je było spotkać także w Europie, Azji i obu Amerykach, Dwa tysiące lat temu były jeszcze na Bałkanach, w Persji (czyli obecnym Iranie), Indiach i Afryce.

Gdyby więc ktoś znał wyjaśnienie zagadki, jak mieszkańcy Kambodży zetknęli się z tymi kotami, proszę o informację.

Lubie!
0

Kapibara

Kapibara

Przeciętny Polak, gdy zapytać o gryzonie, pewnie wymieni mysz i szczura, może jeszcze chomika. Tym czasem do gryzoni zaliczają się także wiewiorki, piżmaki czy choćby bobry.

Powyższy opis pokazuje, jak różnorodne są gryzonie – od mikrusów typu orzesznica (9-23 gramy) do…. Bóbr jest jednym z większych, bo osiąga blisko 30 kg. Większa od niego jest za to kapibara, bo jej waga może przekraczać 60 kg, a rekordowy osobnik ważył ponad 90 kg!

Nie wiem dlaczego, ale kapibary zawsze budziły naszą sympatię (być może z powodu podobieństwa do Muminków). Gdy byliśmy w Ameryce Południowej, bardzo chcieliśmy je zobaczyć. Gryzonie te spotyka się na prawie całym obszarze tego kontynentu, warunkiem jest woda i odpowiednia temperatura (ma być mokro i gorąco).

Jadąc na pampę, mieliśmy nadzieję na spotkanie tych zwierząt. I udało się pierwszego dnia, na samym początku wycieczki. Kapibary żyją stadnie, ale my widzieliśmy tylko jednego osobnika. Zrobilem jej 7 zdjęć i do końca pobytu na pampie nie było nam dane spotkać tych zwierząt.

Z daleka kapibara nie robi wrażenia olbrzyma, wygląda jak trochę większe skrzyżowanie nutrii ze świnką morską. Ale rozczarowani się nie czuliśmy. Miała być kapibara i była!

Lubie!
0

Wyspa słońca

Jezioro Titicaca - Wyspa Słońca

Titicaca to kolejna z „magicznych” nazw, które przyszło nam zweryfikować. Za tą nazwą stoi rekord – najwyżej położone jezioro wysokogórskie na świecie, a z pewnością najwyższe tak duże. Od razu popłynęliśmy na Wyspę Słońca (Isla del Sol).

Miejsce to jest bardzo turystyczne, w tym sensie, że turyści tam ciągną, a miejscowi mają dla nich ofertę. Mimo to 10 lat temu nie było zdeptane i miało swój urok. Można byłoł szukać noclegu i targować się. Co prawda nie spało się u gospodarza (czyli miejscowych Indian), a w specjalnie wybudowanych budynkach, ale z pewnością nie były to hotele zrobione na wysoki połysk.

Naszym celem były ruiny leżące na drugim końcu wyspy, więc schodziliśmy się za wszystkie czasy. Ruiny nie okazały się jakoś specjalnie spektakularne, ale jak zwykle miłe było to, że zwiedzaliśmy je sami.

Jak jest teraz? Nie mam pojęcia, ale w booking.com z Wyspy Słońca jest 8 hoteli (hosteli), z czego jeden trzygwiazdkowy.

Lubie!
0

Pocztówka

Zachód słońca

Zdjęcie, które prezentuje jest nudne. Można by rzec – typowo pocztówkowe. Brakuje tylko napisu „Pozdrowienia z Jastarnii” (oczywiście gdyby nie drzewa na horyzoncie). Zdjęcie nudne, ale okres w naszej podróży był ciekawy. Przedostawaliśmy się z Kambodży do Laosu. Najkrótsza droga wiodła rzeką – Mekongiem. Najpierw trzeba było dojechać do rzeki, potem wsiedliśmy na łodzie motorowe, które z wielką prędkością mknęły po wodzie.

Przyznaję, że miałem duszę na ramieniu, ale na szczęście szaleńczy pęd skończył się dobrze – dotarliśmy do posterunku granicznego. Było tam więcej turystów. Wszyscy wiedzieli, że pogranicznicy biorą w łapę, ale jakoś się umówiliśmy, że nie dajemy. Negocjacje po stronie kambodżańskiej trwały krótko i przeszliśmy bez płacenia. Laotańczyk był twardszy, więc po godzinie negocjacji zapłaciliśmy po dwa dolary i otrzymaliśmy opieczętowane paszporty.

Potem była podróż wolnymi łodziami po stronie laotańskiej. Zrobił się wieczór i wtedy zrobiłem kilka tych „pocztówkowych”. Zwieńczeniem długiego dnia było wynajęcie domków na wyspie Don Khon, gdzie spędziliśmy kilka leniwych dni.

Lubie!
0

Kto rano wstaje…

Jesienny poranek

Kto rano wstaje, ten ma szansę na dobre zdjęcie. Oczywiście nie zawsze jest zrobi, nie zawsze ma szansę, ale z pewnością swoje szanse zwiększa. Poranek to jedna z ulubionych pór fotografów, bo wstające słońce potrafi dać piękne światło. W zależności od miejsca i pory roku pojawia się też kilka innych czynników sprzyjających dobrym fotografiom. Może to być mgła, rosa, zwierzęta, które wtedy można spotkać, ludzie specyficznych zawodów lub… brak ludzi w miejsca, gdzie w ciągu dnia będzie ich pełno.

Powyższe zdjęcie powstało z porannej mgły i słońca. Co prawda było ono już trochę nad horyzontem, ale nie na tyle, by zniknął efekt poranka.

Lubie!
0

Pod ziemią

Jaskinia niedaleko Vang Viengu

Jaskinie zawsze mnie pociągały – w sensie fotograficznym. Wydają się tajemnicze, często mają przedziwne kształty, zawierają fantastyczne formy, światło potrafi w nich działać cuda. W praktyce jednak nie jest tak dobrze. Bo kto ma możliwość być w jaskini sam? Poza grotołazami nieliczne osoby. W jaskini prawie nie ma światła i by wydobyć jej piękno, najpierw trzeba ją oświetlić.

Jedynym wyjątkiem jest lub może być wejście do jaskini. Tak było i w tym przypadku. Ĺšwiatło dochodzące z zewnątrz pozwoliło utrwalić wnętrze jaskini bez większego wysiłku, a człowiek widoczny po prawej stronie daje wyobrażenie o skali tego co widać. Bez niego trudno określić, czy od sufitu do podłogi jest metry czy pięćdziesiąt.

Lubie!
0

Kirgiski krajobraz

Kirgiski krajobraz

Kiedy mniej więcej rok po zrobieniu tego zdjęcia znowu podróżowaliśmy przez Kirgistan, naszym środkiem lokomocji był autobus (przynajmniej na pierwszym etapie). Zacząłem tam rozmawiać z jakimś Kirgizem i pytał mnie o wrażenia. Mój rosyjski nie pozwalał na powiedzenie wszystkiego, co bym chciał, ale próbowałem przekazać mu, że dla mnie zaskakujące jest to, że z prawie płaskiego stepu nagle wyrastają góry.

U nas teren zmienia się stopniowo. Najpierw się trochę fałduje, potem są niskie, zielone góry, a w końcu zieleń ustępuje skałom i kamieniom, a zbocza gwałtownie się nachylają. W Kirgistanie wyglądało to tak, jakby na na płaski, niczym ciasto, po którym przejechał wałek, step, ktoś narzucał kanciaste skały.

Lubie!
0