Gdzie ta przewaga

Przy Buddzie

Powyższe zdjęcie zrobiłem jedną z pierwszych lustrzanek dla mas, czyli Nikonem D70. Od tamtego czasu postęp technologiczny dokonał się spory, ale czy współczesnym aparatem zrobiłbym lepsze zdjęcie?

Raczej nie. Tak realnie, to przewaga jest tylko w tym, że matryce mniej szumią, więc można uzyskiwać czystsze zdjęcia (lub mniej poruszone). Cała reszta to bajery, które trochę pomagają i to bardziej w specyficznych sytuacjach. 24 miliony pikseli zamiast pięciu? Przydaje się, ale na ekran monitora wystarczy i 5.

Poprawić to zdjęcie można było raczej inaczej kadrując, by nie załapał się człowiek z lewej, by nie było butelki (?) w prawym górnym rogu. Ale do tego nie jest potrzebny lepszy sprzęt.

Lubie!
0

Coś się dzieje

Coś się dzieje!Gdy Kapuściński pisał o Afryce (zdaje się, że w „Hebanie”), dużo było o czekaniu. Moje skromne obserwacje to potwierdzają. Bez względu na to, czy jest to Kambodża, Peru, czy dajmy na to Gruzja, ludzie do perfekcji opanowali sztukę czekania. Podstawowym warunkiem jest jednak to, żeby kraj nie był zbyt cywilizowany. Gdy taki się staje – jego mieszkańcy zaczynają za wszystkim gonić, czas przekształca się w pieniądz i sztuka czekania umiera (czekanie to brak ruchu, czyli strata, a tej nikt nie chce).

Jednak w miejscach, do których nie dotarła nasza gorączkowa pogoń (za czym? za wszystkim, za niczym), wygląda to zupełnie inaczej. Przeważnie nic się nie dzieje i trzeba robić coś, by utrzymać się na powierzchni delikatnie sunącego czasu. Spać, chodzić, rozmawiać, szukać, wypytywać – cokolwiek, byle upływał. Bo jeśli nie robimy niczego, stoi i nie ma nadziei, że coś się zmieni.

A zmiana jest niezbędna. Niezbędne jest zdarzenie, by coś się działo. Bo nawet najbardziej zaprawieni w sztuce przeczekiwania poruszają się od wyspy do wyspy, od chorągiewki wystającej z czasu do słupa oznaczającego choćby koniec dnia. Bez tych specjalnych punktów łatwo stracić orientację, ale i to się zdarza. Jednak przeważnie co jakiś czas coś się pojawia – ot choćby koniec dnia czy wschód słońca, ktoś przyjedzie, ktoś się urodzi czy umrze, sąsiad o coś zapyta lub ja będę miał pytanie do sąsiada.

Gdy czekaliśmy, aż ruszy samochód do Siem Reapu, obserwowałem. Ludzie siedzieli, stali, rozmawiali – raczej przeczekiwali czas. I nagle – jedzie samochód. Od razu zerwała się grupka młodych mężczyzn. Reszta też jakoś zareagowała, choćby podnosząc głowy, ale ci poderwali się i pobiegli. W ich przypadku powód był prozaiczny – chcieli załapać się na rozładowywanie lub transport ładunku. Czekanie czekaniem, sztuka utrzymywania się na powierzchni czasu sztuką, ale brzęcząca moneta (lub szeleszczący papierek) zawsze ma wartość.

Lubie!
1

Przed podróżą

 

Przed podróżą

Do Siem Rieapu dojechaliśmy nie tak znowu nietypowym środkiem lokomocji – pickupem. Po Kambodży podróżowaliśmy różnie – ale jednak głównie autobusami. Tutaj autobusu nie było. Pozostał samochód. Na pace były jakieś ławeczki, na nich ludzie, pomiędzy różne przedmioty (także nasze plecaki). Do odjazdu było trochę czasu. Oczywiście nie ma godzin odjazdu – jak się zbiorą ludzie. Czekaliśmy, jak robiłem zdjęcia, Gosię zagadywała jakaś miejscowa dziewczyna.

150 km – to niewiele. Standardowo 2 godziny jazdy. Ale nie tu obowiązują inne standardy! Kierowca pędził jak szalony, wyprzedzał na trzeciego, czwartego i w innych konfiguracjach. Zapewne pokonywał tę trasę wielokrotnie, więc można powiedzieć, że wiedział, co robi. Ale tak czy inaczej – lekkie emocje były.

Nie pamiętam, jak długo jechaliśmy. Ale gdy dotarliśmy na miejsce i znaleĹşliśmy hotel, czekał na nas Angkor!

Lubie!
0

Blask złota

Ujgurka ze złotymi zębami

Powyższe zdjęcie zostało zrobione w starej dzielnicy Kaszgaru, niedaleko meczetu. Interesujących fotek powstało wtedy więcej i jeszcze się tu pojawią.

Lubię szwędać się po takich miejscach, gdzie nasza zaborcza cywilizacja jeszcze nie dotarła lub co najwyżej docierają jej echa. Ostatnio czytałem wywiad z reportażystą, który pisał o slumsach w Manili. Przeciwstawiał pracę reportera wizycie turysty. Nie da się ukryć – miał rację. On spędził w jednym miejscu kilka miesięcy, poznał ludzi, ich problemy. Siłą rzeczy jest tam gościem, ale można powiedzieć, że stałym. Turysta wpada, liĹşnie temat, raz zaciągnie się zapachami, zostawi w swojej wyobraĹşni przypadkowo uchwycone obrazy.

Czy po tym wie więcej? Niby nie, trudno go zestawiać w jakikolwiek sposób z reporterem, dziennikarzem. Ale samo to, że gdzieś jest, ogląda pewne rzeczy z bliska, nieomal dotyka, sprawia, że inaczej do niego podchodzimy. Bo choćby możemy się zastanowić tylko nad nim, przeanalizować rzeczy w zasadzie oczywiste, które każdy „czuje”. Zdawać sobie sprawę z jakiejś rzeczy to jedno, dajmy na to obejrzeć materiał w telewizji to drugie, a pojechać gdzieś i obejrzeć (choćby pobieżnie) to trzecie.

Wojciech Tochman opowiadał też o człowieku (mieszkańcu slumsów), który organizuje wycieczki dla turystów. Budzą one niesmak, bo jest to przedmiotowe traktowanie ludzi mieszkających w slumsach: oglądamy ich jak zwierzęta. Ale gdyby rozpatrywać to tylko tak, to czy etyczny turysta powinien wyłącznie kontemplować widoki lub smażyć się na plaży? Na pewno nie. Granica jest płynna, ale gdzieś jest. Choćby dlatego my pojechaliśmy do doliny Omo w Etiopii, gdzie podgląda się barwnych tubylców.

Lubie!
0

Wejście smoka

Głowa smoka - Wietnam

Niedaleko Hoi An są świątynie My Son, które zwiedziliśmy, dojeżdżając do nich na motocyklu. Było to moje pierwsze prowadzenie podobnej maszyny od… wielu lat. Jakoś się udało, choć nie było łatwo. Sporym utrudnieniem był np. suszący się na szosie ryż (gdzieś przecież trzeba to robić) lub Wietnamczycy nie używający po zmroku świateł w swoich motocyklach.

Następnego dnia włóczyliśmy się to tu, to tam, czekając na wyjazd z miasta, ale jeszcze tego wieczoru, kiedy wróciliśmy ze świątyń, czekało nas ciekawe widowisko. Po mieście krążyły grupki nastolatków wyposażone w smoki oraz bębny.

Do obsługi smoka potrzeba było kilku osób – np. jedna trzymała sporą głowę, a pozostałe wiotki, szmaciany tułów. Czasem kilku chłopaków trzymało platformę, z której wystawał długi bambusowy kij, na szczyt którego wchodził jeden ubrany w smoka. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie bicia w bębny, z których przynajmniej niektóre były umieszczone na wózkach.

Nie dowiedzieliśmy się, co to za święto czy zwyczaj. Jakiś zagadnięty człowiek coś tam wybełkotał o zabawach chłopców. Ja oczywiście próbowałem sfotografować „coś”. Kilka prób z lamą błyskową dało marny rezultat. Potem po prostu wydłużyłem czas i chyba zwiększyłem czułość. Z niewiadomych względów tej informacji w EXIF-ie nie ma, ale niebo nie jest czarne, tylko szare (spory szum), więc tak musiało być.

Fotografowanie na czasie rzędu 2 sekundy daje niepewne rezultaty (jeśli aparat trzymamy w ręce, a obiekty się poruszają). Nie pozostaje nic innego, jak próbować wiele razy i liczyć na szczęście. Jeśli na ono nie sprzyja, można sobie dopomóc, lekko „dobłyskując” lampą. Albo pstrykając więcej klatek. Mi udały się dwie, w tym jedna umieszczona powyżej.

Lubie!
0

Koniec świata

Kapusta pekińska w Kaszgarze - 3400 km od PekinuGdzie jest koniec świata? Nigdzie, Ziemia jest kulą (lekko spłaszczoną), więc nie ma końca. Obecność osi obrotu wyróżnia bieguny i rzeczywiście są to końce świata – odległe, trudno dostępne.

A z bardziej przyziemnych? Dla mnie cechy końca świata ma Kaszgar, skąd pochodzi powyższe zdjęcie. Po pierwsze bo Chiny – a to już daleko samo w sobie. Po drugie kraniec Chin. Co prawda geograficznie bliższy nam, ale jeśli chodzi o dostępność już nie. Sinciang, gdzie leży Kaszgar, to najbardziej zachodnia prowincja Kraju Ĺšrodka (ha! środek, więc jaki koniec?). Tyle tylko, że z Pekinu tam najdalej. Od naszej, zachodniej strony dostęp też nie jest łatwy. Po drodze jest Kirgistan, kraj względnie dostępny, ale – przynajmniej parę lat temu – dostanie się do Chin nie było stamtąd proste. A przynajmniej najkrótszą drogą, przez przełęcz Torugart. Trzeba było wynająć samochód, mieć odpowiednie papiery itp.

Na szczęście XXI wiek dotarł i tam, bo my załatwiliśmy wszystko przez… Internet. Firm wożących turystów trochę było i można je było znaleĹşć w Sieci. Tak więc wszystko ustaliliśmy z Polski. Musieliśmy się tylko dostać do Narynu, miasta niezbyt często odwiedzanego przez turystów. Dojechaliśmy tam autobusem, znaleĹşliśmy kwaterę i szwendaliśmy się dwa dni – niezbyt intensywnie, bo bolało mnie kolano.

Raz, gdy odpoczywaliśmy na murku, podszedł do nas miejscowy. Zaczął opowiadać, jak to był ekonomistą, miał własny interes, kupił samochód ciężarowy, po czym coś tam się zmieniło i zbankrutował. Utrzymuje go żona, która handluje na bazarze. Opowiadał o jakiejś koncesji, na którą potrzeba milion czy dwa dolarów, a da dostęp do ropy. Oczywiście nie mieliśmy przy sobie drobnych na koncesję. Na zakończenie poprosił o drobny datek na 50 g wódki. Mieliśmy, ale nie daliśmy.

Koniec świata występuje też w Argentynie, w Ushuaii, która dzierży tytuł miasta położonego najbardziej na południe. Polecam też inny Koniec świata.

Lubie!
0

Zdumienie

Uliczny sprzedawcaJedną z lepszych okazji do robienia zdjęć w podróży są różnego rodzaju „imprezy” – uroczystości, festiwale. Często dla takich wydarzeń nawet jedzie się w jakieś miejsce, sprawdziwszy wcześniej w kalendarzu. My mieliśmy szczęście kilka razy i trafiliśmy na coś, o czym nie wiedzieliśmy. W Etiopii, w Indiach (dwa razy), w Wietnamie, w Boliwii.

Właśnie z tego ostatniego kraju pochodzi dzisiejsze zdjęcie. Powstało ze skierowania obiektywu w bok – bo wydarzenie właściwe dopiero zbierało się w sobie do wystartowania, ale też dla tego, że takie „boczne” kadry to wydarzenia same w sobie. To migawka z mikrokosmosu codziennych zdarzeń, które – gdy w nich tkwimy – wydają się nudne, wręcz rutynowe. Dopiero osoba z zewnątrz jest w stanie je docenić i wyłowić. A przynajmniej robi to dużo łatwiej. Dlatego też uważam, że w danym miejscu warto robić zdjęcia od razu, kiedy nasze zdumienie jest największe, mamy największą czułość wyłapywania ciekawych widoków. Druga faza pstrykania to okres, kiedy zapoznaliśmy się z tematem i *wiemy* co jest ważne, reprezentatywne dla tego tematu. Ważna jest i faza pierwsza i druga. Dopiero gdy je połączymy, uzyskamy kompletny zestaw zdjęć ilustrujący dany temat.

Lubie!
0

Tuk tuk

Tuk tukTuk tuk to dla mnie typowo azjatycki wynalazek. Pierwszy raz się z nim zetknąłem w Indiach, gdzie przejął rolę rikszy, dlatego można spokojnie nazywać go motorikszą. Podobne pojazdy są używane także w Afryce czy Ameryce Południowej. Pierwowzorem był jednak włoski pojazd – trójkołowa ciężarówka Piaggio Ape. Ten pojazd był potem produkowany na licencji w Indiach przez firmę Bajaj (ta firma jest chyba największym producentem tuk tuków na rynek indyjski). Podobny trójkołowiec miała w ofercie firma Daihatsu.

Obecnie motoriksze istnieją w różnych wersjach – te klasyczne (przynajmniej dla mnie) są dwuosobowe i rzeczywiście odpowiadają rikszy – z przodu kierowca, z tyłu kanapa dla dwóch pasażerów. Ale są też i takie, które można porównać do busa, bo za kierowcą mają dwa rzędy ławek, mieszczących kilku pasażerów.

Tuk tuki potrafią wiele, na przykład objechać świat.

Lubie!
0

Indianki

Małe indianki w CuscoKolejne zdjęcie „mróweczek” – indiańskich dzieci sprzedających pamiątki turystom. Dopiero teraz zauważyłem, że jedna z dziewczynek niesie jagnię. I jak takiej parze odmówić kupna pacynki?

Lubie!
0

Koszula przede wszystkim

Chłopcy obserwujący wyścigi łodziGdy słyszymy „egzotyka”, poza ładnymi widokami przed oczami pojawiają nam się barwne stroje. Tymczasem rzeczywistość jest zgoła inna. Kolorowe ubiory są, ale coraz częściej spychane na margines, sprowadzane do roli cepelii. Ew. wyjmowane są przy uroczystościach, a na co dzień… Wróć – to się tyczy mężczyzn. Kobiety częściej ubierają się tradycyjnie. Jako przykład wystarczą Indie. Sari czy inne tradycyjne kobiece stroje spotkać jest łatwo. MężczyĹşni wybierają zwykle coś z naszej klasyki – spodnie „garniturowe”, koszula i… często klapki, bo w tamtym klimacie i kulturze są najpraktyczniejsze.

W Laosie było podobnie. Kobiety znacznie częściej nosiły tradycyjne spódnice, a mężczyĹşni koszulki czy koszule. Ale ta ostatnia część garderoby najbardziej kojarzy mi się z Azją – traktowaną całościowo.

Tutaj w koszulach byli młodzi chłopcy – u nas widok niespotykany. Zdjęcie powstało w Laosie. Miejsca nie jestem pewny, ale wydaje mi się, że była to niewielka wioska o nazwie Vieng Xay. Akurat tego dnia, kiedy tam byliśmy, odbywały się zawody wioślarskie. Na jakimś akwenie (małe jezioro?) ścigały się tradycyjne łodzie z ośmioosobowymi załogami. Oczywiście na miejscowe warunki była to nie lada atrakcja i wszyscy zebrali się – dorośli i dzieci. My oczywiście też, ale bardziej niż zmagania sportowe interesowali nas ludzie. Przy okazji udało się pstryknąć kilka zdjęć. Jedno z nich powyżej.

Lubie!
1