W kapeluszu

Na wietnamskiej ulicy

Do Wietnamu wjechaliśmy przez Chiny. Gdy doszliśmy do przejścia granicznego, zobaczyliśmy tłum ludzi czekających na wjazd, i prawie wszyscy byli w charakterystycznych kapeluszach (jak pani na zdjęciu). I choć większości ludzi kojarzą się one z Chinami, to my w Kraju Środka nie widzieliśmy ich wcale.

Za to we Wietnamie było ich pełno. W sumie nic dziwnego, bo są bardzo praktyczne: lekkie, dają duży cień, głowie pod nimi nie jest za gorąco. Powyższe zdjęcie powstało nie tak późno po wjechaniu do Wietnamu, bo zaledwie po kilku dniach. Drugim przystankiem była stolica – Hanoi. Mieszka tam ponad 6 milionów ludzi, ale nie ma klimatu metropolii. W starym Hanoi obrazki takie jak powyżej są dość częste.

Lubie!
0

Idą słonie

Słonie w Surinie

Są dwie główne metody opisu sytuacji czy zdarzeń. Można zacząć od widoku ogólnego, by odbiorca od razu wiedział, z czym mamy do czynienia, a potem opisywać mniejsze fragmenty czy szczegóły. Drugi sposób polega na przedstawieniu różnych detali i potraktowania ich jako punktu wyjścia do ukazania całości.

Że święta słoni pokazałem do tej pory trzy zdjęcia, ale tak się złożyło, że przedstawiały różne szczegóły, były swoistym preludium do pokazania, jak wyglądało święto słoni w Surinie. Dziś mamy przeskok do końcowej parady. W tle widać dekoracje militarne, bo była też prezentacja bitwa, ze słoniami w charakterze czołgów. Ale to innym razem.

Lubie!
0

Skąpane w słońcu

Machu Picchu

Jak już pisałem, Machu Picchu powitało nas skąpane we mgle i deszczu. W zwiedzaniu jakoś to szczególnie nie przeszkadzało (byliśmy przygotowani na wilgoć, a zimno nie było). Owszem mgła utrudniała obejrzenie miasta w całości, ale i też dodawała uroku. W końcu jednak opary się rozpierzchły, a w pokrywie chmur zaczęły pojawiać najpierw szpary, potem wyrwy.

Jednak zanim słońce mogło dotrzeć do nas bez przeszkód, po prostu oświetlało ruiny nieco mdłym, ale jednak blaskiem. Blask zanikał, intensywniał, ale w końcu zaczęły pojawiać się momenty, że osłona z chmur przepuszczała promienie słoneczne bez przeszkód. I właśnie jedną z takich chwil utrwaliłem na dzisiejszym zdjęciu.

Lubie!
1

Empanady

Indianka i pierożki

We wpisie Miara postępu wspominałem o empanadach, jako o jedzeniu charakterystycznym dla Argentyny. A zapomniałem o Peru! Oto dowód: Indianka z Cuzco niesie właśnie empanady. Gdyby kogoś to zdjęcie nie przekonywało, zapraszam do zapoznania się z przepisem na empanady mięsne.

Lubie!
0

Nowy kolor

Santa Catalina

Do tej pory zdjęcia z klasztoru Santa Catalina pojawiły się dwa. Dominowały w nich biel i coś ceglastego (jak widoczna powyżej podłoga). Dziś fragment murów o zupełnie innym kolorze. Swoją drogą – ciekawe, jak w takim palącym słońcu udaje im się utrzymać tak soczyste barwy…

Lubie!
0

Ten znak drogowy

Luang Prabang

Po drobnej przerwie związanej z przenosinami serwera wracamy do zdjęć. Niestety na krótko, bo wyjeżdżam na wakacje i znów czeka nas przerwa.

Powyższe zdjęcie podobnie jak poprzednie pochodzi z Luang Prabangu. To po prostu jedna z ulic z kolonialną zabudową. Ciekawi mnie widoczny znak drogowy. Nigdy takiego nie widziałem. Czy ktoś wie, co on oznacza?

Lubie!
0

Z miską

Luang Prabang

Luang Prabang to taki laotański Kraków – dawna stolica, gdzie zabytków jest więcej niż w aktualnej. Oprócz mnóstwa świątyń atrakcją jest „karmienie mnichów”. Piszę to w cudzysłowie, bo brzmi jak karmienie zwierząt, a przecież nie o to chodzi – jest to forma wspierania duchownych przez „parafian”. Oczywiście robią to też turyści, ale my uznaliśmy, że to lekko niesmaczne i ograniczyliśmy się do robienia zdjęć (też czując pewien dyskomfort). Wydarzenie to odbywa się rano w okolicach wschodu słońca (6 rano), więc zdjęcia nie są rewelacyjnie naświetlone. Na poniższym filmie pora dnia wydaje się jakby inna, ale my w ciągu dnia nie spotkaliśmy mnichów zbierających jedzenie.

Lubie!
0

Detale

Banteay Samre

Oto kolejny z niezliczonych detali z Angkoru, prawdopodobnie z Banteay Samre – o ile dobrze zidentyfikowałem zdjęcie. Świątynia jest mała, nieomal kameralna. Gdy ją zwiedzaliśmy, nie było tam turystów, o co ogólnie trudno, ale w szczególnym przypadku nie tak bardzo. Ten szczególny przypadek to miejsce mniej uczęszczane i nietypowa pora. Ta reguła ma zastosowanie podczas zwiedzania i innych zabytków. Warto o tym pamiętać.

Lubie!
0

Marazm

Boca manu

W Boca Manu spędziliśmy kilka dni. Wszystko przez nieaktualny przewodnik i brak znajomości hiszpańskiego. Przewodnik twierdził, że można popłynąć dalej, przez Boliwię do Brazylii, a na miejscu ludzie mówili, że tam łodzie nie pływają, ale nie rozumieliśmy ich. Ale jak mówią – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Co prawda spędziliśmy trochę czasu na oczekiwaniu i pogryzły nas jakieś meszki, ale mieliśmy okazję przyjrzeć się bardzo dziwnej mieścinie (bardziej wiosce).

Budynków nie było tam wiele, przy przystani było kilka sklepów/restauracji. Nikt ich nie odwiedzał przez cały nasz pobyt tam i dwoma wyjątkami. Na końcu przypłynęła wycieczka i wtedy rzeczywiście sklepikarze im coś sprzedali. A wcześniej właściciel sklepu z lewej strony chodził do lokalu z prawej i coś kupował, a po jakimś czasie następowała rewizyta i zakupy po stronie lewej. Przez resztę dnia nie działo się prawie nic. Mam wrażenie, że ogólny bilans tej operacji był bliski zera, a gdyby jeszcze np. płacono podatki od tej działalności, były ujemny.

Wyglądało to dość osobliwie, ale po wszystkim nie dziwiłem się temu zbytnio, bo doszedłem do jednego wniosku: w takim upale i przy takie wilgotności nawet te skromne działania należy uznać za heroizm.

Na zdjęciu lokal po lewej.

Lubie!
0

Nie tylko kiecki

535DSC_2109

O Hoi An już było. To miasto krawców, ale ubrań tam nie kupiliśmy. To zdjęcie powstało ostatniego dnia, kiedy w oczekiwani na odjazd chodziliśmy trochę bez celu.

Lubie!
0