Ale jaja

Jaja z ziemi

Chiny słyną m.in. ze stuletnich jaj. Powyższe zdjęcie zrobiłem w Malezji, ale że jest tam mnóstwo Chińczyków, byłem przekonany, że właśnie je sfotografowałem.

Nic z tego. Stuletnie jaja nie wyglądają tak świeżo. Więcej – wyglądają dość makabrycznie. Te, na które natrafiłem z zewnątrz może tez nie prezentują się jakoś szczególnie, ale, jak dowiedziałem się, te „moje” robi się zupełnie inaczej i zdecydowanie krócej. Nie sposób na ich temat znaleĹşć zbyt wiele, bo ciągle wyskakują jaja stuletnie. W jednym miejscu tytułuje się je jajami solonymi („salted eggs”). Ale co to jest dokładnie? Do końca nie wiem. Ale jaja…

Lubie!
1

Pierwszy plan

Uczestniczka procesji w Uyunii

Mówią, że każdy kij ma dwa końce. Bez wątpienia coś w tym jest. Droga krzyżowa w Uyunii w pewnym sensie była zupełnie inna niż w Polsce. Obrządek ten sam, bo katolicki, ale w innej odmianie. Postacie w kapturach jak z filmu o amerykańskim Południu, kilka czy kilkanaście figur Jezusa w różnych sytuacjach (na krzyżu, w trumnie, na tronie) i ludzie jedzący kiełbaski (choć niby post – Wielki Piątek).

Drugi koniec kija, to obserwacja, że ludzi „zamieszanych” w tę uroczystość można podzielić na spotykane wszędzie grupy.

Byli zwykli obserwatorzy (czyli np. my – turyści). Byli uczestnicy bierni – stali wzdłuż pochodu, zapewne jakoś uczestniczyli (choćby formalnie - „Byłeś na procesji? Byłem!”). Byli uczestnicy czynni, którzy szli w procesji i wreszcie byli aktorzy. Tych można podzielić na pierwszo-, drugo- i trzecioplanowych.

Ostatni mieli do zagrania jakieś drobne techniczne role. Drugoplanowi np. występowali, krocząc w barwnych strojach (które nota bene przywędrowały z Hiszpanii), nieśli postacie Jezusa itp.

Do pierwszoplanowych bez wątpienia zaliczyłbym widoczną na zdjęciu kobietę.. Nie znam się na tajnikach odprawianych obrzędów, ale widać było, że to, co ona robiła, było bardzo ważne. Okadzała, dmuchała, wszystko z czcią i pietyzmem.

Ona dawała z siebie wszystko, a inni przechodzili, jedli, rozmawiali i… robili zdjęcia.

Lubie!
0

Cegła

PłaskorzeĹşby w Sambor Prey Kuk

Brak weny. Powyższe zdjęcie zostało zrobione w świątyniach Sambor Prei Kuk. W przeciwieństwie do budowli Angkoru, te zostały zrobione z cegieł, więc zachowały się gorzej. Mimo to można podziwiać kunszt dawnych budowniczych.

Lubie!
0

To, co jest

443DSC_3919

Światło jest wszystkim

Można mi zarzucić, że ocieram się o banał, ale jest tak, jak piszę. Jednego przepisu na dobre zdjęcie nie ma. Jakość fotografii jest wypadkową wielu czynników, a ostateczny wynik nie jest średnią arytmetyczną ocen w kategoriach składowych, ale raczej geometryczną. Ma ona to do siebie, że dużo punktów w choćby jednej kategorii mocno podnosi ostateczny wynik, a z kolei wynik słaby mocno obniża całość.

Przykładowo – jeśli mamy super temat, a reszta jest w miarę ok, fotografia może być bardzo dobra. Jeżeli wszystko jest takie sobie, a ostrość wręcz fatalna – zdjęcie jest do niczego.

Przepis na dobrą fotografię, to: jeden wybijający się parametr, reszta przynajmniej na poziomie.

Śmiem twierdzić, że akurat światło ma trochę większy wpływ na całość niż inne elementy. Drogę krzyżową w Uyunii fotografowałem od początku do końca. Zmieniały się tematy, zmieniało i światło. Od późnopopołudniowego, przez ostre południowe, do wieczornego. I dopiero promienie rzucane znad horyzontu dawały fotografiom szczyptę magii.

Światło zachodzącego słońca szybko się zmienia i trwa krótko. Dlatego jeśli się tylko da, warto przygotować się na ten czas. A jeśli fotografowane obiekty się zmieniają i nie mamy na to wpływu, trzeba liczyć na łut szczęścia i brać to, co jest.

Lubie!
0

Koloryt

Wioska w górach Laosu

Dlaczego wyjeżdżamy na wakacje do odległych miejsc? Odpowiedź jest prosta: bo jest tam coś, czego nie mamy bliżej. Czasem chodzi o pogodę (w Egipcie latem nie pada jak nad Bałtykiem), czasem o jedzenie (np. uwielbiamy kuchnię grecką), czasem o warunki do uprawiania jakiejś aktywności (fale dla surferów, góry dla wspinaczy, rafy dla nurków). A przeważnie chodzi o całość – inne jedzenie, zapachy, ludzi, otoczenie.

Azja Południowo-Wschodnia oferuje inność globalną, bo trudno o wspólne cechy tych krajów i Polski. W krajach rozwiniętych od biedy wspólne są supermarkety, dostępność Pepsi i podobnych produktów, ale nawet one są różne. W Tajlandii np. piłem Pepsi o smaku cappuccino, której nigdy potem nie spotkałem.

Laos i Kambodża są jeszcze bardziej różne, bo w mniejszych miejscowościach nawet wspólnych elementów cywilizacyjnych jest na lekarstwo. O wioskach jak ta ze zdjęcia nawet nie wspominam.

Za to wspomnę o tym, ze taki stan nie będzie trwał wiecznie. Wszystko się zmienia, ludzie dźwigają się z biedy, kraje się rozwijają, przybywa infrastruktury i udogodnień dla turystów (oraz oczywiście mieszkańców). W globalnym świecie, gdzie każdy ma okienko do podglądania innych (telewizor lub komputer), łatwo rozbudzić aspiracje i to wiadomo w którym kierunku. Taki Laos może chcieć być jak Wietnam, Wietnam naśladuje Chiny, a Chiny spoglądają na Japonię czy Stany. To oczywiście uproszczenie, ale z grubsza tak to wygląda.

We mnie, turyście, odzywa się tęsknota za wszystkim tym, co znika i upodabnia się do tego, co znamy ze świata zachodniego. Czy będzie po co jeździć na drugi koniec świata, skoro wszystko tu i tam będzie takie samo? Oczywiście nie będzie, zawsze będzie lokalny koloryt, ale czy koloryt wystarczy, by uzasadnić taki wyjazd?

Lubie!
1

Był rozmach

Cuzko - Sacsayhuamán

Obecnie Cuzko jest stolicą regionu i ważnym ośrodkiem turystycznym. Jest punktem startowym dla odwiedzających Machu Picchu, a i samo ma wiele zabytków. Nic dziwnego – było stolicą imperium Inków.

Jednym z najciekawszych dla turystów miejsc jest Sacsayhuamán – kompleks, który w naszym przewodniku był jednoznacznie określany mianem twierdzy. Jednak Wikipedia podaje to tylko jako jedno z prawdopodobnych zastosowań. Do przypuszczenia sprowadza też twierdzenie, ze zygzakowate mury tworzyły zęby pumy, w kształcie której zbudowano miasto (to akurat jest fakt).

Tak czy inaczej – mi takie twierdzenia się podobają, bo wierzę, że kiedyś władcę, który o wszystkim decydował, stać było na taką ekstrawagancję – zbudować miasto w kształcie silnego, wojowniczego zwierzęcia, a w miejscu, w którym ma ono swoją broń (ostre zęby), uczynić miejscem obronnym. Może nawet to nie był wybryk – kiedyś dla ludzi symbolika stanowiła istotny element życia, który nie przegrywał tak łatwo z finansami, podstawowym obecnie motywem napędowym człowieka.

Gdyby kierować się finansami, takie miejsce z pewnością by nie powstało. Kamienne bloki są olbrzymie, największy waży ok. 350 ton, mierzy 9 metrów. Dostarczono jest z kamieniołomów odległych o 15 kilometrów i to bez dĹşwigów, tirów i asfaltowych dróg. Zdumiewa dokładność ich obróbki. Po kilkuset latach spasowane są idealnie, nie da się między nie wcisnąć nawet żyletki.

W tamtych czasach często była darmowa siła robocza w postaci poddanych. Ten aspekt akurat nie wydaje się godny podziwu. Ale już efekt pracy inkaskich robotników – jak najbardziej.

Lubie!
0

Miara postępu

Jedzenie w Bangkoku

Na pierwszy rzut oka cywilizacja wiąże się z postępem, oświeceniem i ogólnie pozytywami. Ale jak się dobrze zastanowić, są i minusy. Jednym z nich jest dostępność taniego, smacznego i lokalnego jedzenia.

Tendencja jest prosta – im bogatszy, bardziej cywilizowany, tym mniej jest straganów z przekąskami i tanich barów. A jeśli już są, to prezentują międzynorodowy standard, czyli hotdogi, hamburgery, frytki czasem kebab czy pizza. Tymczasem w wielu krajach, w których cywilizacja za mocno się nie rozpanoszyła, można tanio i dobrze zjeść nieomal na ulicy.

W Rosji (choć oczywiście częściej tam, gdzie cywilizacji mniej, czyli na prowincji) i niektórych krajach byłego ZSRR można kupić czeburiaki czy pirażoki (z zewnątrz jakieś ciasto, w środku jakieś nadzienie – mięsne, jajeczne, kapuściane czy ziemniaczane). W Boliwii były tukamany, w Argentynie (choć dość cywilizowana) empanady. Do jedzenia można doliczyć też napitki: w Etiopii delektowaliśmy się sokami z mango a w Indiach lassi.

W Tajlandii typowych lokalnych przekąsek nie stwierdziliśmy, choć na potrzeby turystów smażono naleśniki z bananami, rozłupywano kokosy itp. Za to pełno było ulicznych knajpek z jedzeniem. Wybór był spory, jedzenie smaczne (choć zdarzało się za ostre) i tanie. Jeszcze jednego nie można mu odmówić – bardzo kolorowe.

Lubie!
0

Japoński most w Wietnamie

Most w Hoi-an

Hoi-an kojarzy nam się głównie z setkami sklepów z odzieżą – głównie damską. W przewodniku było określane „miastem krawców” i jak najbardziej słusznie. Sklepów było pełno i wybór bardzo bogaty. Nie było chińszczyzny tylko oryginalne ubiory i z tego co pamiętam, każdy sklep miał trochę inny asortyment.

Jednak kiecki, choćby najpiękniejsze, nie są ciekawym obiektem dla fotografa (szczególnie na plastikowych manekinach). Zamiast tego prezentuję most – wyjątkowy most. Zbudowała go ponad 500 lat wcześniej społeczność japońska. Przetrzymał trzęsienia ziemi, ale nie dał rady Francuzom, którzy „przystosowali” go do ruchu kołowego, spłaszczając jego nawierzchnię. Na szczęście w 1986 został odrestaurowany i w roku 2005 wyglądał jak zupełnie oryginalny zabytek.

Gdyby kogoś zainteresował temat, a także chciał się czegoś dowiedzieć o Hoi-an, polecam film umieszczony na stronie Unesco.

Lubie!
0

Bajońskie twarze

Twarze w Bayonie

Czy Bajońskie twarze mają coś wspólnego z bajońskimi sumami? Formalnie nic. Bajonskie sumy to olbrzymie kwoty. A Bajońskie twarze to twarze z Bajonu. Na upartego łączy je to, że wspomniane twarze są wielkie i jest ich multum. Tu akurat skali nie widać, ale można dostrzec, że jest ich sporo.

Lubie!
0

Boliwia

416DSC_3870Boliwia to jeden z tych krajów, które wspominam najmilej. Nie byliśmy tam zbyt długo i wiemy, jak niebezpiecznie tam jest (nasz też okradli), a mimo to lubię ten kraj.

Z jednej strony dotarła tam nowoczesność (10 lat temu oznaczało to komórki i komputer), a z drugiej tradycja jest obecna wszędzie. Objawia się w strojach (jakże innych od średniej południowoamerykańskiej), obrzędach.

Strój ze zdjęcia był uroczysty, ale na co dzień ludzie (głównie kobiety) ubierają się po swojemu. Charakterystyczne meloniki, bufiaste spódnice, inne elementy stroju – to nie jest góralska cepelia, ale codzienność.

Obrzędowość, którą mogliśmy zaobserwować, była… autentyczna. Oczywiście moja ocena tego jest z natury rzeczy powierzchowna i potencjalnie obarczona błędem, ale mimo wszystko, gdy obserwowałem ludzi idących w drodze krzyżowej, widziałem, że robią to sami, z przekonaniem, a nie z rozpędu (bo tak wypada).

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś odwiedzę ten kraj, który przecież się zmienia, ale jeśli to sie stanie, na pewno będę z niecierpliwością czekał na kolejny kontakt z Boliwią.

Lubie!
0